Reklama

Beata Sadowska: Długo wierzyłam w św. Mikołaja

- Prezenty były skrojone na miarę tamtych czasów - wspomina minione święta Beata Sadowska. Znana dziennikarka zdradziła PAP Life, że bardzo długo wierzyła w św. Mikołaja.

Paulina Persa: - Jak w dzieciństwie dowiedziała się pani, że św. Mikołaja tak naprawdę nie ma?

Beata Sadowska: - Przyznam, że długo w tego Mikołaja wierzyłam. Któregoś razu chyba moja mama - albo tata - pakowała prezent i nie domknęła drzwi do łazienki. To był właśnie ten prezent, który znalazł się potem pod choinką. Wtedy zrozumiałam, że to jest właśnie ten Mikołaj, który przychodzi w nocy, kiedy my z bratem zasypiamy.

- Jednak to było jak miałam już ładnych parę lat, więc długo ta wiara była i była magiczna. Te święta były zaczarowane i zasypiało się z taką ekscytacja, z takimi ogromnymi emocjami, że kiedy zasnę, to on na pewno przyjdzie. Rano jak się budziłam pędziłam pod choinkę, żeby zobaczyć czy coś tam jest.

I co pani pod nią znajdywała? Z jakich prezentów się wtedy pani cieszyła?

Reklama

- Wtedy były trochę inne czasy i cieszyło nas naprawdę wszystko. Doskonale pamiętam zapach pomarańczy, które wtedy były rarytasem, który pojawiał się tylko na święta i to było fantastyczne. Więc to były właśnie pomarańcze. Były też słodycze, bo tych prawdziwych wtedy nie było tak na co dzień. Aż trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale to były właśnie takie czasy.

-  Nie miałam jakiś wielkich marzeń, tak jak dzisiaj dzieci marzą nie wiadomo o czym np. o iPadach. To były bardzo proste marzenia. Pod choinką znajdywałam jakąś grę planszową, np. Chińczyka, albo tablicę, na której można było malować. Także te moje marzenia były skrojone chyba na miarę tamtych czasów.

Na którą ze świątecznych potraw czeka pani najbardziej?

- Lubię pierogi z kapustą i grzybami. Uważam, że są zdrowe - oczywiście nie należy przesadzać z ich ilością. Fajnie, że te potrawy są takie świąteczne. Chociaż zamiast barszczu z uszkami korci mnie, żeby zrobić zupę-krem z buraka i chyba rzeczywiście tak zrobimy. A te grzyby będą właśnie w kapuście wigilijnej czy w pierogach.

- Ponadto kocham kutie. Moja mama pochodzi ze wschodniej części Polski i zawsze na stole ląduje właśnie kutia, czyli mnóstwo maku z miodem i z bakaliami. U nas w domu to się serwuje z domowymi łazankami. To jest absolutnie fantastyczne i zawsze zostawiam sobie na to miejsce.

Nie wspomniała pani o tradycyjnym karpiu...

- Nie jem karpia, bo go nie lubię, więc zawsze robimy inne ryby. W tym roku to będą pstrągi.

W Wigilię pozwala pani sobie na więcej czy przestrzega diety?

- Oczywiście, że sobie folguję, bo na co dzień nie jem kutii, nie jem pierogów, nie jem kapusty z grzybami, nie jem ciast, które pojawiają się na świątecznym stole. Poza tym w święta bardzo często biegamy sobie rano, a po świątecznym śniadaniu idziemy na długi spacer. Więc te święta są połączone z jakąś aktywnością fizyczną. Nie jest tak, że się objadam tak, że nie mogę wstać od stołu - to nie jest moja historia. Uważam, że urocze jest jak w święta po takim śniadaniu pójdzie się na spacer albo trochę pobiega przed wigilią.

Jest pani znana m.in. ze swojego zamiłowania właśnie do biegania. Co poleca pani osobom, które przy świątecznym stole trochę się zasiedzą...

- Najlepiej pójść po prostu na spacer. Rozumiem, że to jest taki dzień, kiedy ludzie sobie odpuszczają - i dobrze. Święta też są od tego. Absolutnie nie mam nic przeciwko temu, ale to nie jestem ja. Natomiast doskonale to rozumiem. Nie ma stresu, jest rodzina i można powcinać różne pyszne frykasy i to jest wspaniałe. Dlatego przyjemnie jest potem po prostu pójść na zwykły spacer.

Beata Sadowska (ur. 22 czerwca 1974 roku w Warszawie) - polska dziennikarka radiowa i telewizyjna. Miłośniczka biegania. Autorka książki "I jak tu nie biegać!".




PAP life
Dowiedz się więcej na temat: dzieciństwo | Beata Sadowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy