Reklama

I ty możesz uratować czyjeś życie

Gdybyśmy mogli udzielać pierwszej pomocy na miejscu zdarzenia, w Europie żyłoby 100 tys. osób więcej – mówi Artur Luzar, który wraz z kolegami stworzył aplikację „Jestem blisko”.

Monika Szubrycht: Większość ludzi boi się udzielać pierwszej pomocy. Wynika to z braku wiedzy? Doświadczenia?

Artur Luzar: Moje doświadczenie pokazuje - a od dziewięciu lat służę Państwowej Straży Pożarnej, wcześniej dwa lata w Pogotowiu Ratunkowym i wydaje mi się, że problem polega na tym, że ludzie boją się dotykać osoby, która straciła przytomność, żeby bardziej jej nie zaszkodzić. Chodzi konkretnie o wtórne urazy kręgosłupa. To jest podstawowy błąd, bo w momencie, kiedy mamy do czynienia z zatrzymaniem akcji serca, czas gra ogromną rolę.

Reklama

- Mózg człowieka zaczyna obumierać po czterech minutach, więc wahanie się czy udzielić tej osobie pomocy, czy nie, czy ją dotykać, obrócić na plecy, żeby sprawdzić oddech, nie pomaga. Czas biegnie, a rokowania poszkodowanego z minuty na minutę są coraz gorsze. Trzeba pamiętać o tym, że osobie u której stwierdzono nagłe zatrzymanie krążenia, zaszkodzić tak naprawdę nie możemy. Priorytetem w pierwszej pomocy jest ratowanie życia. Potem tak naprawdę możemy mówić o ratowaniu zdrowia.

Po czym poznać zatrzymanie akcji serca? Jakie są objawy?

- Dla laika: zatrzymanie akcji serca stwierdzamy poprzez sprawdzenie reakcji osoby na bodźce. Kiedyś procedury mówiły, że trzeba sprawdzić przytomność człowieka, następnie oddech, a w trzeciej kolejności przez 10 sekund tętno. To były tzw. trzy ogniwa A, B, C. Dziś procedury są o wiele prostsze do zapamiętania, a co za tym idzie do wykorzystania ich w stresującej sytuacji.  Obecnie zatrzymanie krążenia poznajemy na podstawie oceny jego przytomności i prawidłowego oddechu. Udzielanie pierwszej pomocy polega w takim przypadku na udrożnieniu dróg oddechowych - np. poprzez odchylenie głowy do tyłu w sytuacji gdy osoba ta jest "nieurazowa" oraz wykonaniu resuscytacji krążeniowo - oddechowej.

Proszę wytłumaczyć co oznacza termin "osoba nieurazowa".

- Osoba nieurazowa, to taka, u której nie podejrzewamy, że doznała jakiegoś - jak sama nazwa wskazuje - urazu. Czyli nie spadła z wysokości, nie została potrącona przez samochód, nie uderzyła się w głowę podczas upadku. Za osobę urazową uznajemy również taką, kiedy nie widzieliśmy momentu, gdy się przewraca. Czyli jeżeli wychodzimy zza rogu ulicy i widzimy, że ktoś leży, wtedy z założenia uznajemy leżącego za osobę, która wcześniej mogła doznać jakiegoś urazu.

- Udzielenie pierwszej pomocy zaczynamy od zadbania o bezpieczeństwo własne poprzez ocenę otoczenia oraz nałożenie co najmniej rękawiczek lateksowych na dłonie.  Następnie sprawdzamy czy osoba jest przytomna, a jeśli przytomna nie jest, postarajmy się zawołać kogoś do pomocy.

- Następnie odginamy lekko głowę do tyłu i  przez 10 sekund badamy oddech tego człowieka. W momencie, kiedy stwierdzimy brak oddechu lub oddech szczątkowy, zupełnie nieprawidłowy,  możemy założyć, że ta osoba nie ma również krążenia, czyli wystąpiło u niej nagłe zatrzymanie krążenia. Wtedy dzwonimy po pomoc i jak najszybciej zaczynamy resuscytację oddechowo-krążeniową.

- Prawidłowe wezwanie pomocy - to jest priorytet w każdej akcji ratowniczej. Żadna karetka nie przyjedzie, jeżeli jej nie wezwiemy. W Polsce obowiązuje europejski numer ratunkowy 112. Takie sytuacje można zgłaszać zarówno pod ten numer, jak i 999. Jeśli ktoś wykręci numer staży pożarnej, albo policji, dyspozytor przekieruje rozmowę do odpowiednich służb lub samemu przyjmie zgłoszenie.

- Najnowsze wytyczne resuscytacji, które wyszły w zeszłym miesiącu, szczególną wagę przykładają do tego, alby dyspozytor na bieżąco tłumaczył co osoba powinna zrobić, w jaki sposób udzielać pomocy. Od niego możemy usłyszeć cały schemat postępowania - co krok po kroku powinniśmy zrobić, aby zwiększyć szansę osoby poszkodowanej na przeżycie.

- Zaczynamy od ucisków. Powtarzamy sekwencję 30 ucisków, dwa oddechy ratownicze. Środowisko naukowe jest podzielone. Europejska rada resuscytacji w najnowszych wytycznych cały czas mówi o wdechach ratowniczych metodą usta-usta. Natomiast Amerykańskie Stowarzyszenie Kardiologiczne sugeruje, że wystarczyłoby uciskać klatkę piersiową szybko i mocno.

- Kiedy prowadzimy resuscytację krążeniową, wielu ludzi oczekuje, że po kilku, kilkunastu minutach prowadzenia takiej akcji, poszkodowany wstanie i podziękuje, a najlepiej jeszcze, żeby była to młoda, atrakcyjna osoba.

- Takie sytuacje zdarzają się niezwykle rzadko. Jednak wykonując resuscytację krążeniowo-oddechową, szanse na przeżycie tej osoby wzrastają trzykrotnie. Dajemy temu człowiekowi czas. Bez naszej pomocy szanse poszkodowanego z każdą minutą spadają o 10 proc. Przy prawidłowo prowadzonej resuscytacji wskaźnik ten wynosi 3-4 proc. I to tak naprawdę jest sedno udzielania pierwszej pomocy. Dzięki takim zabiegom odsetek przeżywalności osób z nagłym zatrzymaniem krążenia w miejscu publicznym w wielu miejscach na świecie wynosi 40-50 proc., podczas gdy w Polsce jest to 4-6 proc. ...

Defibrylatory znajdują się również w wybranych miejscach publicznych. Każdy może ich użyć?

- Defibrylator jest urządzeniem, które wyrównuje rytm migotania mięśni sercowych. U osoby zdrowej mięśnie powinny pracować synchronicznie, czyli  poszczególne grupy mięśniowe naraz poruszać się w ściśle określonym tempie. W momencie migotania komór mięśnie są najczęstszą przyczyną zatrzymania krążenia. W momencie, kiedy użyjemy defibrylatora, czyli prądu elektrycznego, możemy spowodować, że wrócą do prawidłowej pracy. Porównałbym to do resetu komputera.

- Jeżeli jesteśmy w stanie użyć automatycznego defibrylatora, który jest nieopodal miejsca zdarzenia, czyli w momencie, gdy udzielamy pierwszej pomocy w miejscu publicznym, możemy to zrobić nawet bez szczególnego przeszkolenia. Defibrylatory odtwarzając głos krok po kroku mówią nam, co powinniśmy w danej kolejności robić i czy ten pacjent nadaje się do tego, żeby zastosować prąd elektryczny w jego leczeniu, czy też nie.

Ile wezwań pod numer 112 jest uzasadnionych, a ile bezpodstawnych?

- Patrząc na Centrum Powiadamiania Ratunkowego, czyli instytucję, która obsługuje ten numer, ponad połowa telefonów wykonywanych pod 112 jest albo nieadekwatnych, albo fałszywych. Widać, że jest to ogromny problem. Centrum odgrywa rolę takiego filtra odsiewającego telefony, które nie nadają się do przekazania informacji pogotowiu ratunkowemu.

- Będziemy chcieli doprowadzić do takiej sytuacji, żeby wolontariusze do nagłych zatrzymań krążenia, udawali się w miejsce publiczne jak najszybciej - pomoże w tym aplikacja "Jestem blisko", którą wraz z grupą zapaleńców - strażaków, ratowników medycznych i informatyków zrobiliśmy własnymi siłami. To aplikacja na urządzenia mobilne przeznaczona dla osób, które deklarują umiejętność i chęć udzielenia pierwszej pomocy.

Jak działa ta aplikacja? Mamy zgłoszenie, że w tym i w tym miejscu znaleziono człowieka, u którego stwierdzono zatrzymanie krążenia i co dalej?

- Załóżmy, że na ulicy człowiek doznaje nagłego zatrzymania krążenia. Świadkowie zdarzenia dzwonią na numer 112. Naszą ideą jest to, żeby operator wypełnił miejsce na adres, gdzie doszło do zdarzenia. Następnie aplikacja filtruje użytkowników, którzy mają ją zainstalowaną na swoich telefonach komórkowych i wysyła do nich informację, że w promieniu kilometra taka sytuacja zaistniała. Użytkownik ma możliwość dać informację zwrotną czy jest w stanie udzielić w tym momencie pierwszej pomocy, czy też nie. Jeżeli jest, klika "tak" i na jego ekranie otwiera się GPS, który prowadzi go do miejsca zdarzenia. Następnie udziela pierwszej pomocy do czasu przybycia pogotowia ratunkowego.

- Ważne jest to, żeby pamiętać, że osoba u której wystąpiło nagłe zatrzymanie krążenia nie jest sama, ponieważ ktoś zawiadomił już wcześniej pogotowie ratunkowe i to, że pogotowie jest w drodze - to są dwie bardzo istotne informacje. Aplikacja nie zbiera, ani tym bardziej nie udziela żadnych danych osobowych na temat poszkodowanego. Dystrybuuje jedynie informację o miejscu gdzie taka sytuacja się zdarzyła.

- Idealnym rozwiązaniem na przyszłość byłoby to, żeby zintegrować system powiadamiania ratunkowego z naszą aplikacją. Czyli, żeby dyspozytor nie musiał dwa razy wypełniać informacji o miejscu zdarzenia, tylko mógł jednym kliknięciem zaznaczyć, że jest to miejsce publiczne i w tym momencie paradoksalnie mogłaby się okazać, że ci wolontariusze wiedzieliby wcześniej o tym zdarzeniu niż zespół ratownictwa medycznego.

Wolontariuszami nazywa pan osoby posiadające taką aplikację?

- Tak, choć bardziej trafną i zgodną z normatywem prawnym nazwą powinno być "użytkownik", możemy też nazwać go ewentualnie ochotnikiem. Taka osoba jest gotowa i chętna do udzielania pierwszej pomocy. Tych osób jest dużo, szczególnie w Krakowie, bo to miasto jest kolebką ratownictwa medycznego, dlatego marzy nam się, żeby tutaj ta aplikacja w pierwszej kolejności została wdrożona. To tu było pierwsze pogotowie ratunkowe, tu działy się wszelkiego rodzaju nowatorskie rzeczy w ratownictwie. Jednak aplikacja jest w prosty sposób skalowalna, naszym marzeniem jest wdrożenie aplikacji na terenie całego kraju.

- Zgłaszają się do nas osoby właściwie z każdych stron Polski z chęcią przystąpienia do systemu. Szczególnie poruszył mnie niedawny e-mail od osoby która mieszka w małej miejscowości oddalonej o 25 kilometrów od najbliższej stacji pogotowia ratunkowego i w której to miejscowości pojęcie pierwszej pomocy w zasadzie nie funkcjonuje. Ten człowiek chce tam ratować ludzi.

- Ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym nakłada obowiązek dotarcia Zespołu Ratownictwa Medycznego w ściśle określonym czasie zarówno w rozliczeniu miesięcznym jak i maksymalnym czasie dotarcia karetki na miejsce. Można z grubsza przyjąć zasadę, że mediana, a więc wartość środkowa tego czasu nie powinna być większa niż 8 minut w mieście oraz 15 minut dla miejscowości gdzie mieszka mniej niż 10 000 mieszkańców w skali miesiąca. Prawodawca nakłada również maksymalny czas dotarcia karetki na miejsce i wynosi on odpowiednio 15 i 20 minut. Niestety, analizując plany działania systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego, ciężko jest znaleźć takie województwo, które by spełniało te założenia. Czarę goryczy przelewają powiaty w których połowa poszkodowanych czeka na przybycie karetki ponad 20-24 minuty, bo takie rejony się zdarzają. 

- Na ostatnim kongresie ratowników medycznych prezes Polskiej Rady Resuscytacji prof. Janusz Andres powiedział, że gdybyśmy mogli udzielać pierwszej pomocy na miejscu zdarzenia, w Europie żyłoby 100 tys. osób więcej. To są naprawdę bardzo duże liczby.

- W Krakowie jest kilkadziesiąt publicznie dostępnych defibrylatorów. Ale w momencie zdarzenia nie wiemy, gdzie te defibrylatory są i przez to z nich nie korzystamy. Znalazłem opisane tylko jedno zdarzenie, kiedy w okolicach Dworca Głównego dwóch studentów medycyny użyło defibrylatora, ratując życie kobiecie. A więc cały czas mówimy o dostępie do informacji. Proszę sobie wyobrazić taką scenę: przy jednym z ośrodków szkolenia służb ratowniczych dochodzi do potrącenia. W tym ośrodku swoje umiejętności doskonali jednocześnie 500 ratowników i nikt z nich tej poszkodowanej osobie nie pomógł. Dlaczego? Bo prawo nie pozwala aby osoba znająca zasady udzielania pierwszej pomocy, która nie jest aktualnie w pracy, była o tym poinformowana. Niestety, przytoczony przypadek nie jest fikcją, zdarzył się naprawdę.

Tyle, że student medycyny ma wiedzę, jak takiej osobie pomóc, a przeciętny Kowalski niekoniecznie.

- Wbrew pozorom nie. Wydaje się, że dużo osób ma wiedzę i chęć. Świadczy o tym fakt, jak popularne są kursy pierwszej pomocy organizowane np. przy krakowskim pogotowiu ratunkowym. W budżecie obywatelskim przeszedł projekt "Mali ratownicy", gdzie uczy się dzieci, jak udzielać pierwszej pomocy. Czyli ta rzesza ludzi, których interesuje ratownictwo i którzy chcą się uczyć pierwszej pomocy jest coraz większa. Proszę zwrócić uwagę, że w Krakowie, jak i w każdym dużym mieście, są oprócz ratowników medycznych i lekarzy także strażacy, ratownicy WOPR-u, GOPR-u, są harcerze, wolontariusze PCK, Maltańczycy. Myślę, że są co najmniej setki osób, które by chciały taką aplikację mieć.

- W domu mam taki problem - mieszkam niedaleko przejścia dla pieszych, gdzie często dochodzi do potrąceń. Kiedy jestem w kuchni to widzę, że nastąpiło potrącenie, ale będąc w dużym pokoju już nie. Stąd zrodziła się moja myśl, w jaki sposób wykorzystać osoby takie jak ja, czyli ratowników medycznych. A nowoczesne technologie pozwalają nam dać komuś w dobrej wierze taką informację. Mam w sobie takie silne poczcie, że trzeba coś zrobić. A narzędzia są, bo je zrobiliśmy i chcemy dać innym bezpłatnie. To jest nasze marzenie, niestety, niewykorzystane. I to jest bolesne.

Dlaczego, skoro to jest takie proste, nie może być wprowadzone w życie?

- Na to pytanie też nie potrafię odpowiedzieć. Jesteśmy strażakami, ale robimy aplikację jako osoby prywatne. Razem z doktorem Piotrem Sowizdraniukiem i Szymonem Niteckim jesteśmy osobami, które przy tej aplikacji najwięcej działają, choć nie brak innych osób. Udało nam się nawet dotrzeć do Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, do pana wiceministra Huskowskiego. Tam dowiedzieliśmy się, że obecnie w Polsce stan prawny nie pozwala na wdrożenie takiej aplikacji. Dyspozytor numeru 112 ma ściśle wyznaczone ustawowo obowiązki, które ma wykonywać. Natomiast nie ma tam zapisu, że może przekazywać informacje podmiotom innym niż ratownicze.

- Wydaje mi się, że państwo i prawo powinno służyć człowiekowi, a nie odwrotnie. W swojej aplikacji nie podajemy danych osobowych poszkodowanego, ani jego wieku. Jedynie chcemy udostępnić ludziom, którzy deklarują chęć i umiejętność udzielania pierwszej pomocy miejsce, w którym doszło do zatrzymania krążenia.    

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: pierwsza pomoc
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama