Reklama

Atmosferę przy stole tworzą ludzie

- Dzieci, i zresztą nie tylko one, „jedzą oczami”. Nieestetyczny wygląd potrawy może sprawić, że nam się odechciewa jedzenia, a co dopiero dziecku. Dlatego warto poświęcić chwilę i niewielkim nakładem pracy przygotować coś innego niż zwykle - opowiada Paulina Jakubczak, autorka bloga kulinarnego Na Okruszku.

Aleksandra Bujas, Interia: Jak zaczęła się twoja przygoda z kulinariami?

- Blogowanie stało się formą odstresowania po bardzo trudnym doświadczeniu życiowym, jakim była strata ciąży. W tamtym okresie nie miałam też pracy. Musiałam się sobą zająć, potrzebowałam jakiejś odskoczni od myśli... i tak trafiło na kuchnię.

Blogów kulinarnych w sieci mnóstwo. Do tego niemal codziennie powstają kolejne, choć wiele z nich umiera śmiercią naturalną z powodu braku odbiorców. Jak to robić, żeby się nie zniechęcić?

Reklama

- Pokazuję w gotowaniu siebie, swoją pasję, wkładam w to całe serce - jeśli komuś się spodoba i zostawia po sobie ślad w postaci komentarza, jest mi miło. Oczywiście, nie każdy odwiedzający to zrobi. Ewentualnym brakiem komentarzy nie należy się przejmować, tylko robić swoje. Na początku wejścia na bloga są znikome, albo nie ma ich wcale. Jednak z czasem zacznie się to zmieniać, o ile nie zabraknie nam konsekwencji. Mam stałych czytelników - czekam na nowych. Warto się reklamować - poprzez fanpage na Facebooku, Instagram - w ten sposób można dotrzeć do potencjalnych odbiorców. Oznacza to też, że w blogowaniu kulinarnym bardzo ważne są dobre zdjęcia - muszą być apetyczne. Tak, żeby chciało się daną potrawę przyrządzić, zjeść, a w pierwszej kolejności - w ogóle w to kliknąć!

Zdjęcia twojego autorstwa są wyjątkowo piękne.

- Nie zawsze tak było! (śmiech). Do tej pory nie zawsze jestem zadowolona - żabie udka jedliśmy późnym wieczorem, więc nie było szans, aby zrobić ładne zdjęcia, bo światła dziennego już nie było. Nie mam akcesoriów typu namiot bezcieniowy czy jakieś specjalne lampy. Jestem fotografem-amatorem, cały czas się dokształcam w praktyce, po prostu robiąc zdjęcia czy całe sesje - póki co za darmo, dla wprawy i dla przyjemności. 

- Nieapetyczna fotografia może odstraszyć od najlepszego przepisu. Podobnie brak jakichkolwiek zdjęć. Warto też przekazać czytelnikowi coś więcej, o sobie i od siebie, nie tylko suchy przepis. Przecież lubimy czytać o tym, co się u kogo dzieje. Więc warto wspomnieć co u nas słychać, jakie mamy problemy, jak minął dzień itd. Czytelników to interesuje i dzięki temu też nawiązujemy pewną więź.

Zauważyłam, że w ostatnich latach powstała swoista społeczność gotujących kobiet (i nie tylko!), które blogują, udzielają się na internetowych forach, bardzo konsekwentnie wysyłają przepisy do popularnych czasopism - w ten sposób zyskując nawet pewną rozpoznawalność.

- Zwykle długo trzeba czekać na swoją szansę. Mój pierwszy przepis opublikowano w jednej z gazet dopiero po roku. Kiedyś miałam swoisty boom i bardzo dużo publikacji, teraz jest nieco inaczej, coraz więcej osób wysyła przepisy do czasopism, mają coraz lepsze zdjęcia, więc konkurencja jest ogromna. Trudno się przebić. Tu też powraca kwestia zdjęć. Nawet bardzo dobry przepis opatrzony słabej jakości fotografią raczej nie zostanie opublikowany, ani nawet dostrzeżony. Trzeba też przyznać, że często są wybierane osoby "upatrzone" przez redaktorów. A im lepsze zdjęcia, tym większa szansa na sukces.

Wygląda na to, że dzięki internetowi wiele osób może pokazać innym swoje wartościowe pasje - zwłaszcza kobiety doskonalące umiejętności w domowym zaciszu, dotąd gotujące tylko dla rodziny.

- Internet ma wspaniałą moc. O negatywach nie będę mówić (śmiech). Dzięki niemu możemy pokazać całemu światu nasze talenty, pasje. Też dzięki internetowej społeczności możemy doskonalić swoje umiejętności, czerpać inspiracje i to jest wspaniałe.

 Gotowałaś z samą Ewą Wachowicz. Nie każda blogerka kulinarna może się tym pochwalić.

- Początkowo wcale nie wierzyłam, że może się udać. Gdy usłyszałam o takiej możliwości wytrwale wysyłałam przepisy, aż w końcu dostałam maila z zaproszeniem do programu. I tak oto pojechałam z moimi dwoma mężczyznami na nagranie do Krakowa. To była świetna przygoda - wspaniali ludzie z ekipy i oczywiście pani Ewa, która jest cudowną osobą, bardzo ciepłą, gościnną. Było absolutnie bezstresowo! Mój synek Filipek nawet całował panią Ewę! (śmiech). Samo nagranie jest szybkie i sprawne - najpierw przygotowanie: makijaż, poprawienie fryzury i... stajemy przed kamerą prowadząc luźną rozmowę.

Przyrządziłyście schab w sezamowej skorupce. Inne twoje danie popisowe to zupa grzybowa pod czepcem.

- Tak, prawdziwa bomba kaloryczna! Zupa na samej śmietanie i wywarze z podgrzybków - jej smak wynagradza wszystko, całą tę kaloryczność, tak więc od czasu do czasu warto zgrzeszyć. Każdy jest w stanie ją przyrządzić. Warto!

Masz wrażenie, że nasze pokolenie potrafi zdecydowanie mniej niż pokolenie naszych mam i babć, jeśli chodzi o kuchnię?

- Nie wiem z czego to wynika, ale nie da się powtórzyć smaków kuchni babci, choćby dała nam gotową recepturę, od A do Z, nikt tego nie odtworzy. Jednak serce włożone w gotowanie procentuje. Ponadto, zwykle gdy osoby z pokolenia naszych babć nie zrobiły samodzielnie makaronu, to go po prostu nie miały. Młodzi ludzie często idą na łatwiznę jedząc napakowane chemią gotowce. Przeraża ich perspektywa całodziennego stania przy garach, ale tak być nie musi. Czasem 15 minut wystarczy na przygotowanie czegoś naprawdę smacznego.

- Na naukę gotowania nigdy nie jest za późno. Przed poznaniem męża nie interesowałam się kuchnią. Najważniejsze jest nastawienie, chęci. Jeśli ich nie ma, to nie wiadomo jak dobry byłby przepis - nic z tego nie wyjdzie. Najlepiej zacząć od prostego przepisu - przeczytać go i ocenić, czy go rozumiemy, czy wszystkie etapy, czynności do wykonania są dla nas jasne.

A propos chodzenia na kulinarne skróty - większość z nas wie, jak np. powinien smakować prawdziwy domowy rosół, ale nie każdy wie, jak go przygotować... To jedna z bardziej czasochłonnych zup.

- Trzeba gotować go bardzo długo, na małym ogniu, nie możemy doprowadzić do wrzenia, bo wtedy będzie niesmaczny i mało klarowny. Powinien zawierać przynajmniej dwa rodzaje mięs, czyli najczęściej będzie to drób, do tego wołowina, włoszczyzna, pęczek natki pietruszki, koperku oraz obfitość aromatycznych przypraw. Mam też sprawdzoną naturalną mieszankę suszonych warzyw, którą uzupełniam całość - bez soli, bez glutaminianu sodu, oczywiście jako dodatek, nie jako zamiennik tych świeżych.

Jaka jest twoja kuchnia?

- Nie wymyślam nie wiadomo czego, staram się gotować tak, na ile mnie stać: prosto, z osiągalnych składników. Wspomniane żabie udka kosztowały 7,90 zł (śmiech). Ludzie na ogół nie mają pieniędzy na kulinarne szaleństwa. Gdy widzą przepisy z złożone produktów z wyższej półki, jak np. oliwa truflowa, rezygnują. Moje gotowanie można opisać jako kuchnię polską z inspiracjami zewsząd. Często wstaję rano, biorę kartkę, długopis i zapisuję co mi się przyśniło. Pomysły przychodzą same - to taki impuls. Zupa pekińska, która bardzo nam zasmakowała - powstała z potrzeby chwili, z tego, co akurat znalazłam w lodówce - z kapusty pekińskiej, pieczarek, papryki, małej porcji rosołowej, odrobiny jogurtu i koncentratu pomidorowego.

Wyjątkowo przypadła mi do gustu, zwłaszcza, gdy dodałam proponowane przez ciebie papryczki chilli! Często tak spontanicznie tworzysz autorskie receptury?

- Modyfikuję tradycyjne przepisy, dodaję coś od siebie, staram się też wymyślać własne. Jeśli korzystam z doświadczenia innych blogerów, podaję informację, skąd czerpałam inspirację i wklejam link, żeby czytelnik odwiedził też autora przepisu podstawowego. Obecnie stworzenie receptury, na którą nikt wcześniej nie wpadł graniczy z cudem. Kiedyś przygotowałam marynowane papryczki dla męża - miałam pomysł, by do marynaty zamiast papryczek dodać ser camembert. Później, przeszukując zasoby internetu dowiedziałam się, że to słynny specjał kuchni czeskiej!

Niektórzy twierdzą, że minimalizm służy gotowaniu - im mniej skomplikowanych sprzętów kuchennych gromadzimy na naszych blatach, tym lepiej. Pozwolisz zajrzeć do własnej kuchni? Co w niej znajdziemy?

- Mam kuchenkę oraz piekarnik, mikser i szybkowar - skorzystałam z niego dwa razy i leży nieużywany. Nawet przy tak małej ilości sprzętu da się wszystko stworzyć - wszystko, co znajduje się na moim blogu. Mam też malakser, ale naprawdę można się obejść i bez niego. Roboty kuchenne to z pewnością wygoda, ułatwienie, ale samodzielne miksowanie śmietany czy przygotowywanie kremów zwyczajnie sprawia mi przyjemność - można włożyć w te czynności wiele serca, zwłaszcza gotując dla rodziny.

Celebrujesz wspólne gotowanie i posiłki z bliskimi?

- Tak, to bardzo ważne, a w dzisiejszych czasach wcale nie takie oczywiste. Atmosferę przy stole tworzą ludzie. Jeżeli razem przygotowujemy posiłek - musimy ze sobą rozmawiać. Gotowanie i wspólne jedzenie stwarzają okazję do rozmów. Choć mamy różne gusta, staram się gotować tak, aby wszyscy byli zadowoleni.

Gotujesz już razem z synkiem?

- Filip uwielbia przyprawiać, mieszać, formować ciasto na pierogi. Sadzam go na blacie i działamy. Śmieję się, że gdy byłam w ciąży moje dziecko słyszało głównie mikser!

Domyślam się, że nie jest niejadkiem.

- Nie, nie jest. W ogóle nie znam tego problemu (śmiech)! Potrafi mnie zaskoczyć wybierając miskę fasolki szparagowej zamiast typowego deseru, bo uwielbia warzywa.

- Rozszerzając jego dietę nie interesowałam się nowinkami z internetu, robiłam wszystko instynktownie. Gdy synek siedział już pewnie i samodzielnie, sadzałam go na krzesełku, karmiłam, a on bawił się jedzeniem. Uznałam to za naturalne, że musi poznać fakturę jedzenia, podotykać je sobie. Wiadomo, że do ust trafi mu 1/10 gotowanej marchewki, ale na tym to polega, żeby dziecko się uczyło. Nie pozwalając na eksperymenty, samodzielne jedzenie i przedłużając w nieskończoność etap papek robimy mu krzywdę, no bo jak tu ćwiczyć umiejętność żucia i gryzienia? Nie wiedziałam wtedy o metodzie BLW. Informację o niej przesłała mi znajoma. W minionych latach nikt o BLW nie słyszał, a mamy i tak to robiły! Wcześniej tylko nikt tego nie nazwał.

Co poradziłabyś mamom typowych niejadków?

- Dzieci, i zresztą nie tylko one, "jedzą oczami". Nieestetyczny wygląd potrawy może sprawić, że nam się odechciewa jedzenia, a co dopiero dziecku. Dlatego warto poświęcić chwilę i niewielkim nakładem pracy przygotować coś innego niż zwykle - np. kanapki Minionki czy zajączki, które pokazuję na blogu. Dekoracja, inny sposób podania obiadu może zachęcić dziecko do próbowania. Do tego zioła i przyprawy uatrakcyjniające zapach i smak, niekoniecznie sól.

Mogłabyś gotować bez soli?

- Tak. Przez pewien czas wykluczyłam ją z diety, ponieważ podczas ciąży groziło mi zatrucie ciążowe, dlatego m.in. nie mogłam używać soli, tj. dosalać. Początki były trudne, bo w większości jesteśmy przyzwyczajeni do słonego, to nam smakuje. Da się jednak bez tego żyć. Trzeba przetrzymać okres kryzysu. Po trzech tygodniach przestawiłam się na zupełnie inne jedzenie. Jestem wdzięczna mojemu lekarzowi, że wtedy trochę mnie nastraszył i zakazał dosalania, bo dziś solę bardzo mało. 

- Nie przesadzam też z cukrem, wyeliminowałam go tam, gdzie się dało. Kiedyś słodziłam herbatę dwiema łyżeczkami cukru, teraz wydaje mi się, że dodatek połowy łyżeczki robi z herbaty ulepek. Nie zrezygnowałam za to z glutenu i laktozy - dochodzę do wniosku, że skoro jestem zdrowa, nic nie wskazuje na obecność nietolerancji pokarmowych, taka eliminacja mija się z celem. Podążając za modą można sobie zaszkodzić rezygnując z wielu produktów bez kontroli lekarza czy dietetyka. Zdrowy rozsądek przede wszystkim.

Występ w telewizji, wyróżnienia w konkursach kulinarnych, publikacje w czasopismach. Co dalej? Czy chciałabyś wydać własną książkę kucharską?

- Nie ukrywam, że to mi się marzy! Książka z własnymi przepisami... Wow! Może i to marzenie się kiedyś spełni... 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy