Reklama

Najbardziej irytujące zachowania w kinie

Wyprawa do kina może przerodzić się w najprawdziwszy horror. Ten zaś rozgrywa się nie na ekranie, a w sali kinowej. Właśnie dlatego przenosiny na domową kanapę stały się dla wielu z nas niezbędną koniecznością. Podobno najgorzej jest w multipleksach, ale zbłąkany troglodyta może pojawić się też w kinie studyjnym. I skutecznie zakłócić każdy seans.

To, co niekiedy dzieje się w kinie przechodzi ludzkie pojęcie. Z obserwacji wielu widzów wynika, że zdecydowanie najgorzej jest podczas nocnych maratonów z horrorami, gdzie nadaktywność pseudokinomanów, zwanych dalej roboczo popcornożercami, ulega zwielokrotnieniu. Często roi się tam od delikwentów, którzy wyjście do kina potraktowali jako substytut imprezowania. Wypełnione po brzegi torby z supermarketu, święcące smartfony, głośny rechot lub/i popiskiwanie - oto idzie klasa gimnazjalna. Widzowie, którzy przyszli obejrzeć film są zdani na ich łaskę i niełaskę. Zwrócenie im uwagi nie zawsze przynosi skutek, za to całkiem realną perspektywą jest oberwanie w głowę lecącą butelką.

Reklama

Naganne zachowania kojarzymy przede wszystkim z młodzieżą, ale osoby dorosłe (przynajmniej metrykalnie), które nie opanowały podstawowych zasad savoir - vivre’u  też potrafią dać innym w kość. Warto oczywiście pójść do obsługi i zgłosić problem, to jednak nie zawsze rozwiązuje sprawę. Co może zrobić bileter lub drobna bileterka? W multipleksach na tych stanowiskach najczęściej pracują ludzie młodzi, studenci - do ich obowiązków nie należy szarpanina z agresywnymi dresiarzami i resztą podpitego towarzystwa, bo taka kompania też zjawia się w kinie.

Przeprowadziwszy dziesiątki rozmów i odwiedziwszy niejedno kino wytypowaliśmy najbardziej irytujące zachowania popcornożerców:

1. Świecenie telefonami - niektórym trudno jest powstrzymać się od korzystania z tych wyrobów cywilizacji przez półtorej godziny filmowego pokazu. Stąd też kompulsywne przeglądanie Facebooka, strzelanie sobie selfie w kinowym fotelu, wytrwale prowadzona korespondencja ze znajomymi, a wszystko to jest związane z tworzeniem łuny lub/i prawdziwych iluminacji świetlnych, ku rozpaczy tych, którzy chcieli w komfortowych warunkach obejrzeć film. Skoro ci pierwsi w ogóle nie są zainteresowani tym, co się dzieje na ekranie, to po co przychodzą do świątyni X muzy? To postawa, której nawet nie staramy się zrozumieć. Niewykluczone, że ze strachu nie mogą patrzeć w ekran, więc wpatrują się w ekranik. Dlaczego zatem kupują bilety na filmy grozy? Czyżby po to, by "oznaczyć się" na Facebooku i zaszpanować przed znajomymi?

Osobnicy poprzyspawani do smartfonów pojawiające się przed seansem komunikaty dotyczące wyłączenia tych sprzętów traktują chyba jako wyzwanie. Co gorsza, wszelkie czynności z tym związane zazwyczaj nie odbywają się w ciszy, tylko przy akompaniamencie rozmów ze współtowarzyszami. Czemu nie wybrali się do pubu, gdzie mogliby się nagadać i fejsbukować do woli?

2. Rozmowy, komentowanie, śmiechy - są tacy, którzy z jakichś nieznanych powodów traktują salę kinową jak swoje domowe pielesze; pewnie stąd bierze się kopanie w fotel, wykładanie na nim nóg, czy zażarta rywalizacja o wspólny podłokietnik. Nie przykładają zatem zbyt wielkiej wagi do kindersztuby. Chichoczą w najmniej odpowiednich momentach, odbierają telefony (sic!), dyskutują zawzięcie (z reguły nawet nie o tym, co dzieje się na ekranie), w niewybredny sposób komentują akcję ("ja bym się chyba zesr**a!") lub w podobnym tonie zwracają się do... aktorów ("te, lala, pokaż cycki!"). W tym oratorskim galopie wydają się nie zauważać, że ich porykiwania przeszkadzają innym. Myślą, że ciemność zapewni im anonimowość, a fakt nabycia biletu kompletną bezkarność? Czasami uciszają się nawzajem, co skutkuje kolejnymi salwami śmiechu. Jak pisze nasza czytelniczka:

- To było w Krakowie, podczas lutowego maratonu horrorów. Od samego początku grupa nastolatków ulokowana pod ścianą komentowała wszystko, bawiła się smartfonami i rechotała. Rozkręcili się na całego podczas drugiego filmu z kolei, a był to "Winchester", na którego obejrzeniu bardzo mi zależało. Zwracanie uwagi wydzierającej się młodzieży nie skutkowało. Pójście po obsługę też nie. Przyszli jacyś postawni mężczyźni (ochroniarze?), ale ich interwencja nie pomogła, nie wyprowadzili ich z sali, tylko zaczęły się długie pertraktacje. Czy oni nie mogą używać siły i wyprowadzać takich delikwentów? W takim razie zostaje im tylko mnożenie próśb, czyli na dobrą sprawę to, co i ja mogłabym zrobić. Z równie miernym rezultatem. Później pałeczkę przejęły dwie sikorki z pierwszego rzędu i chyba się całkiem zapomniały, bo bez skrępowania dyskutowały na cały głos. Ucichły dopiero, gdy jeden z chłopaków z wyższych rzędów zwrócił im uwagę nie przebierając w słowach.

3. Biesiada, piknik -  nie mamy nic przeciwko jedzeniu w kinie. Naprawdę. Pod warunkiem, że nie są to niesławne kanapki z jajkiem (zmora, która do kin przywędrowała z przedziałów wagonów kolejowych) czy tony wałówki opakowanej w szeleszczące papierki. Kinowe nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu nawet najwytrwalszego współwidza doprowadzi do białej gorączki. W większości kin zabrania się wnoszenia własnego prowiantu, ale tzw. spryciarze zadowoleni, że udało im się wykiwać biletera, przemycają tony chipsów czy innych snacków w plecakach lub skrywają je pod warstwą odzieży nadając "ciąży spożywczej" zupełnie nowe znaczenie. Żeby chociaż te chipsy zostały otwarte podczas reklam... Ale nie! Wygłodniali nabywcy rozrywają je z pasją już podczas seansu. Konsumpcja tych wszystkich dóbr z jakichś tajemniczych względów odbywa się z pootwieranymi ustami, zaś po wszystkim podłoga się klei, a połowa wyprodukowanego popcornu ląduje pod fotelami. Impreza, widać, musiała w którymś momencie wkroczyć w fazę decydującą. Typowemu popcornożercy zwykle nie starcza wyobraźni ani empatii, by postawić się na miejscu osoby, która będzie musiała ten bajzel posprzątać. A skoro już o popcornie mowa - naszym zdaniem nie jest on niczym złym, jeśli jest zjadany dyskretnie i nie służy nikomu jako amunicja. Niektórym mimo wszystko tak przeszkadza jego zapach, że celowo wybierają mniejsze kina, w których nie jest on sprzedawany. Zgoda, są filmy, które "pod popcorn" pasują idealnie, ale czy wyobrażacie sobie pochłanianie prażonej kukurydzy i siorbanie coca-coli podczas oglądania "Pianisty" czy "Człowieka słonia"?

4. Zabieranie do kina dzieci na filmy dla widzów dorosłych, z napisami - zdaniem wielu pracowników kin dziecko to widz idealny. Przynajmniej wie gdzie i po co przyszło. Gdy rozpoczyna się projekcja najbardziej rozbrykani nieruchomieją, najgłośniejsi milkną i dają się oczarować magii ekranu. Myli się ten, kto na seansach dedykowanych najmłodszym spodziewa się stadionowej wrzawy, choć wiadomo, że rozemocjonowane maluchy mogą się kręcić, reagować żywiołowo, śmiać się głośno, a nawet gorzko płakać (patrz: "Król lew"). Owszem, może się zdarzyć, że projekcja je znudzi i zaczną brykać, ale w tym już rodzica głowa, by zareagował odpowiednio. Gorzej, gdy lekkomyślni rodziciele przyprowadzają przedszkolaki na filmy, które zdecydowanie nie są przeznaczone dla dziecięcych oczu. Milusińscy prędko odczują zniecierpliwienie i będą je okazywać, stąd niekończące się wędrowanie do toalety i z powrotem, koncert marudzenia, którego wysłuchuje cała sala, próby zabawienia maluchów, którym też, chcąc nie chcąc, przysłuchują się wszyscy obecni.

Pamiętamy seanse sprzed lat, podczas których widzowie trwali w niemal w nabożnym milczeniu, wpatrując się w ekran, aby nie uronić żadnej kwestii, żadnego słowa. O tym, że czasy się zmieniają najlepiej świadczą setki wpisów na forach internetowych, na których kinomani dają upust swej frustracji, często pisząc, że czują się okradzeni z pieniędzy, które wydali na bilet, bo ryczące tłumy oślepiające wszystkich dookoła telefonami nie pozwoliły rozkoszować się filmem.

Małe, kameralne kina studyjne coraz częściej zamykają swe podwoje, ponieważ nie mają szans, by konkurować z gigantami. Tam też zdarzają się różne sytuacje, bo i różni ludzie do nich przychodzą, ale w powszechnym mniemaniu to multipleksy obłożone są ciężką klątwą. Widzowie podkreślają, że problem można by częściowo rozwiązać dzięki jasnym i ostrym zapisom w regulaminach, których przestrzeganie kiniarze mieliby egzekwować. To się jednak nie dzieje, bo tłumy pożeraczy popcornu zapewniają tym przybytkom byt, wszak za serwowane tam słone przekąski i gazowane napoje płaci się jak za zboże. Niektórzy mają sposoby na uniknięcie niechcianego towarzystwa - przychodzenie na najpóźniejszy seans w niedzielę bądź dzień roboczy, ewentualnie wcześnie rano, długo po premierze. Testowaliśmy wszystkie warianty - nie zawsze działają. Podczas oglądania filmu w ciemności sali kinowej tworzy się pewien nastrój, który, niestety, obecna tam chuliganeria skutecznie dewastuje. Wielu z nas narzeka też na przydługie bloki reklamowe emitowane z  równoczesnym uderzeniem muzyki tak mocnym, że ścinają białko skuteczniej niż jakikolwiek seans grozy.

Zgadzacie się z nasza listą? Uzupełnilibyście ją o kolejne punkty? A może macie zupełnie inne spostrzeżenia i doświadczenia?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama