Reklama

Matka Polka ma już dość

O seksistowskich kobietach, kobiecych mężczyznach, matkach, które mają dość, fałszywym macierzyństwie, "babskiej solidarności", dziewczynkach, które czują się bezużyteczne i sztywnych ramach męskości — opowiada dr Katarzyna Serafińska, psycholożka społeczna, ekspertka w zakresie stereotypów płci, wykładowczyni w Zakładzie Eksperymentalnej Psychologii Społecznej Instytut Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego.

Katarzyna Adamczak, Interia.pl: Matka Polka była kiedyś stawiana za wzór, to był ideał. Czy dziś nadal jest to cel współczesnych kobiet? 

Katarzyna Serafińska: Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy cofnąć się w czasie do punktu, w którym stereotyp ten prawdopodobnie się pojawił. W Polsce powojennej jeszcze do końca lat 80. XX w. panowały specyficzne warunki polityczne i społeczne. Jednym z założeń władz PRL-u było stworzenie przodowniczek pracy. W przeciwieństwie do kobiet z Zachodu, które chciały prowadzić życie zawodowe, aby się rozwijać, realizować; Polki — właściwie nie z własnej woli — zostały systemowo wepchnięte w podwójną rolę: matek i pracownic. W efekcie do dziewiętnastowiecznego obrazu Matki dodano kolejny element: kobiety, która żadnej pracy się nie boi. 

Reklama

Matka PRL-u robi w związku z tym niemalże wszystko: opiekuje się domem, wychowuje dzieci, karmi, pracuje na etacie, organizuje żywność i inne produkty pierwszej potrzeby, dźwiga siaty, jest żoną, kochanką. W dodatku jest Polką, czyli w pewnym sensie ma robić to wszystko w celach patriotycznych — dla dobra narodu. Tak rysowały się chociażby kobiety z pokolenia mojej mamy, z tamtego właśnie okresu. Stereotyp Matki-Polki jest wyczynowy, a jednocześnie bardzo przekraczający, krzywdzący. Nie jest niczym zaskakującym, że w dzisiejszych czasach staramy się go ominąć. 

Czytaj też: Mamy, które formalnie nimi nie są. Tęczowe rodziny w Polsce

Jak współczesne kobiety uciekają od roli Matek-Polek? 

Próba ucieczki od bycia Matką-Polką może przybierać różne formy. Być może część współczesnych kobiet decyduje się przez wzgląd na ten stereotyp po prostu zostać w domu. Są to najczęściej kobiety z tzw. klasy średniej, które na to stać, które mają dobrze zarabiających partnerów czy mężów i mogą sobie pozwolić na niewykonywanie pracy zarobkowej. Nie podejmują pracy zawodowej, nawet jeśli są wykształcone, być może właśnie dlatego, aby nie powielać stereotypu, wieść wygodniejsze życie niż zarobiona Matka-Polka. Zajmują się wychowywaniem dzieci, doglądają, dekorują mieszkania, spotykają się z przyjaciółkami, inwestują w siebie, w swój wygląd, w czas wolny. Nie chcą wpędzić się w ramy obrazu Matki-Polki.

Spekuluję, ale być może niektóre kobiety wybierają dla siebie takie życie, żeby nie dać się zamknąć w roli własnej matki, która samodzielnie musiała się zajmować wszystkim jednocześnie. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że niestety jednocześnie eliminują istotny element życia, jakim jest praca zawodowa i związane z nią, ważne dziś aspekty sprawczości. Według mnie jest to niebezpieczne zjawisko - powrotu do konserwatywnej roli kobiety udomowionej, zamkniętej w sferze prywatnej, pozbawionej bezpośredniego wpływu na sferę publiczną, politykę.

Z drugiej strony mamy młode kobiety, które coraz częściej rezygnują z macierzyństwa. Kobiety te deklarują, że nie planują wieść życia Matki-Polki, nie zamierzają mieć dzieci, nie chcą podejmować roli żony czy matki. Być może są to decyzje podyktowane obawą, a nawet lękiem, przed wtłoczeniem w stereotyp. Rezygnacja z życia prywatnego, na przykład z roli matki, to również odbieranie sobie pewnego fragmentu rzeczywistości, który jest istotnym elementem budującym nas jako osoby i nas jako kobiety. W mojej opinii całkowite nastawienie na pracę, eliminacja życia intymnego, związanego z bliskością, zobowiązaniem, rolami opiekuńczymi, to także nie jest dobre rozwiązanie. 

Ostatnie statystyki pokazują, że matki wycofują się z rynku pracy także ze względów ekonomicznych. Brakuje miejsc w żłobkach i przedszkolach, a rodziców nie stać na prywatne placówki. Ojcowie zarabiają lepiej, więc to kobieta najczęściej zmuszona jest do rezygnacji z pracy...

Wycofują się albo nawet więcej — są wypychane. Analizując różne aspekty życia społecznego, można zauważyć trend, że kobiety cieszą się w miarę dobrą sytuacją w krajach wysoko rozwiniętych, takich, które stać na wspomniany przez panią "socjal", a równościowe normy i instytucje społeczne odciążają je w rolach opiekuńczych, dając jednocześnie możliwość względnie pełnego uczestnictwa w życiu publicznym, zawodowym. Kobietom jest  więc lepiej w krajach o niskich wskaźnikach nierówności społecznych, rozwiniętych ekonomicznie, edukacyjnie i społecznie, ale też wszędzie tam, gdzie nie ma dużych napięć politycznych, biedy, wojen, czyli panuje tzw. spokój i dobrobyt.

To jest bardzo ciekawe, że muszą być spełnione "specjalne" okoliczności, żeby kobiety mogły względnie bezpiecznie i stabilnie być, rozwijać się, także w obszarze zawodowym. Napięcia polityczne, narastanie fundamentalizmów, wojna, bieda, epidemie, katastrofy - są to okoliczności, w których kobiety niejako z automatu zaczynają być spychane do tradycyjnej roli matki i żony zajmującej się domem.

Jak w "zdrowy" sposób możemy uniknąć wtłoczenia w tę tradycyjną rolę?

Najlepszym wyjściem wydaje się być znalezienie równowagi, balansu pomiędzy obszarem zawodowym a prywatnym. Ale aby mogły one zostać osiągnięte, muszą według mnie w przestrzeni prywatnego, ról opiekuńczych, pojawić się mężczyźni.

Jestem przekonana, że zyskać równowagę i wyeliminować krzywdzący stereotyp Matki-Polki możemy tylko wspólnie z mężczyznami. Musimy razem budować nową, zbalansowaną, lepiej wyważoną rzeczywistość. Kto ma dzieci — razem je wychowuje. Kto ma psy — razem się nimi zajmuje. Kto ma starszych rodziców — razem się nimi opiekuje, a nie jak to wygląda nadal, że to głównie kobiety pełnią role opiekuńcze, zajmując się na przykład starszymi rodzicami, własnymi, ale też rodzicami partnera czy męża. Należałoby więc uzdrowić relacje społeczne, instytucje, prawo, cały system. Są to jak wiadomo zadania niełatwe.

Wspólna odpowiedzialność i dzielenie się obowiązkami to obraz idealnego związku. Jednak, by stał się on faktem, potrzebna jest zmiana sposobu myślenia o rolach, jakie pełnią w nim mężczyzna i kobieta...?

Jestem absolutnie za tym, że powinno się kształcić, edukować, socjalizować wszystkie dzieci (niezależnie od płci) w obrębie męskości — sprawczości i w obrębie wspólnotowości — kobiecości, bo to są dwie, bardzo ważne składowe bycia człowiekiem. Wiem, że to brzmi jak utopijna wizja, ale wierzę, że warto do niej dążyć.

Wiele danych z różnych krajów — w tym z Polski — wskazuje, że znajdujemy się w procesie włączania mężczyzn w życie rodzinne, w obowiązki domowe, w role opiekuńcze. Natomiast warto podkreślić, że samym kobietom zdarza się bardziej lub mniej świadomie wypychać mężczyzn  z tych obszarów. Kobiety, jeśli bywają (a bywają) seksistkami, to właśnie głównie w sferze prywatnej. Często panowie mogą usłyszeć: “ty tego nie umiesz zrobić", “nie przykładasz się", “źle go karmisz", "nie tak trzymasz". To postawa charakterystyczna dla Matki-Polki: “Daj, ja to zrobię najlepiej". Kobiety mają tendencję do wyręczania w sferze prywatnej swoich partnerów, mężów, synów, ojców, ojców swoich dzieci.

Funkcjonujemy więc w sytuacji, że mężczyźni wypychają kobiety ze sfery publicznej, a kobiety mężczyzn ze sfery prywatnej. Jest to obraz ról z perspektywy seksistowskiej. W ramach takiego obrazka dana płeć zawsze jakoś nie domaga, nie nadaje się do pełnego życia, do satysfakcjonującego, dojrzałego bycia w obu sferach. Seksista czy seksistka będą widzieli daną płeć jako w pewnym sensie ułomną. W tym kontekście będą spostrzegać mężczyzn jako ułomnych w rolach opiekuńczych.

Sprawdź: Najgorsze pomysły na prezenty dla mamy - tego nie dawaj!

Reasumując to zagadnienie: myślę, że stereotyp Matki-Polki jest już w dużym stopniu za nami, jako kobiety odrzucamy go, chcemy go odrzucić, choć wymaga to wcale nie małego wysiłku i pracy także nas sobą. Ale bez udziału mężczyzn, współtworzących przecież rzeczywistość społeczną wspólnie z kobietami, może okazać się, że kobiety nadal będą zmuszone być "na pół gwizdka" w każdym obszarze. Być trochę w pracy i trochę w domu, ostatecznie ponosząc nadmiarowe koszty, albo też odcinać pewien element swojego życia — pracę zawodową lub bliskie relacje, rodzinę — z obawy, że samotnie nie podołają całości. 

Czy to nie jest tak, że w społeczeństwie krąży wyidealizowany obraz matki? 

W tym przypadku mamy raczej do czynienia z ambiwalencją. Z jednej strony idealizujemy matkę, zachwycamy się nią, wynosimy na piedestał, recytujemy dla matki wierszyki, świętujemy jej dzień.

Z drugiej strony znajdujemy w kulturze wiele śladów matryfobii, czyli lęku przed matkami jako pochłaniającymi, manipulującymi, symbiotycznymi. Dziś mamy nawet określenie "madka", opisujące jakiś rodzaj agresywności, inwazyjności matki. Albo "wózkara", matka nieustępliwa, tratująca przestrzeń z dzieckiem w wózku niczym z orężem. Według mnie te określenia czy wizje to współczesne przejawy matryfobii. 

Warto też dodać, że to właśnie matkę częściej niż ojca obwiniamy za niepowodzenia dziecka, za jego złe zachowanie, problemy zdrowotne czy rozwojowe. Dziecko się źle uczy — matka nie przypilnowała. Dziecko jest za chude — matka nie dokarmiła. Dziecko ma brzydką fryzurę — matka nie uczesała. W ten sposób z jednej strony afirmujemy matkę, z drugiej przyglądamy się jej z dużą nieufności, jednocześnie tym samym przeciążamy same matki. W wyniku tej ambiwalencji społeczne oczekiwania związane z rolą matki bywają naprawdę bardzo trudne do udźwignięcia.

Gdy rozmawiam z młodymi mamami, to często słyszę w ich głosach żal, że mówi się o macierzyństwie tylko w dobrych aspektach. Pomijane są takie kwestie jak ból porodu, depresja poporodowa, czy brak instynkt macierzyńskiego, którego niektóre kobiet nie odczuwają. Czy to nie jest zamiatanie trudnych spraw pod dywan i kreowanie idealnego obrazu macierzyństwa? 

Tak, obraz macierzyństwa jest zafałszowany. To także efekt dominującego przez lata stereotypu matki wyczynowej, takiej, która wszystko zniesie, zaciśnie zęby, najlepiej w milczeniu. A przecież ustaliliśmy, że sprostanie temu stereotypowi nie jest możliwe na dłuższą metę, a jeśli się zdarza, to koszty tego są ogromne zarówno dla samej kobiety, jak i jej otoczenia, w tym samych dzieci.

Spojrzałabym na to zagadnienie jednak szerzej. Niewiele mówimy o macierzyństwie, bo w ogóle mało mówimy głośno o kobiecych sprawach. Niemal wszystko, co dotyczy kobiecości, w tym kobiecej cielesności, fizjologii, seksualności, porodów, to obszary owiane odwiecznym milczeniem, silnie tabuizowane, przysłonięte. Dopiero od niedawna zaczynamy upubliczniać kobiece doświadczenia w ich wymiarze fizjologicznym czy związanym z potrzebami seksualnymi. Pojawiają się licznie kampanie społeczne, dotykające kwestii krwi menstruacyjnej, podpasek, różowych skrzyneczek. Próbujemy te tematy, te rozmowy, te obrazy wyciągać na światło dzienne, ponazywać je, oddać kobietom głos, aby o nich opowiedziały bez skrępowania. Macierzyństwo uznałabym za jeden z wielu tematów dotyczących kobiecości, który zaczyna się pojawiać w przestrzeni medialnej i w debacie publicznej. Można mieć nadzieję, że macierzyństwo zostanie któregoś dnia dzięki temu odczarowane.

Polecamy: Życzenia na Dzień Matki 2022. Wyjątkowe wierszyki

Mamy często rozmawiają szeptem ze swoimi przyjaciółkami, o tym, że przez macierzyństwo musiały zrezygnować z cząstki siebie, że tęsknią za tym kim były, że czasem mają ochotę uciec gdzieś daleko. Mówią szeptem, bo jeśli powiedzą o tym głośno — zostaną uznane za wyrodne rodzicielki. Mam wrażenie, że na matki nakładana jest ogromna społeczna presja. A przecież to, że czasem mają dość swoich dzieci,  że są nimi zmęczone i mają ochotę od nich odpocząć — to jest rzecz normalna?

Tak, to jest absolutnie normalne, że matka potrzebuje odpocząć. Jak to brzmi! Także, a może nawet przede wszystkim od swoich własnych dzieci. Faktem jest, że takie stwierdzenie nie jest wcale społecznie w pełni akceptowane, rodzi raczej dysonans. Sama matka, zostawiająca na przykład dziecko pod opieką kogoś innego na dłużej niż to konieczne, będzie budziła raczej niechęć, podejrzenie czy aby na pewno jest matką "dobrą".

Dlatego nie powiedziałabym, że macierzyństwo jest idealizowane. Idealizujemy może sam fakt, że kobieta jest matką, jak to się mówi - ma dziecko. Ale już samo macierzyństwo, jakość tego macierzyństwa, dylematy, emocje, wybory matek - o tym się albo nie mówi, albo mówi się w sposób niezwykle oceniający, pomijający.

Wrócę znów do tego wątku, że kobiety przez wieki pozamykane były w tzw. prywatnych przestrzeniach, gdzie swoje doświadczenia przekazywały sobie niejako za zamkniętymi drzwiami, między słowami. Dziś widzimy, jak matki się otwierają, zaczynają mówić o macierzyństwie. Coraz więcej kobiet ujawnia się też publicznie z tym, że nie chcą być matkami, że nie chcą podejmować tej roli społecznej i że to też może być w porządku. Myślę więc, że nasze poglądy na macierzyństwo i na same matki będą się pod wpływem tego swego rodzaju wyjścia kobiet z szafy zmieniać. Może jeśli wreszcie zaczniemy głośno i w sposób mniej skrępowany, bardziej wprost opowiadać o macierzyństwie, w każdym jego wymiarze, także tym trudniejszym, nastąpi proces jego urealnienia, a tym samym będą miały szansę urealnić się same matki.

Czy reklamy i kampanie społeczne mogą zmienić sposób postrzegania kobiety w społeczeństwie? 

Jak najbardziej. W ostatnich latach ukazuje się coraz więcej kampanii poruszających kwestie kobiecości, a badania społeczne pokazują, jak sam stereotyp zmienia się, luzuje, staje się coraz bardziej pojemny. To należy zaliczyć całkiem na korzyść współczesnych kobiet. Zaobserwowałam, że szczególnie firmy odzieżowe, kosmetyczne i sportowe wkraczają w ten obszar, co wynika pewnie z profilu ich działalności - bliskości kobiecego ciała. To, że oglądamy różne ciała, różne kształty, różne faktury, różne rozmiary, różne defekty zmienia nasze postrzeganie i rzeczywiście kobiety lepiej się czują wśród takich właśnie kampanii i obrazów.

Dobrze pokazuje to ostatnio głośno kampanii Pumy “She move us", która w polskiej odsłonie przyjęła hasło: “Bez porównania", a jej twarzą zostały: Igra “Ofelia" Krefft, Sara James i Manuela Gretkowska. Pomysł spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem wśród kobiet.

I nic dziwnego, bo jesteśmy ograniczane, ale też i na swój sposób dołowane wyidealizowanymi wizerunkami piękna zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Warto przy okazji pamiętać, że idealizacja ciała, nierealistyczne wizerunki dotyczą również mężczyzn. Oni również są adresatami tego rodzaju przekazów, serwujących  sylwetki  umięśnione, maksymalnie wyćwiczone. Opisane już dziś zjawisko bigoreksji, czyli uzależnienia od siłowni i stałe niezadowolenie z posiadanej masy mięśniowej wydaje się dotyczyć bardziej mężczyzn niż kobiet. Jesteśmy dziś, niezależnie od płci, wystawieni na ciągły kontakt z pięknymi wizerunkami osób, które są dodatkowo upiększane dzięki najnowszym technologiom czyli tak naprawdę nie istnieją.

Czyli uważa pani, że nowa kampania Pumy to dobry pomysł?

Kampania jest w nurcie tego, co próbujemy robić ze społeczną definicją kobiecości. Wystarczy się rozejrzeć, żeby zobaczyć, że rola kobieca  w ostatnich dekadach bardzo mocno się poluzowała. Kobietą można dziś być na wiele sposobów. Akceptacja dla różnych odmian kobiecości, dla wielości pomysłów na bycie kobietą stale rośnie. Trochę analogicznie do kobiecych strojów. Dziś kobieta może założyć na siebie niemal wszystko.  Już zapomnieliśmy o tym, że niegdyś spodnie były dla kobiet zakazane. Proszę zobaczyć, jeśli mowa o stroju, że takie zakazy mamy nadal w obrębie męskości. Mężczyzna w spódnicy? Nigdy. Męska rola jest dalej bardzo wąska, bardzo gorsetowa.

Kampania jest wymierzona w punkt także dlatego, że dotyczy atrakcyjności fizycznej, wyglądu. Wydaje się, iż atrakcyjność fizyczna to z kolei jeden z ostatnich bastionów patriarchalnej kultury, z których warto byłoby kobiety wydobyć. Proszę zauważyć, że najprawdopodobniej nigdy wcześniej wizerunki kobiecego ciała nie były na taką skalę jak dziś eksploatowane w przestrzeni publicznej. To wydaje się być jakaś zmora współczesności - wystawienie na widok anonimowego, podrasowanego wizerunku piękna. Kiedyś dokonywałyśmy porównań między sobą w obrębie miejsca, w którym żyłyśmy, względnie stałej, raczej niewielkiej społeczności, osady, miejscowości, widziałyśmy się na tle grupy innych, realnie istniejących kobiet, najczęściej zróżnicowanej jeśli chodzi o atrakcyjność. Byłyśmy właśnie różne. Jesteśmy różne. Tymczasem w tej chwili media nakłaniają nas do podziwiania podrasowanych do granic absurdu i prawdziwości  wizerunków kobiet, na które dodatkowo stale patrzymy w mediach, na które patrzą już bardzo małe dziewczynki. 

Jak na tym tle należy patrzeć na ruch body positive? Z jednej strony ciałopozytywność demitologizuje wizerunek ciała kobiecego, ale z drugiej czy nie jest to promocja niezdrowych wzorców takich jak otyłość, czy anoreksja? Czy nie należy postawić jakiejś granicy przesuwania norm dotyczących kobiecego ciała? 

Nie bałabym się przesuwania granicy. Obrazy, które oglądamy w mediach, powinny według mnie odzwierciedlać różnorodność, którą mamy w rzeczywistości. Gdy się rozejrzymy, łatwo dostrzeżemy, że jesteśmy różne, więc czemu w mediach mielibyśmy oglądać tylko jedną, idealną kobietę? Przecież na co dzień borykamy się z wieloma problemami związanymi z ciałem: otyłością, zbyt niskim lub zbyt wysokim wzrostem, deformacjami, bliznami, asymetriami — jesteśmy różne.

Oczywiście trzeba też mówić o tym, że pewne kwestie są efektem choroby czy niepełnosprawności . Nie sądzę, aby warto było tego nie nazywać wprost, ale nie wydaje mi się dobrym pomysłem, abyśmy zakłamywali  fizyczność twierdząc, że kobiety są identyczne lub powinny dążyć do jednego ideału piękna.

Dużo mówi się o uprzedmiotowieniu kobiet w reklamie, ale czy eksponowanie kobiecego ciała przez kampanie ciałopozytywności nie jest też formą takiego działania?

Niestety kobieta w kulturze jest zwykle obiektem. I nawet jeśli pokazujemy różne, bardziej realistyczne kobiece ciała, to nadal jest to jakiś rodzaj obiektyfikacji, prawda? Dalej pokazujemy kobietę poprzez jej ciało, poprzez jej wygląd fizyczny, tylko w różnych wariantach. Moglibyśmy w ogóle porzucić ten temat i zacząć mówić o kobietach w kontekście ich pracy zawodowej, hobby, światopoglądu, w jakichś innych obszarach. I to się oczywiście również dzieje w kampaniach. Ale w wymiarze komercyjnym, konsumpcyjnym, rozrywkowym, nadal centrum pozostaje w wypadku kobiety jej ciało i to jak wygląda. Jakkolwiek myślę, że to jest ta nasza ważna sprawa do załatwienia na dziś - próba przywrócenia  realiów kobiecego ciała. Kultura popularna, konsumpcja to całkiem spora część naszego współczesnego życia. Postarajmy się więc i tam kobietę jakoś urealnić.

Manuela Gretkowska, jedna z autorek kampanii, wyraziła pogląd, że porównywanie się to mechanizm stosowany przez patriarchalne społeczeństw do programowania kobiet. Czy to stwierdzenie jest zasadne? 

Patriarchat jest faktem i jest jedną z hierarchii społecznych, w której funkcjonujemy. Wspominają o tym choćby psychologowie społeczni Felicia Pratto i Jim Sidanius. Twierdzą, że każde społeczeństwo jest zhierarchizowane - w każdym społeczeństwie pewne grupy są bardziej prestiżowe i mają więcej władzy niż inne. Władza zwykle sprowadza się do siły fizycznej (lub militarnej), przewagi instytucjonalnej, politycznej, ekonomicznej oraz tak zwanej władzy wytwarzania kultury. Jedną z hierarchii społecznych jest hierarchia płci. Choć oczywiście uległa ona na przestrzeni ostatnich dekad i ulega nadal silnym przeobrażeniom, nadal jeszcze mężczyźni przeważają w sferze polityki, ekonomii (nadal mamy lukę płacową, mężczyźni zarabiają nieco lepiej na tych samych stanowiskach) i mają większą moc wytwarzania nauki i kultury, a więc - jak to zostało ujęte przez  Manuelę Gretkowską - mają moc programowania. Warto pamiętać, że zwykle to ci, którzy mają władzę, dążą do podporządkowania sobie podlegających, na przykład poprzez nadanie im cech przedmiotu, obiektu do oglądania.

Żyjemy w patriarchalnym społeczeństwie, zanurzeni w męskiej kulturze, a przecież w wielu polskich domach to kobiety “rządzą", mają realny wpływ na decyzje, to nie przekłada się na zmianę układu sił w hierarchii? 

Prawdą jest, że na początkowym etapie naszego życia, w tych podstawowych kwestiach dotyczących opieki i wychowania dzieci, ważniejsza, w sensie bardziej obecna, wydaje się być matka. To zwykle ona spędza z dzieckiem najwięcej czasu, ona częściej komunikuje się z dzieckiem, ma większy wpływ na jego aktywności. Dlatego określa się czasem kobiety jako strażniczki patriarchalnego społeczeństwa. System, w którym mężczyźni mają więcej siły, więcej władzy politycznej i ekonomicznej,  większy wpływ na wyobraźnię zbiorową jako twórcy kultury, ale to kobiety wychowane, programowane w patriarchalnym społeczeństwie socjalizują potem swoje dzieci, tak chłopców, jak i dziewczynki do życia w takiej hierarchicznej rzeczywistości. 

Czyli to kobiety są odpowiedzialne za to, że żyjemy w patriarchacie?

Używałabym tutaj słowa odpowiedzialność w sposób bardzo ostrożny. Będąc zanurzone w rzeczywistości społecznej, podlegając socjalizacji, znacznie rzadziej niż częściej kreujemy świadomie rzeczywistość na własną rękę. Niezależnie od tego, czy jesteśmy kobietami czy mężczyznami. Więc w tym sensie odtwarzamy ją bezrefleksyjnie, odtwarzając tym samym patriarchat. Nie ma tu miejsca na odpowiedzialność. Ale też pamiętajmy, że to kobiety są autorkami przezwyciężania ograniczeń, które kreuje taki system stosunków społecznych, to kobiety emancypują się z niego od lat z całkiem dużymi sukcesami. To kobiety są odpowiedzialne za stopniowe uwalnianie się od patriarchalnych ograniczeń.

W ubiegłym roku opublikowano raport “Przyszłość dla dziewczynek", z którego wynika, że 80% z nich czuje się bezużyteczna. Skąd tak niska samoocena? 

Trudno krótko o tym powiedzieć. Mniej więcej w okolicach szóstego roku życia, tak pokazują najnowsze badania, dziewczynki orientują się, że są mniej kompetentne niż chłopcy, albo mówiąc bardziej dosadnie: że są od nich pod pewnymi względami gorsze. To jest dość szokujące. Z drugiej strony, badania naukowe w sposób klarowny wskazują, że samoocena dziewczynek/kobiet jest w znakomitej większości wyznaczana przez atrakcyjność fizyczną, wygląd i wszystko to, co się z nimi społecznie wiąże, czyli opcja znalezienia partnera, możliwość założenia rodziny, tzw. sukces matrymonialny. To powiązanie samooceny z atrakcyjnością jest u kobiet dość jednoznaczne. Szczególnie w okresie dojrzewania, wczesnej dorosłości, wiele sprowadza się do tego czy dziewczyna sobie znajdzie chłopaka i jak potoczą się jej sprawy sercowe.

Chłopcy/mężczyźni tych obszarów, które mogą stanowić budulec samooceny, mają znacząco więcej. Atrakcyjność fizyczna u chłopaków jest mniej znaczącą. Ważne, żeby był szybki, mądry, dowcipny, przywódczy, zręczny, innowacyjny, ambitny, pyskaty, niezależny, niegrzeczny — to są wszystko zalety, które mogą budować wysoką samoocenę. Łatwo zauważyć, że jest ich więcej, w związku z czym szansa na wysoką samoocenę rośnie.

Według wspomnianego wyżej raportu dziewczynki czują się tego gorsze z matematyki i szybciej się poddają podczas rozwiązywania równań... ?

W psychologii możemy szukać wyjaśnień takiego stanu rzeczy w badaniach nad zjawiskiem określanym jako zagrożenie stereotypem. Jeśli dociera do mnie informacja - ona może być elementem przekazu społecznego, funkcjonować w przestrzeni społecznej, stanowić szyld czy napis, być powtarzana z ust do ust - że członkowie takiej grupy jak moja nie radzą sobie w pewnym obszarze, wywołuje to szereg skutków, prowadzących do faktycznego pogorszenia wykonania u mnie jakiegoś zadania. Na przykład matematycznego. Jeśli uważa się, że takie jak ja (kobiety) nie radzą sobie z matematyką, to i ja nie będę sobie raczej dobrze z nią radzić. A jeśli będę, to dużym kosztem, dużym wysiłkiem i pracą. Jeśli wiem, że moja grupa (w tym przypadku kobiety) jest negatywnie oceniana w jakimś aspekcie, to mówiąc najkrócej, zaczynam się tym stresować, spinać, kontrolować, monitorować swoje zasoby, żeby nie popełniać tego błędu, który jest powszechnie przypisywany takim jak ja.

Badania z kręgu zagrożenia stereotypem pokazują, że zjawisko to może pojawiać się u dziewczynek właśnie w związku z ich - powszechnie uznawanymi za słabsze - zdolnościami matematycznymi. W klasycznych badaniach w grupie kobiet, u których aktywizowano stereotyp niskich zdolności matematycznych, wyniki okazywały się być faktycznie niższe w porównaniu do kobiet, którym takiej informacji nie podawano. Przy pomocy tego samego mechanizmu można tłumaczyć oddziaływanie na kobiety stereotypowych treści odnośnie umiejętności prowadzenia przez nie pojazdów. Zgodnie ze stereotypem kobiety gorzej sobie radzą z prowadzeniem samochodu niż mężczyźni. Czy tak jest w istocie? Sprawa wydaje się być bardziej złożona. Najpewniej jednak sama ekspozycja na taki stereotyp wpłynie na to, że mogą zacząć popełniać za kierownicą całkiem głupie błędy. Oczywiście mechanizm zagrożenia stereotypem jest uniwersalny, dotyczy grup stereotypizowanych, w tym w pewnych obszarach także mężczyzn.

Co może zrobić matka czy może raczej rodzice, by nie ograniczać możliwości dziewczynek i uniknąć przypisywania im cech, które uważane są za kobiece: słaba z matematyki, grzeczna, pilna, schludna, przeciętna, mało kreatywna, itp.?

Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście bardzo złożona i długo by mówić, ale w literaturze znaleźć można pewien wspólny, względnie łatwy w zastosowaniu motyw -  jeżeli chcemy, aby nasze dziecko było elastyczne płciowo, to powinniśmy od najmłodszych lat komunikować mu, że płeć związana jest przede wszystkim z biologią, fizjologią. Brzmi na pozór paradoksalnie, prawda?  Jeśli się jednak bliżej przyjrzeć, okazuje się być całkiem intuicyjne i mieć sens. Elastyczność płciowa jest tutaj oczywiście rozumiana w takim kontekście, o jakim rozmawiamy. Elastyczne płciowo dziecko to dziecko, które potrafi swobodnie korzystać z pełnego pakietu cech i zachowań, tak męskich, jak i kobiecych.

Zatem w odpowiedzi na słynne pytanie kilkulatki "Mamo, a czym właściwie różnią się chłopcy od dziewczynek" raczej starajmy się nie snuć opowieści o tym, jak to dziewczynki ładnie piszą literki, malują, jakie są grzeczne, miłe, czyściutkie i zawsze dbają o to, by mieć ponaciągane równo skarpeteczki, bo to będzie właśnie budować stereotyp, ograniczać. Możemy za to odpowiedzieć, że dziewczynki od chłopców różnią się tym, że mają większe piersi albo że miesiączkują. Zwracając uwagę na różnice biologiczne, skupiając się na prostych faktach i unikając mówienia o kwestiach, które są społeczne, umowne, rozmyte, dajemy dziecku potencjalną elastyczność, nie ograniczamy stereotypowymi oczekiwaniami.

Jaka jest stereotypowa współczesna Polka? 

Tak naprawdę trudno dziś powiedzieć czy taka jedna, wspólna kategoria w ogóle jest w użyciu. To zależy od wieku kobiety, od tego, gdzie mieszka, jaki ma światopogląd, jakiego jest wyznania, jaki zawód wykonuje, jakiej jest orientacji, jaki ma zapatrywania polityczne. Trudno powiedzieć, jaka jest stereotypowa Polka. Natomiast w myśl słynnej koncepcji  Sandry Bem z lat 70. XX wieku, rewolucyjnej w psychologii płci, wiemy dziś, że czym innym jest być kobietą, a czym innym jest być, bądź nie być, kobiecą.

Czym wobec tego jest kobiecość? 

Na kobiecość nadal składają się takie cechy jak: ugodowość, sympatyczność, podporządkowanie, bezkonfliktowość, pomocność czy bycie miłą. Dana kobieta może być jednak bardziej lub mniej kobieca. W takim sensie, że bardziej lub mniej może identyfikować się z tymi cechami czy też bardziej lub mniej może być spostrzegana przez innych przez pryzmat cech kobiecych. Mniej lub bardziej kobiecy może być też mężczyzna, choć tu sprawa wydaje się być nieco bardziej skomplikowana. Współcześnie obserwujemy raczej wzrost akceptacji dla bycia niekobiecą kobietą. Dana konkretna kobieta wcale nie ma już obowiązku wpisywania się w kobiecość jako kategorię.

Na ile kobiecość jest pozytywnym określeniem, a na ile dążymy do tego, by stawać się bardziej męskie? 

Niestety kobiecość nie jest pozytywnie postrzegana w naszej zachodniej, kapitalistycznej kulturze.  Cechy męskie są powiązane z kapitalizmem, a więc z przedsiębiorczością, sprawczością, twardością, ambicją. Cała nasza zachodnią kulturą wydaje się być silnie powiązana z męskością, trudno się więc dziwić, że współczesne kobiety również dążą do realizowania męskości, szczególnie w sferze publicznej, zawodowej.

I choć spora część badań już w latach 80. wskazywała, że lepiej w naszej kulturze będą sobie radziły osoby androgeniczne, czyli takie, które identyfikują się zarówno z męskością, jak i kobiecością, dokonywanie autoprezentacji poprzez cechy męskie wydaje się być dla kobiet korzystne w obszarach takich chociażby jak praca zawodowa. Są dzięki temu widziane jako bardziej profesjonalne. Z drugiej strony, męskie, sprawcze kobiety w pracy czeka odwet w postaci tego, że stają się mniej lubiane. Także można powiedzieć - i tak źle, i tak niedobrze.

Cechy kobiece bywają pozytywnie spostrzegane, ale na przykład u mężczyzn w sferze publicznej, pełniących jakieś ważne funkcje. Na przykład jeśli mężczyzna jest politykiem, to służy mu kobiecy wizerunek: może pokazywać się w schronisku dla zwierzaków,  pośród gromadki przedszkolaków, jako rodzinny, ciepły, prospołeczny, umiejący rozwiązywać konflikty. Niektóre badania dowodzą, że taki polityk z “kobiecymi" cechami będzie lepiej postrzegany w społeczeństwie.

Jeśli jednak polityczka zacznie się pokazywać z dziećmi, w szczególności z własnymi, w rolach typowo opiekuńczych, domowych, jej notowania mogą spadać. Być może dlatego kobiety często ukrywają swoje "babskie" cechy i typowo "babskie" role. Wygląda na to, że aby pełnić funkcje publiczne, kobieta musi się zmaskulinizować. To oczywiście dziś ulega pewnym przemianom, ale na ich skutki będziemy pewnie musieli jeszcze poczekać.

Czym jest odwet na sprawczych kobietach? 

Jest to zjawisko polegające na tym, że kobieta, która eksponuje męskie cechy na przykład w pracy, życiu publicznym, okazuje się być mniej lubiana niż mężczyzna wykazujący takie same sprawcze cechy. Stąd często uważa się, że kobiety na stanowiskach  są zimne, trudne we współpracy czy nawet wredne, że są gorszymi szefami — ten spadek sympatii określany jest właśnie jako odwet na kobiecie, która postanowiła sprzeniewierzyć się stereotypowej roli.

Odwet na sprawczych kobietach, zawiść w stosunku do dziewczyn, które radzą sobie lepiej od nas — to wszystko rodzi kolejne pytanie, o inne mocno eksponowane w kampanii “Bez porównania" zagadnienie — czy istnieje “babska solidarność"? 

To trudne pytanie, bo nie ma jednoznacznych badań na ten temat. Myślę jednak, że wiele zależy od sposobu, w jaki zdefiniujemy solidarność. Znamy wiele tego rodzaju haseł: męstwo, bohaterstwo, solidarność, ryzyko. Posługujemy się nimi, są też przedmiotem badań społecznych, ale przecież mogą być różnie definiowane. 

Przykładowo zastanówmy się, co to znaczy podejmować ryzyko? Podejmowanie ryzyka kojarzy nam się zwykle z aktywnościami takimi jak skakanie na bungee, wspinaczka górska, ostra jazda na rowerze czy samochodem, ale też gra na giełdzie czy gry hazardowe. Badania nad ryzykiem dotyczą właśnie tego rodzaju kwestii. Nie myślimy jednocześnie, że bycie w ciąży jest ryzykiem, albo że zajmowanie się półrocznym dzieckiem 24h/na dobę jest bardzo ryzykowne. Że ryzykowne jest podejmowanie przez kobiety relacji o charakterze seksualnym (ze względu na przemoc) czy podejmowanie pracy w pewnych zawodach (ze względu na ryzyko bycia dyskryminowaną). Ostatecznie większość badań sugeruje, to mężczyźni mają większą skłonność do podejmowania ryzyka niż kobiety. Czy przychodzi nam do głowy, że gdyby inaczej operacjonalizować ryzyko, wyniki badań mogłyby pokazać coś innego? Myślenie o samym zjawisku, definiowanie go wydają się odgrywać dużą rolę. Szczególnie w badaniach nad różnicami między kobietami a mężczyznami.

Przez analogię proszę zobaczyć - jeśli definiujemy solidarność w sposób konwencjonalny, jako współdzielenie idei, grupowanie się, wspólnotowość plemienną, grupową tożsamość narodową czy nawet chodzenie na mecze, to tak postrzegana solidarność okazuje się być domeną typowo męską. W tym kontekście kobiety nie wydają się nam solidarne. 

Jest jednak kontekst, w którym możemy mówić o kobiecej solidarności?

Wystarczy, że zmienimy definicję solidarności i będziemy ją postrzegać jako wspieranie się w różnych, także intymnych sprawach, opiekę nad dziećmi, rodzicami, teściami, chorymi, starszymi — ludźmi ogólnie. Kobiet są bardziej nastawione na taką drugoplanową, niewidoczną opiekę, wspieranie innych i siebie nawzajem. W tym sensie są solidarne.

O tym się nie mówi, bo najczęściej pokazuje się złowrogie kobiety rywalizujące o to, która ma dłuższe nogi. A przecież kobiety na całym świecie wspierają się. Mam wrażenie, że nie mówimy o tym w taki sposób, nie nazywamy tego solidarnością. Jest to pojęcie zarezerwowane dla męskości, męstwa i przez to być może nie dostrzegamy solidarności wśród kobiet.

Warto dodać, że badania nad prospołecznością, altruizmem, pokazują, że dla kobiet te kwestie są ważniejsze niż dla mężczyzn. Przykładem mogą być postawy proekologiczne, charakterystyczne bardziej dla kobiet niż mężczyzn. Dobrze to pokazuje także obecna sytuacja. To kobiety w większej części angażują się w pomoc uchodźcom z Ukrainy. Mężczyźni oczywiście także to robią, ale łatwo zauważyć przewagę płci żeńskiej w kwestii zwyczajnej, długofalowej pomocy. 

Jest jeszcze inna kwestia — większość społeczeństw, które znamy, jest patrylinearna. W społeczeństwach takich dziecko z automatu jest niejako wcielane do rodziny ojca, czego wyrazem jest na przykład przejmowanie jego nazwiska. Dziś oczywiście nie jest to aż tak widoczne, ale przez wieki, wyglądało to tak, że dziewczynka była oddawana mężowi i odchodziła, wyjeżdżała do jego społeczności, by zamieszać z nową "rodziną". W społeczeństwach patrylinearnych kobiety są wyrywane ze swojego kontekstu rodzinnego, kontekstu bliskich relacji, także z innymi kobietami, przyjaciółkami  i wrzucane w całkiem obce środowisko. Relacje między kobietami mogą wyglądać przez to na słabsze, a same kobiety spostrzegane w nowych miejscach, w nowych rolach jako obce, a obcy wiadomo — zawsze jest bardziej podejrzany. Dlatego kobietom od wieków mogło być trudniej budować poczucie solidarności.

Przy okazji kampanii "Bez porównania" przypomniał mi się inny, angielski spot "Be a Lady they said", który był adaptacją wiersza opowiadającego o przeciwstawnych wymaganiach względem kobiet. Mówi się nam bądź taktowna, a jednocześnie miej więcej luzu, ubieraj się grzecznie, ale bądź bardziej wyuzdana, z jednej strony bądź przykładną żoną, z drugiej stań się demonicą seksu... Zastanawiam się, czy ta dychotomia nie będzie rodzić schizofrenicznej osobowości u kobiet, które chciałby podołać wszystkim tym wymaganiom?

To jest kolejna ambiwalencja w stosunku do kobiet, którą także w psychologii badano. W 1996 r. powstał nawet konstrukt seksizmu ambiwalentnego. Badaczki i badacze z tego okresu zaczęli zauważać, że część wyników obrazuje pozytywną postawę wobec kobiet: adorowanie, podziwianie ich w stereotypowych rolach, część zaś ujawniało negatywne uprzedzenia, wrogość. Ustalono wówczas, że nasz stosunek wobec kobiet jest właśnie ambiwalentny. W świadomości społecznej kobieta jawi się więc z jednej strony jako anielica, święta, z drugiej diablica, ladacznica. Seksizm ambiwalentny wydaje się służyć temu, by utrzymywać kobiety w ich stereotypowych rolach. I oczywiście przyczynia się do tego, że standardy kobiecości stają się dla przeciętnej kobiety trudne do utrzymania i wdrożenia w życie.

Jeżeli kobieta jest piękna, powabna, uwodzicielska, a potem staje się wspaniałą, wyidealizowaną matką jest akceptowana, a nawet podziwiana. Ale jeśli zechce się wyłamać z tego schematu, z jakichś powodów nie chce lub nie może podjąć stereotypowej roli, wówczas dostaje karę w postaci niechęci czy wrogości. Mówi się na przykład: "ona to poszła do polityki, bo nie może sobie ułożyć życia prywatnego", "nikt jej nie chce, więc musi szukać sobie innych zajęć", “żaden facet jej nie chce", "nic nie wie o życiu, bo nie ma dzieci". Takie stwierdzenia mają charakter wrogi. Przekaz społeczny jest podwójny. Kobiety funkcjonują w nim cały czas.

Czy kobiety są schizofreniczne z tego powodu? Jak widzimy, raczej nie.  Jakoś sobie z tym radziłyśmy i radzimy przez wieki czy dekady, choć ambiwalencja ta ma swoje przykre konsekwencje w postaci choćby obniżonej w porównaniu do mężczyzn samooceny. Wiele jednak wskazuje na to, że coraz więcej wymogów związanych z kobiecą rolą i wpisanym w nią podwójnym standardem mamy dziś gdzieś. 

 Czy takie podwójne komunikaty nam nie szkodzą? 

Szkodzą o tyle, że kobiety częściej niż mężczyźni scharakteryzować możemy poprzez syndrom z pogranicza. Objawia się on przeżywaniem stresu związanego z pełnieniem podwójnej roli, żonglowaniem różnymi rzeczywistościami, wymagającymi często odmiennych kompetencji i obciążającymi czasowo. Ostatecznie kobieta jawi się jako osoba, która w każdej z ról jest pół na pół, pracuje na połówkach etatów: trochę stara się być uwodzicielska i atrakcyjna, trochę jest matką, trochę pracuje, trochę gotuje i prowadzi dom... 

Skutkiem tego jest na pewno niższa pozycja kobiet w sferze zawodowej, niższe zarobki, rzadsze awanse. Podwójność nam szkodzi, bo w czasie wykonywania jednej z ról, jesteśmy zawsze częściowo uwikłane w drugą rolę, w drugi, zwykle zupełnie odmienny pakiet oczekiwań. 

Proszę zauważyć, że mężczyźni nie są obarczani taką podwójnością. Dziś oczywiście jesteśmy w procesie zmian męskiej roli, powoli się to zmienia, zaczynamy oczekiwać także od mężczyzn, że będą podejmować role opiekuńcze: zajmą się swoimi  dziećmi, będą odrabiać z nimi lekcje, odwozić do szkoły, itp. To jest kulturowa nowość. Przez znakomitą większość dziejów mężczyźni odgrywali tylko jedną rolę.

Ta dychotomia między kobietą-anielicą a kobietą-demonicą to jest taka męska wizja idealnej kobiety sięgająca korzeniami jeszcze poprzednich stuleci...

Nie miałyśmy wpływu na stereotyp kobiety, dopóki nie zabrałyśmy głosu, czyli dopóki nie uzyskałyśmy pozycji podmiotu mówiącego i samostanowiącego. W momencie kiedy kobiety sięgnęły po władzę polityczną, ekonomiczną, kulturową, zaczęły wywierać faktyczny, widoczny wpływ — rozpoczęły proces wychodzenia z roli przedmiotu, obiektu. Dziś zaczynamy kształtować sposób, w jaki jesteśmy postrzegane i w jaki się o nas mówi. Przez wieki kobiety tego głosu nie miały, więc można uznać, że stereotyp kobiecości w dużej mierze był kreowany przez mężczyzn.

To przerażające, że mamy XXI wieku, a ten stereotyp nadal funkcjonuje. 

Tak, on nadal funkcjonuje, ale sadzę, że trzyma się już na ostatniej fastrydze. Zmiana następuje i wszystko wskazuje na to, że procesu tego nie da się łatwo zatrzymać.

***

Zobacz również:

Quiz na Dzień Matki: Sprawdź swoją wiedzę!

Mikrochimeryzm. Każda matka nosi swoje dziecko w sercu. A także w mózgu, wątrobie i nerkach

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Matka Polka | stereotypy | kobiety
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama