Reklama

Aleppo. Współczesny wyrzut sumienia

Moje dzieci znają wojnę tylko z książek. Wiedzą, kim był niedźwiedź Wojtek, co symbolizuje pomnik Małego Powstańca, a z okazji 11 listopada śpiewają patriotyczne pieśni.

Mają świadomość, że kiedyś świat był strasznym miejscem, że dzieci traciły rodziców, że same umierały, albo cierpiały głód i biedę. Wszystkie sprawy związane z traumatycznymi przeżyciami wkładają w szufladkę "wojna".

Dla nich to historia, a historia, jak wiadomo, jest przeszłością. Moje dzieci chodzą już do szkoły. Uczą się wielu rzeczy ponoć niezbędnych, by przetrwać w dzisiejszym świecie.

Syn poznaje zjawiska fizyczne, z podziwem patrzy na eksperymenty chemiczne, bo od tego roku to dla niego nowe przedmioty.

Córka zapisała się na kółko historyczne - choć także u niej ten przedmiot jest w planie lekcji dopiero od września.

Moje dzieci mają szczęście żyć w kraju, gdzie co prawda mówi się o zagrożeniu demokracji, niekorzystnych reformach i fatalnej służbie zdrowia, ale przecież mają co jeść, gdzie spać, a problemy, którymi się zajmują, dotyczą najczęściej sfery klasowych przyjaźni i związanych z tym układów sił.

Reklama

Tam, gdzie rosną hałdy gruzu

Nie wszystkie dzieci w Aleppo mogą uczyć się historii. Ich szkoły już nie istnieją, albo zajęcia odbywają się pokątnie, nieregularnie. Nie studiują spokojnie mądrych książek, za to zagoszczą w nich za jakiś czas. Niektóre z imienia, inne zostaną być może tylko numerem określającym kolejną ofiarę.

Dzieci w Aleppo nie doświadczają beztroski związanej z zabawą, bo głównym uczuciem, jakie przeżywają jest strach, o ile w ogóle można sobie wyobrazić, co tak naprawdę czują. Może jest coś gorsze od strachu, o czym my ludzie z innego świata nie wiemy? Bo świat, gdzie toczy się wojna jest po prostu innym światem.

Dzieci w Aleppo nie opowiedzą nam swojej historii. Nie dożyją dorosłości.

Wojna się nie kończy 

Kiedy byłam mała, uwielbiałam słuchać wojennych opowieści. Wydawało mi się, że moja babcia i mój dziadek są najstarsi na świecie. 30 lat później okazało się, że wcale najstarsi nie byli.

Nikt nie chronił mnie przed oglądaniem drastycznych scen z filmów dokumentalnych, które puszczała ówczesna telewizja. Wiedziałam, co to Oświęcim i komory gazowe. Karmiona takimi historiami podkradałam z kuchni jedzenie.

Chciałam być zabezpieczona na wypadek wybuchu kolejnej wojny i głodu, który mógłby spotkać moją rodzinę. O dziwo, zapasy te przydawały się nawet bez kataklizmu - żywność była na kartki, a kawa tylko w Peweksie, więc czasem dorośli korzystali z dobrodziejstw mojej spiżarki.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Myślę, że dzieciom w Polsce nic się nie stanie, jeżeli znajdą pod choinką jedną czekoladę mniej. Dorosłym wyjdzie tylko na zdrowie, gdy wyrzekną się kilograma świątecznej kiełbasy, pewnie nie zauważą nawet różnicy, jeśli zabraknie jej w napchanej lodówce.

Zaoszczędzone w ten sposób parę złotych można przesłać potrzebującym w Syrii, choćby za pośrednictwem Polskiej Akcji Humanitarnej.

13 grudnia, jak podało BBC, wojska Assada zajęły kolejne dzielnice wcześniej kontrolowane przez rebeliantów. Ofiary cywilne - w tym kobiety i dzieci - liczono w dziesiątkach. Nie możemy udawać, że to nas nie dotyczy. Zwyczajnie - nie bylibyśmy wtedy ludźmi.


Przeczytaj więcej o sytuacji w Aleppo.

Organizacje, za pośrednictwem których można pomóc:


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy