Reklama

Dziecko jest jak walizka

Czy chciałabyś, żeby ktoś pakował twoją walizkę, kiedy jedziesz w ważną podróż? Czy wiesz jak jest spakowane twoje dziecko? Na jakich emocjach pracuje? - pyta sędzia Anna Maria Wesołowska.

Monika Szubrycht: O czym marzą przedszkolaki?

Sędzia Anna Maria Wesołowska: - 90 proc. rodziców nie ma pojęcia o czym marzą ich dzieci. Polskie przedszkolaki marzą, żeby ich rodzice się nie kłócili, nie mówili na wysokiej tonacji, nie używali brzydkich słów - potrafią nawet zacytować jakich. Nie pili, nie palili - co jest dla mnie sporym zaskoczeniem, bo nie sądziłam, że dziecku przeszkadzają papierosy. Tymczasem małemu przedszkolakowi przeszkadzają, nawet mówią, że "bolą mnie płuca". A dopiero później dzieci mówią, żeby rodzice mieli dla nich więcej czasu.

Reklama

- Nigdy nie usłyszałam od przedszkolaka: "Marzę o laptopie, o telefonie komórkowym, żeby zostać policjantem". A chciałoby się, żeby takie były marzenia.

Współcześni rodzice podobno wiedzą lepiej, podobno znają swoje dzieci.

- Nie, nie znają. Zajmuję się także rodzinami zastępczymi. Zaskoczyło mnie to, że rodzice zastępczy wiedzą nieraz jaki kolor lubi ich dziecko, natomiast bardzo rzadko ma o tym pojęcie rodzic biologiczny.

A to jest jedno z pierwszych pytań dziecka do dziecka : "Jaki kolor lubisz najbardziej?". A drugie: "Jakie zwierzę lubisz?".

- Tak, bo to jest dla dziecka ważne. A my tak bardzo jesteśmy skupieni na tym, żeby było bezpieczne, wykształcone, że zapominamy o tym, że będzie bezpieczne jak będzie przede wszystkim zabezpieczone emocjonalnie. Wtedy bezpieczeństwo samo potrafi sobie wypracować.

Powiedziała pani takie zdanie: "Gdyby rodzina była bezpieczna, szkoła też byłaby bezpieczna".

- Tak. Dlatego, że dzieci swoje problemy przenoszą z domu. Przecież dzieci rodzą się fajne, tylko 2 proc. z nich rodzi się z mikrouszkodzeniami, które uzasadniają problemy wychowawcze. A skoro 30 proc. dzisiaj objętych jest specjalnym programem profilaktyczno-wychowawczym, to znaczy, że gdzieś po drodze wobec tych przynajmniej 28 proc. popełniliśmy poważne błędy. I z reguły są to niestety problemy wynikające z rodziny.

Rodzice przerzucają odpowiedzialność na szkołę, a nauczyciele w szkole mówią: "Nie możemy nic zrobić, bo rodzic ma władzę".

- Dlatego musimy się tutaj porozumieć - to jest w interesie dziecka i szalenie ważne dla nas wszystkich. Rodzic nie chce wychować nieszczęśliwego dziecka. Natomiast nie zdajemy sobie nieraz sprawy z tego, że szkoła bez współpracy z rodziną nie jest w stanie nic zrobić.

- Niestety mamy pokolenie rodziców bardzo roszczeniowe, którym wydaje się, że im się wszystko należy, również zabezpieczenie ich dziecka ze strony szkoły. Ale jeżeli dziecko nie będzie miało dobrych podstaw moralnych, wartości, które wynosi się z domu, w szkole może nie poradzić sobie emocjonalnie, a to jest najważniejsze. Co z tego, że będzie szóstkowe? Ono nie da sobie rady w życiu jako człowiek, jako przyszły rodzic.

Usłyszałam niedawno, że wychowujemy dzieci - i rodzice, i nauczyciele - do rywalizacji, nie do współdziałania, do pracy w grupie. Tymczasem dr Marek Kaczmarzyk mówił podczas wykładu dotyczącego neurobiologii, że mózgi muszą pracować razem. Czy zaprzeczamy biologii? Zaprzeczamy naszemu prawdziwemu charakterowi?

- Nie zaprzeczamy. Są ludzie - dla mnie to antywzorce - którzy potrafią skłócić wszystko, postawić świat do góry nogami i nie wiem dlaczego tak się dzieje, że się temu poddajemy. Tymczasem ważne jest, żeby zbudować społeczeństwo, które jest przyjazne sobie. To jest społeczeństwo demokratyczne. Nie ma dzisiaj demokracji bez społeczeństwa obywatelskiego. A społeczeństwo obywatelskie to jest społeczeństwo zwrócone ku sobie, wzajemnie się wspomagające. A co my robimy? Niszczymy i to społeczeństwo, i demokrację. Wszędzie się kłócimy, wszędzie jest wyścig szczurów.

- Chociaż są miejsca gdzie naprawdę są ludzie, którzy chcą dobrze, tylko trzeba ich wspomóc. Na razie często ten, kto chce dobrze, obrywa. Ale myślę, że jesteśmy w fantastycznym momencie, że czujemy jak ważne jest to, żebyśmy byli dla siebie przyjaźni, żeby człowiek nie był człowiekowi wilkiem.

Żeby jeździć samochodem trzeba zdać egzamin na prawo jazdy, żeby mieć dziecko nie trzeba nic, co najwyżej kobiety w ciąży chodzą do szkoły rodzenia i uczą się, jak zakładać ubranka czy kąpać maluszka.

- Dlatego powinny być szkoły dla rodziców, ale też rozmowy takie jak dzisiaj. Kiedyś myślałam, żeby robić takie wykłady na stadionach - jeżeli dotrzemy do rodziców, to na pewno się zmieni. Chcemy słuchać, chcemy wiedzieć, a nie wiemy, bo po prostu nikt nas tego nie nauczył.

Powiedziała pani, że kiedy przyjechała do małej miejscowości na wykłady, przyszli wszyscy - ojcowie, matki i babcie. W dużym mieście była tylko garstka osób.

- To prawda. W dużym mieście jesteśmy anonimowi, jesteśmy kompletnie zagubieni. Dlatego tam jest potrzebna ogromna pomoc. Wojewoda łódzki zaprosiła mnie kiedyś - i 300 swoich pracowników - na spotkanie. Stwierdziła: "Macie tyle problemów, to posłuchajcie". I to jest chyba jedna z metod. Nie wiem, ile dokładnie ma pracowników uczelnia, ale mnóstwo. I trzeba robić takie wykłady w miejscach, gdzie jest bardzo duża grupa pracowników, bo trudno zmusić ich do przyjścia do szkoły. Ale tam, gdzie pracują, można do nich dotrzeć. Do dzisiaj spotykam ludzi z tamtego urzędu. Potrafią podejść do mnie i powiedzieć: "Pani sędzio, dziękuję. Mój syn był na granicy. Udało się, wyrwałem go ze szponów złego".

Nie wszyscy rodzice przychodzą na wywiadówki, żeby porozmawiać o dziecku. Czy to nie wynika z tego, że na zawód nauczyciela stracił autorytet?

- A jeżeli nie stracił? A sędziego? A zawód lekarza? Nie czuję, żeby mój zawód stracił. Miała być likwidacja sądu, podchodzi do mnie w Drawsku Pomorskim staruszka z jakiejś małej miejscowości i daje mi 6 jajek mówiąc: "Pani sędzio, ja te jajka dla pani zbierałam, niech pani ratuje nasz sąd. To jest jedyne dobro, które nam pozostało".

To jest prawdziwa wdzięczność.

- Wdzięczność i walka o to, żeby ten sam wymiar sprawiedliwości, który niby jest opluwany - trwał. I to jest jedyne, co jej zostało. Ona wie, że ten sąd jest i jak to straci, nie ma już nic. Czyli autorytety są i są głęboko w nas. Tylko wszystko jest nieraz uśpione. Łatwiej nam powiedzieć, że sąd jest zły, policjant zły, nauczyciel zły, bo tak wszyscy mówią. Ale my w środku wiemy swoje.

Pamiętam jak do mojej babci, gdy już była staruszką, przychodziły jej dorosłe uczennice, żeby złożyć życzenia na Dzień Nauczyciela. Widziałam i wdzięczność, i szacunek.

- Dzisiaj też tak jest. Byłam niedawno u mojej pani profesor - Olgi Stande - znane nazwisko w matematyce. Była tam cała szkoła. Dziękowaliśmy, że była z nami i nadal jest. Tylko, że trzeba takie rzeczy pielęgnować. I dzieci, i młodzież trzeba tego nauczyć. Nas uczono szacunku, dzisiaj jest trudniej, bo każdy jest zamknięty w swoich ścianach.

Chcesz coś zmienić w swoim dziecku - zacznij od siebie.

- Bardzo trudno w dzisiejszej zabieganej rzeczywistości pamiętać o tym, że jest się wzorem dla swojego dziecka. Pamiętam, jak się zdenerwowałam i głośno rozmawiałam przez telefon. Za głośno. Po tygodniu moja dwuipółroczna wnuczka powtórzyła moją rozmowę dokładnie na tej samej tonacji, oczywiście z zabawkowym telefonikiem w rączce. To są takie mocne wydarzenia. Jeżeli zwracamy na nie uwagę, to zaczynamy kontrolować własne zachowanie.

- Byłam na spotkaniu w Dzień Dobry TVN, wraz z dwiema młodymi mamami. Szczęśliwymi, że godzą zawód i opiekę nad dwójką i trójką dzieci. Cieszyły się, że są w stanie to wszystko pogodzić, nisko kłaniały się nianiom. I tak mi się przypomniało, że dziecko jest jak walizka. Tyle z niej wyjmiesz, ile włożysz. Czy chciałabyś, żeby ktoś pakował twoją walizkę, kiedy jedziesz w ważną podróż? Czy wiesz jak jest spakowane twoje dziecko? Na jakich emocjach pracuje? Niania - tak, oczywiście w dzisiejszych czasach nie da się bez niej żyć. Ale to ty odpowiadasz za emocje twojego dziecka i za wartości, które przekażesz.

- Wiem, że młodym matkom w dzisiejszej rzeczywistości jest trudno. Warto jednak pamiętać, żeby chwile, które poświęcamy dziecku były mocne, głębokie i rzeczywiście tylko dla dziecka. Rozmowa z dzieckiem, nawet tym dwuletnim, to cudowna rzecz.

- Kiedy rozmawiam z moimi wnuczkami, zawsze pytam je o problemy: "Powiedz mi, jaki masz problem? Co byś chciała zmienić?". Nie potrafią odpowiedzieć od razu, ale po pewnym czasie mówią bardzo ważne dla nich rzeczy: "Chciałabym, żeby mamusia nie była smutna". Odpowiadam: "Dobrze, zaczarujemy ją". I mamusia już się uśmiecha, bo czasem zapomina, że jej smutna mina to smutek dziecka. Mamusia myśli, że kiedy przytuli dziecko, ono nie widzi jej smutku. A dziecko widzi i czuje.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wychowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy