Reklama

Chłopcy muszą walczyć

Moim celem jest uczyć młodych ludzi jak wygrywać, zachowując szacunek dla przeciwnika. Żeby nie powiedzieć do tego drugiego człowieka: „Wygrałem z tobą, szmaciarzu”, bo co to za frajda wygrać z kimś, kogo uważamy za szmaciarza. Zupełnie inaczej jest powiedzieć: „Mistrzu, wspaniale walczyłeś, tym razem z tobą wygrałem” – mówi Kamil Cyganik, nauczyciel, polonista w gimnazjum Montessori.

Monika Szubrycht: Chłopcy uczą się inaczej niż dziewczynki?

Kamil Cyganik: - Chłopcy uczą się trochę inaczej niż dziewczynki. Wynika to z ich natury. Wymagają zatem innego podejścia. John Eldredge w swojej książce "Dzikie serce" opisuje, że potrzebują przede wszystkim przygody, chcą stoczyć bitwę. Pragną rywalizacji - niekoniecznie ze swoim kolegą, chociaż to też, ale również z samym sobą, z czasem, z celem, który należy im postawić. Potrzebują celu, który jest bardzo konkretny, mierzalny, jasny, osiągalny i widoczny w perspektywie jednego, dwóch, trzech dni, może tygodnia. Na pewno nie w dalekiej perspektywie: "Kiedy będziesz dorosły".

Reklama

- Chłopcy pragną też tego, co u dziewczyn można nazwać "instynktem macierzyńskim". Mają instynkt rycerski - opieki, troski. Eldredge mówi: "Ocalić piękną". Rozszerzam to na poczucie odpowiedzialności za osobę słabszą, potrzebującą pomocy.

Mówi pan o chłopcu, a potem mężczyźnie, który jest ideałem.

- Nie. Raczej mówię o potrzebach chłopca w ogóle, żeby mógł stać się chłopcem, żeby mógł się stać w końcu mężczyzną. Nie myślę o ideale, bo takich nie ma. Kto jest mężczyzną idealnym? Dla każdej żony prawdopodobnie jej mąż będzie mężczyzną idealnym.

Chłopcy muszą rywalizować?

- Tak. Chłopcy muszą walczyć. Zgadzam się z moją żoną, która mówi, że jeżeli ktoś nie wychowuje chłopca do walki, to nie wychowuje go do chrześcijaństwa. Walka o wiarę jest chyba najważniejszą, jaką toczymy.

- Niektórzy próbują wychować chłopców na pacyfistów, nie kupują im pistoletów. A chłopcy robią sobie wtedy pistolety z patyków. Wiem, że w tle jest śmierć, jest zabijanie i możemy się tym obruszać. Nie stoczyłem wielu walk, byłem bardzo grzecznym dzieckiem. Moja żona żałuje, że zostałem tak wychowany, bo to się potem przenosi na pewną codzienną rzeczywistość. Taki jest świat, że przedstawia nam sytuacje, w których mamy podjąć walkę, oczywiście w różnych wymiarach.

- Pamiętam, że miałem w podstawówce kolegę, który strasznie mnie sekował, zresztą poniżał wielu kolegów. W pewnym momencie nie wytrzymałem i strasznie się pobiliśmy, ale od tego momentu miałem z nim spokój. To była jedna jedyna taka sytuacja, gdzie wiedziałem, że nie było innego rozwiązania. I do tej pory cieszę się, że tak zrobiłem. Podejrzewam, że chłopcy muszą walczyć... Trzeba by nam odsączyć ten testosteron, a on z jakiegoś powodu w nas jest.

Tyle że dawniej było inaczej - mężczyźni zdobywali pożywienie, zabijali dzikiego zwierza, polowali... 

- Tak, i dzięki temu byli mężczyznami. Teraz nie muszą tego robić, nie muszą cały czas zdobywać. Mogę walczyć o pożywienie i zapolować, ale nie robię tego. Walką jest również próba wejścia na Babią Górę czy spływ kajakowy. To pomaga, to też jest rodzajem walki z naturą.

Czyli jest niczym walka kontrolowana, bo przypuszczam, że swoim uczniom nie pozwala pan się bić. Nie może pan powiedzieć: "Pokłóciliście się, walczcie, kto pierwszy polegnie ten przegrywa".

- Nie wolno mi tego robić.

Musi pan ten chłopięcy testosteron umieścić w konkretnych granicach.

- Tak, muszę. Chociaż czasami wydaje mi się, że dobrze by było, niestety, żeby oni za moimi plecami rozwiązywali pewne sprawy.

Niestety?

- Niestety w tym sensie, że nie mogę na to pozwolić. A może fajnie byłoby stworzyć kontrolowany ring, dać im rękawice bokserskie, nałożyć ochraniacze na twarz i głowę, i spróbować w ten sposób. Nie wiem tego, ale tak myślę.

Ale jest wiele rodzajów sportu, które pomagają wyładować młodzieńczą energię...

- Nie chodziłoby mi o sport, tylko o ten moment, o sam fakt konfrontacji.

Wszyscy od lat nam opowiadają, jak ważne jest, żeby umieć pogodzić się z porażką. A pan twierdzi, że trzeba nauczyć się przyjmować... zwycięstwo!

- Bardzo ważny jest stosunek do przegranego. Dlatego moim celem jest, żeby uczyć młodych ludzi jak wygrywać, zachowując szacunek dla przeciwnika. Żeby nie powiedzieć do tego drugiego człowieka: "Wygrałem z tobą szmaciarzu", bo co to za frajda wygrać z kimś, kogo uważamy za szmaciarza. Zupełnie inaczej jest powiedzieć: "Mistrzu, wspaniale walczyłeś, tym razem z tobą wygrałem".

- To całkiem inna sytuacja, kiedy wygrywam z mistrzem, kiedy tak kogoś traktuję. Dużo łatwiej byłoby wtedy przyjąć porażkę. Jeżeli przegrywam, a ten drugi mówi do mnie: "Wspaniale walczyłeś,mistrzu", to wtedy w zasadzie niczego innego nie muszę się uczyć. To daje swobodę przyjęcia porażki. Przy czym z porażkami nie należy się godzić. Trzeba po prostu stwierdzić: "Tym razem przegrałem, biorę się do roboty, następnym razem wygram".

Jak wyznacza pan konkretne cele swoim uczniom?

- Po pierwsze, stawiam cel sam sobie. Mówię sobie, czego mam ich nauczyć i ten plan również staram się określić mierzalnie. Jeśli powiem: "Chcę nauczyć ich odmiany rzeczownika przez przypadki", to nic nie znaczy. Mam postawić sobie cel, że chcę, żeby moi uczniowie w tekście składającym się z 10 zdań w ciągu pięciu minut określili przypadek piętnastu rzeczowników. I w tym momencie wiem, że to potrafią. I zrobią to bezbłędnie lub poprawią swój błąd, jeżeli powiem, że coś jest nie tak.

- Sprawdzam, co im jest potrzebne, kiedy jeszcze w ogóle nie wiedzą, co to są przypadki. Żeby mój cel osiągnąć, stawiam im pomniejsze cele. Np. znają na wyrywki pytanie i przypadek. Są w stanie na wyrywki w ciągu 3 sekund podać prawidłową odpowiedź - czyli znowu konkretny cel, konkretna miara. Ale i tu jest kolejna umiejętność - jeśli pojawi się rzeczownik w zdaniu, to potrafią zadać właściwe pytanie. Niby intuicja, ale to powinno być automatyczne, więc wyznaczam kolejny cel, że w dziesięciu zdaniach są w stanie zadać pytania do dziesięciu rzeczowników, które występują w różnych przypadkach, bo to też jest ważne.

Pomoce naukowe opracowuje pan sam. Skąd inspiracje?

- Zadaję sobie pytanie, jakie zadanie ma spełnić moja pomoc. Zakładam np., że w pomocy dotyczącej przypadków uczniowie będą musieli samodzielnie odtworzyć właściwą formę. Hołduję zasadzie "teacher out", czyli nauczyciela nie ma.

- Jeżeli mamy 45-minutową jednostkę lekcyjną, nauczyciel powinien być aktywny przez 5 minut - to jest maksimum. Ma tak stworzyć materiał, żeby to uczniowie byli aktywni, nie on. A najlepiej, żeby w ogóle nauczyciela nie było, żeby przygotował wszystko tak, że tylko moderuje, pilnuje, a wszystko dzieje się ze strony uczniów. Bo uczy się ten, kto jest aktywny. Na moim wykładzie, na którym pani była, najwięcej nauczyłem się ja, bo to ja byłem aktywny, wszystko sobie powtórzyłem.

Myślę, że mnie też udało się czegoś nauczyć.

- Oczywiście, ale najwięcej nauczyłem się ja, bo byłem aktywny. Tak też staram się stworzyć każdą lekcję. Nie wiem, skąd przychodzą mi pomysły, np. by zrobić planszę edukacyjną, gdzie gra się w kółko i krzyżyk albo okręty. Najważniejsze jest założenie, czemu ta gra ma służyć. Ma w niej być element rywalizacji, działania, bo uczniowie sami tworzą formy. Mają tego zrobić bardzo dużo - na lekcji ma być kilkadziesiąt powtórzeń, żeby robili to w końcu mimochodem.

Nigdy z porażką nie należy się godzić? Z pewnością ma pan uczniów, którym w jakiejś dziedzinie trudniej jest przeskoczyć dane zagadnienie...

- Zawsze może być lepiej, dlatego tych uczniów, którym jest trudniej, nie stawiam w konfrontacji do innych uczniów, ale do nich samych.

- Widziała pani ten labirynt, który mają przejść (pomoc dydaktyczna, dzięki której uczniowie poznają zasady odmiany przez przypadki - przyp. red.)? Daję im 3 minuty na przejście tego labiryntu, sam go przechodzę w półtorej minuty. Ale są uczniowie, którzy przechodzą go w 8 minut, bo im jest trudniej. Jeżeli uczeń, który szedł 8 minut, następnym razem przejdzie w 7:50 - zrobi postęp - 10 sekund. To jest jego sukces, a nie porażka, że nie zmieścił się w ciągu 3 minut.

- W większości mojej pracy nie stawiam ich wobec drugiego człowieka, tylko wobec własnych osiągnięć i stylu walki. Jestem lustrem, które stoi przed nimi, a oni walczą z czasem, ilością, liczbą, a nie z drugim człowiekiem.

Jakie znaczenie ma fakt, że zawód nauczyciela jest tak bardzo sfeminizowany?

- Nie wiem. Podejrzewam, że duże. Nie znam badań, ale myślę, że ktoś powinien te badania zrobić. Podejrzewam, że wyniki mogłyby być szokujące. Mogłoby się okazać, że np. kryzys ojcostwa i męskości, o którym tak dużo się mówi we współczesnym świecie, że jednym z jego zasadniczych źródeł jest to, że chłopca wychowują w domu i w szkole prawie wyłącznie kobiety. Takie jest moje podejrzenie. W rodzinie powinno się utrzymywać równowagę między kobietą i mężczyzną. U nas w gimnazjum mamy taką ideę, żeby każda z klas miała dwoje wychowawców, mężczyznę i kobietę, i tak jest.

- Kiedy wyjechaliśmy na wycieczkę, jedna z mam była zbulwersowana faktem, że z gimnazjalistami do Szwecji jedzie dwóch mężczyzn. To tak, jakbym ja był zbulwersowany, że z moimi chłopakami jeżdżą na wycieczki same kobiety. Nie bulwersuję się, ale to jest taka sama sytuacja. Bo chłopcy mają swoje problemy, z którymi nie pójdą do pani nauczycielki. Nie bulwersuję się, tak jak nie robią tego inni, bo przyzwyczailiśmy się, że szkoła tak wygląda.

Dlaczego tak mało mężczyzn podejmuje pracę w zawodzie nauczyciela? Czy wynika to z faktu, że zawód ten nie cieszy się już takim prestiżem jak kiedyś? Mało się zarabia?

- Mówię to ze swojego doświadczenia: rezygnowałem z kolejnych szkół, w których bardzo dobrze mi się uczyło i dobrze się tam czułem. Rezygnowałem z powodu zarobków. Bo rodziły się kolejne moje dzieci i kolejna moja praca nauczyciela nie wystarczała do tego, żebym im zapewnił byt.

Myśli pan, że jeśli to by się zmieniło i nauczyciele zarabialiby więcej, to więcej w tym zawodzie byłoby mężczyzn?

- Nie wiem, co jeszcze musiałoby się zmienić. Myślę, że jest to jeśli nie najważniejsza, to jedna z ważniejszych spraw. Prestiż tego zawodu? Zawsze byłem dumny, że jestem nauczycielem i nigdy nie czułem negatywnego odbioru. To jest dość trudny zawód i nie twierdzę, że nie dla mężczyzn. Moje doświadczenie mówi mi, że jest to kwestia finansowa.

Znam osoby, które mówią, że zostały nauczycielami po to, by mieć dużo wolnego. Tu nie ma mowy o powołaniu.

- Myślę, że w każdym zawodzie są tacy ludzie, którzy wykonują go z pasją i zaangażowaniem, i tacy, którzy czekają na wakacje.

Co by pan powiedział nauczycielom, którzy mają chwile zwątpienia?

- Sugerowałbym odpocząć. Zacząć od nowa. Bardzo często kryzysy przychodzą wtedy, kiedy popadamy w rutynę. Nigdy nie jestem zadowolony z materiałów, które zrobiłem wcześniej. Wracam do nich, stwierdzam, że muszę je zmienić i po prostu je zmieniam. Albo siadam i zmieniam od początku sposób uczenia. Ważne jest, żeby znaleźć w tym frajdę. Prowadzę zajęcia tak, żeby moi uczniowie poza tym, że się uczą, dobrze się bawili. Żebym ich radością z tego, co się dzieje, też mógł się bawić i dobrze czuć.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: gimnazjum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy