Reklama

Selfie, bumpie i selfioza

Eksperci uznali uzależnienie od autoportretów zrobionych telefonem za zaburzenie psychiczne, a kije do selfie okrzyknięto najbardziej znienawidzonym gadżetem 2015 roku. Mimo to portale społecznościowe są wytapetowane zdjęciami – „samoróbkami”.

Czy setki fotografii, które powstają bez pomocy osób trzecich, obnażają narcyzm użytkownika sieci, czy raczej mają przykryć jego kompleksy wielkości Everestu? Zdaniem psychologów prawdopodobne jest i jedno, i drugie.

Moda na pstrykanie takich fotek łączona jest z Facebookiem i Instagramem, bo to tam zazwyczaj lądują. Po co? Aby zaroiło się pod nimi od polubień oraz komentarzy. Zwykłe ujęcie przy łazienkowym lustrze nie wystarcza, by zachwycić kilka setek znajomych, dlatego co bardziej zdeterminowani pozują nad przepaścią, w ogrodach zoologicznych przedostają się na wybieg dla dzikich zwierząt (bo przecież nie ma to jak selfie z tygrysem) lub zastygają bez ruchu przed nadjeżdżającym pociągiem. Nietrudno przewidzieć, jakie mogą być efekty takich działań. Pogoń za selfie idealnym od lat zbiera śmiertelne żniwo. Ktoś spadł z urwiska, ktoś postrzelił się przypadkowo pozując z bronią palną. Warto się tak poświęcać dla czegoś tak nietrwałego i umownego, jak wirtualne "lajki"?

Reklama

Ci o nieco bardziej praktycznym nastawieniu, pragnąc selfie doskonałego, po prostu majstrują nad wizerunkiem przy pomocy filtrów i nakładek. Stąd wielkie szklane oczy na kobiecych zdjęciach profilowych albo podorabiane zwierzęce mordki. Te ostatnie nierzadko stanowią strzał w kolano - co pomyśli sobie pracodawca, gdy googlując potencjalnego kandydata na poważne stanowisko natrafi na taki widok?

Osobną kategorią selfie są tak zwane bumpie - zdjęcia ukazujące ciążowe brzuchy, przeważnie obnażone. Zdaniem wielu takie ujęcia są po prostu niesmaczne i niestosowne, inni twierdzą, że to niewinny sposób na podzielenie się ze światem swoim szczęściem. Prawdziwym problemem jest jednak fakt, że "internet nie zapomina" - dzieciom, którym mamy fundowały tzw. "foteczki przednarodzinowe" przyjdzie się kiedyś z tym zmierzyć. Można sobie wyobrazić, jak krępujące będzie oglądanie ciążowej sesji własnej mamy, zwłaszcza gdy nazywała swoje nienarodzone jeszcze dziecko "fasolką".

Obsesyjne fotografowanie samego siebie oraz prezentowanie efektów tych sesji światu za pośrednictwem mediów społecznościowych nazywane jest selfiozą i leczone u specjalistów jak wszystkie inne uzależnienia.

Obserwując poczynania niektórych blogerek, blogerów oraz aktywnych użytkowników Instagrama, można się zastanowić, czy wyjazdy krajowe lub/i zagraniczne, wyjścia do restauracji czy rodzinne uroczystości byłyby dla nich równie atrakcyjne, gdyby nie mogli wówczas robić sobie zdjęć? Zresztą nie trzeba sięgać do gwiazd, prawie każdy z nas jest w stanie wskazać osobę z grona znajomych, dla której zdobycie Świnicy nie miałoby żadnego sensu bez selfie na szczycie i wpisu na portalu społecznościowym. Smutne? Bardzo.

W odpowiedzi na niesłabnący trend fotografowania własnej twarzy (albo różnych innych części swojego ciała) powstają lokale lub inne przestrzenie oznaczone jako "selfie-free zones" - w takich miejscach robienie sobie selfie jest niemile widziane lub wręcz zakazane. Z kolei wojnę fotokijkom wypowiedziały już m.in. pałac wersalski, rzymskie Koloseum, amerykańskie Disneylandy czy National Gallery w Londynie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy