Reklama

Najciekawsze jest tworzenie

Kiedy w kraju jest kryzys, wtedy Polacy kupują więcej zabawek. Program 500+ nic tutaj nie zmienił - mówi Robert Podleś, prezes Cobi, największej polskiej firmy produkującej klocki konstrukcyjne.

Adam Wieczorek, Interia: Dużo mówi się o pańskiej pasji do biegania - maratony, ultramaratony. Jak to pogodzić z prowadzeniem tak dużej firmy jak Cobi?

Robert Podleś: Trudne pytanie. Najwyraźniej można, skoro mi się to udaje. Zawsze jest tak, że ktoś na tym cierpi. Najczęściej ja, bo muszę wstawać znacznie wcześniej i biegać przed pracą. Bywa też tak, że spotkania są od samego rana i wtedy biegam po pracy. 

Mieszka pan w Warszawie, a firma ma siedzibę w Mielcu.

- W zasadzie mieszkam w Warszawie, ale co drugi tydzień staram się być minimum trzy, cztery dni w Mielcu, bo tu jest fabryka, serce firmy i wiele się tu dzieje. Da się to wszystko pogodzić, choć najtrudniej jest, gdy przychodzą starty w biegach. Mój ortopeda powiedział, że powinienem trochę odpuścić, bo brak odpowiedniej regeneracji powoduje częstsze kontuzje. Jeżeli prosto po ciężkim treningu pędzi się do pracy i potem jeszcze drugi trening, albo praca z domu, to organizm nie ma kiedy odpocząć. To jest duży problem. Mimo wszystko staram się to łączyć i sprawia mi to przyjemność.

Reklama

Bawi się pan jeszcze klockami?

- Zdecydowanie mniej niż kiedyś. Gdy jestem w fabryce w Mielcu spędzam dużo czasu w dziale projektowym, bo cały czas cieszy mnie tworzenie i obserwowanie tego, co przygotowują projektanci. Patrzę na nowe projekty i kształty klocków. Dla mnie jest to najciekawsze zagadnienie w całej dziedzinie produkcyjnej. Tworzenie nowych rzeczy.

Zaskoczyło mnie, że kontroluje pan w zasadzie wszystko. Zatwierdza nowe elementy i chce wiedzieć o wszystkich projektach.

- Zatwierdzam, ale daję projektantom dużą swobodę twórczą. Zatrzymałem sobie prawo do ostatecznych decyzji, dlatego, że jestem w tej firmie od pierwszej formy i kształtu. Kojarzę jakie wzory są dostępne. Czasem moje zdanie umożliwia nam zaoszczędzenie środków inwestycyjnych, bo niektóre elementy można zastąpić innymi. 

Miałem okazję zerknąć na nadchodzące projekty. Widziałem przekroje nowych modeli. Widzę naturalną ewolucję serii historycznej, która święci tryumfy, a tymczasem szykują się okręty i łodzie podwodne.

- Model U-48 pojawi się na początku przyszłego roku. Widział pan tam pewnie też ORP Błyskawica, który to okręt pojawi się w sprzedaży w pierwszym kwartale 2018 roku. To będzie nietypowy projekt, bo choć jest to polski, nie obwarowany żadnymi prawami, okręt, to zdecydowaliśmy się zrobić go w wersji pirackiej. Będzie ORP Błyskawica z flagą piratów, ponieważ tak występuje w grze World of Warships. Jest to najsprawniejszy, najszybszy i najbardziej drapieżny niszczyciel w tej grze, dostępny tylko w pakiecie premium. Jest to jedyny okręt polski, jaki trafił do tego tytułu. Jest to bardzo cenny nabytek dla graczy.

- Mało kto w Europie Zachodniej słyszał o ORP Błyskawica. W Polsce ci, którzy bywają w Gdyni znają ten okręt. To nasza historia i żywe muzeum. Trochę też duma. Gdybyśmy wypuścili go na rynek europejski, to klienci nie za bardzo wiedzieliby o co chodzi. Dzięki współpracy z Wargaming, gracze na całym świecie wiedzą, że Polska miała w czasie drugiej wojny światowej swoją flotę. Że walczyła nawet, gdy kraj był pod okupacją. Zatem zapadła decyzja, że będziemy współpracować z World of Warships. Polski okręt jest w tej grze i będzie w wersji klockowej. 

To chyba wynik waszej dobrej współpracy z World of Tanks. 

- Tak jak powstańcza Pantera. Nie ma przecież polskich czołgów w tej grze. Dzięki dobrej współpracy udało się to zrobić i Europa dowie się o czołgu i o powstaniu. Myślę, że kilka milionów ludzi na świecie nauczyło się czegoś o naszej historii.

Same modele czołgów to też fantastyczna sprawa. Wprowadziliście na rynek modele elektryczne i od razu nasuwa mi się pytanie. Skoro mamy elementy do zdalnego sterowania, to aż się prosi o pociągi.

- Zleciłem swego czasu inżynierom opracowanie takiego pomysłu. Zdecydowaliśmy się jednak zawiesić projekty pociągów. Wymagają niestety, dużego nakładu finansowego. Głównie podwozia pociągów i napędy musiałyby być inne z uwagi na to, że poruszają się po szynach. Opłacalność produkcji zabawek z elektroniką jest jednak bardzo znikoma. Produkcja elektroniki jest w Polsce bardzo droga. Trzeba byłoby robić to w olbrzymich nakładach, żeby obniżyć koszty, a klienci ograniczają wydatki na zabawki dla dzieci. Pomysł przegrał z ekonomią.

Teoretycznie można zrobić pociągi bez napędów. Chińskie wynalazki tak funkcjonują.

- To prawda, ale z napędem byłyby dużo ciekawsze. Naprawdę chcieliśmy to zrobić, ale zaniechaliśmy prac. Wygrały samoloty. 

Wydaje mi się, że byłby tutaj rynek. Biorąc pod uwagę, że Cobi jest znacząco tańsze od konkurencji i przystępniejsze dla polskich klientów. Zatem taki pociąg też byłby tańszy.

- Tak, ale nawet patrząc na liczbę sztuk pociągów, które konkurencja sprzedaje w Polsce, to ciągle rozmawiamy o śladowych ilościach. Informacje od klientów, którzy tym handlują wskazują, że sprzedaje się jedna, dwie sztuki w roku. Niektórzy zaniechali sprzedaży tych modeli. W sklepach nie cieszyło się to wzięciem, bo cena jest zaporowa. Dla nas to jest duża inwestycja. Chociaż tak na marginesie, szacowaliśmy cenę naszego modelu Bismarcka i to będzie wysoka półka cenowa. To będzie potężny model, który będzie się budowało co najmniej dwa dni. 

Skoro przy tym jesteśmy, to Cobi raczej nie tworzy zestawów przekraczających 1000 elementów. Mieliście stadiony robione na licencji.

- Stadiony i jeden krążownik sześć lat temu był powyżej 1000 klocków. 

Nie opłaca się robić tak dużych zestawów?

- Rynek w Polsce nie jest gotowy na zestawy w cenach 400-500 zł. 

Program 500+ nic tutaj nie zmienił?

- Proszę zobaczyć, że według statystyk skłonność wydawania na dzieci w Polsce nie wzrosła mimo 500+. Rynek zabawek przed 500+ rósł szybciej niż w ostatnim roku. Myślę, że zwiększyła się sprzedaż elektroniki czy samochodów używanych. Jak ktoś wyda te środki na takie rzeczy, to już nie ma na mniej kosztowne, ale ciągle uszczuplające budżet zabawki. Kiedyś robiliśmy porównania, z których wynikało, że kiedy w kraju jest kryzys wtedy Polacy kupują więcej zabawek. Jeśli nie mogą zapewnić dzieciom nowego komputera, smartfona czy wyjazdu za granicę, to dają mu coś tańszego, np. zabawkę. Gdy stać ich na droższe rzeczy, to na zabawki wydają mniej. Rynek zabawek w Polsce ciągle rośnie, jednak nie tak szybko jak się tego spodziewaliśmy po programie 500+. 

W jednym z wywiadów z panem, znalazłem informację, że rozmawiał pan z prezesem Disneya. Czyżby szykowały się jakieś produkty licencyjne?

- Żeby była jasność, to z jednym z wiceprezesów. Natomiast nie będzie produktów licencyjnych. Nasze rozmowy dotyczyły tylko biegania. Znamy się wiele lat i rozmawialiśmy o maratonach. W tej chwili nie ma rozmów o współpracy z Disney'em z uwagi na ich bardzo ścisłe związki z konkurencją. Nie ma tu dla nas obecnie miejsca. Rynek licencyjny eksplorujemy w innych kierunkach i jesteśmy z tego zadowoleni. Mamy dobre kontakty z Disney'em, ale na razie licencji nie mamy, choć kiedyś tak było. 

Cobi jest nie tylko producentem klocków, ale również dystrybutorem zabawek. Plany finansowe firmy na ten rok zakładają 130 milionów przychodu. Jaki procent z tej liczby pochodzi z klocków?

- Nie jest to łatwe pytanie, bo wynik jest skonsolidowany z wykluczeniami wzajemnych obrotów. Natomiast mogę powiedzieć, że plan został zrewidowany do 125 milionów po pierwszym półroczu, gdy rośliśmy, ale nie tak dynamicznie jak planowaliśmy, a wzrost na klockach na produkcji po pierwszym półroczu wynosi ponad 20 proc. Z kolei wzrost na dystrybucji jest nieznaczny. Mogę szacować, że około 35 proc. obrotu pochodzi ze sprzedaży klocków, a 65 proc. z dystrybucji. 

Czyli klocki mają szansę powalczyć.

- Klocki rosną dynamicznie, ale to jest wzrost głównie na rynkach zagranicznych. W Polsce jest to bardzo stabilna sprzedaż.

Nie zastanawiał się pan nad tworzeniem własnych, autorskich sklepów? Cobi jest na tyle silną marką, że mogłoby sobie na to pozwolić.

- To kolejne trudne pytanie. Zastanawialiśmy się nad tym, ale wybija nam ten pomysł z głowy księgowość, ponieważ sklep tylko z klockami Cobi wymaga takiego samego nakładu finansowego, jak sklep z zabawkami. Czyli tej samej obsługi, umów itp. Naszym zdaniem większe pole do popisu jest ze sklepami, które mają cały asortyment, Cobi i inne brandy. Idziemy raczej w tym kierunku. Pan jest z Krakowa, więc tam na dworcu głównym jest sklep Toysbox i tam jest największy wybór klocków Cobi. To sklep, należący do naszej grupy kapitałowej. 

Czyli tak naprawdę macie własne sklepy.

- Jest zarządzany przez oddzielną grupę osób. Jest dziesięć takich sklepów w Polsce. Jedenasty będzie otwarty na przełomie października i listopada. Jest w nich największy wybór klocków Cobi, ale są też wszystkie inne ważne i potrzebne na rynku zabawki.

Zatem nie będę pytał o park rozrywki. Choć może marzy się panu takie rozwiązanie?

- Mieliśmy kiedyś pomysły i zgłoszenia od różnych gmin, żeby zrobić to u nich, ale patrzymy na przeszłość. Jak pan pamięta, konkurencja miała parki rozrywki, ale sprzedała je do funduszy inwestycyjnych i zostały de facto tylko nazwy. Wtedy byli w dużym kryzysie. Po tej operacji zaczęli dynamicznie i cały czas rosnąć. Patrząc na doświadczenia dużych graczy, na pewno nie będziemy w takie inwestycje wchodzić.

A jak widzi pan firmę za 10 lat?

- Za dziesięć lat? To bardzo krótka perspektywa. Za dwadzieścia widziałbym Cobi, jako markę globalną. Za dziesięć lat może być ciężko. Nie możemy zrobić tego skokowo, bo na to potrzebne są duże fundusze i moce przerobowe. Tak naprawdę mamy bardzo mało polskich marek globalnych. Można je policzyć na palcach dwóch rąk, a może nawet jednej. Niestety Polska jako kraj jest na szarym końcu list światowych marek globalnych. I teraz trzeba sobie zadać pytanie dlaczego. Moim zdaniem w Polsce nie ma do tego warunków.

Myślę, że macie na to szansę. Podbijacie Amerykę, choć niektórzy recenzenci zza oceanu narzekają na dostępność produktów.

- Biorąc pod uwagę, że sprzedajemy tylko w dwunastu stanach w Ameryce, to i tak jest nieźle. Pokrywamy zatem tylko jedną czwartą rynku. To nie jest jeszcze masowa dystrybucja. Musimy nad nią jeszcze dużo pracować. Wiemy ile jest jeszcze do zrobienia i cały czas się uczymy. To jest jeden z trudniejszych rynków na świecie. Najbardziej konkurencyjny. Wiele rzeczy nas tam zaskoczyło, jak na przykład fakt, że nie mogliśmy przelać pieniędzy z konta amerykańskiej spółki do Polski, bo konto było otwarte krócej niż pół roku. Chodziło o zabezpieczenie przed przekazywaniem pieniędzy na cele terrorystyczne. Ale przygody spotykają nas wszędzie. W Wielkiej Brytanii nie chciano pozwolić nam na rozliczanie VAT-u i dopiero interwencja prawników pomogła to zmienić. Napotykamy różne trudności, ale radzimy sobie z nimi.

- Natomiast budujące jest to, że amerykańscy vlogerzy mają dobre opinie o naszych produktach. Gdyby były złe, to ciężko byłoby budować przyszłość. Myślę, że oceny są adekwatne do jakości. Oczywiście są zgłaszane pewne mankamenty, ale mamy tego świadomość. Staramy się tworzyć nowe kształty, aby wygładzić pewne krawędzie. Nasze modele są dość dokładne, ale nie da się odtworzyć klockami każdego szczegółu. To nie jest model do sklejania, który ma być odwzorowany w 100 procentach. Są moduły klockowe i nie da się uniknąć pewnych uproszczeń. Robimy wszystko, aby jak najbardziej przypominały oryginały, ale nie będą idealne w 100 proc.

- Widział pan w dziale projektowym nową serię samochodów z epoki PRL. Niedługo pojawi się na rynku w ramach serii próbnej i dostępne będą modele Meleksa i Fiata 126p. Jesteśmy ciekawi jak rynek zareaguje na tę serię. Na razie mamy dużo pozytywnych opinii w mediach społecznościowych, ale dopiero życie to zweryfikuje i pokaże czy skierowane stricte do polskiego klienta wydawnictwo okaże się sukcesem. Maluch jest najbardziej kultowym polskim samochodem, więc zobaczymy. Wygląda obiecująco.

Cobi jest drugim producentem klocków konstrukcyjnych w Europie. Czy w związku z tym zauważyli was już producenci chińskich podróbek?

- Chińczycy podrabiali nas już dziesięć lat temu. Co ciekawe, to podróbki pojawiły się też w Polsce, sprowadzone przez inną firmę. Ale jak przystało na podrabiane produkty, zmienili logo, ale resztę skopiowali kompletnie. Nawet nadruk na figurkach z napisem "Mała Armia" został sklonowany, choć nie wiedzieli co to znaczy. Na jednym kształcie był ewidentny nasz błąd, którego nie zdążyliśmy poprawić i też go skopiowali. Udało nam się wstrzymać prawnie dystrybucję tych produktów w Polsce. 

- Nasze modele są dalej podrabiane, ale nie wykorzystują już naszych wzorów opakowań i znaków. Dużo pojazdów, które wymyśliliśmy cztery czy pięć lat temu, pojawia się na różnych rynkach, m.in. w Rosji. 

To swego rodzaju wyróżnienie.

- Wolałbym nie mieć takich wyróżnień. Niestety Chińczycy podrabiają wszystko.

Widziałem w sklepach nowe marki klocków z Chin, które mają modele militarne, ale nie natknąłem się jeszcze na podróbki waszych produktów. 

- Być może wynika to z tego, że do modeli samolotów musieliśmy zrobić 86 nowych kształtów klocków. Była to dla nas kosmiczna inwestycja, która trwała dwa lata. Może ktoś na dalekim wschodzie skalkulował, że to się nie opłaca.

Pozostaje mieć nadzieję, że tak pozostanie. Zwłaszcza, że wasza seria historyczna to strzał w dziesiątkę.

- Ale były też osoby, którym się to nie podobało. Tak było podczas pierwszej edycji naszych zestawów powstańczych. W tym roku przeszło to bez echa. Pojazd "Kubuś" był prezentowany w Muzeum Wojska Polskiego. Oryginał był uruchamiany w muzeum i każdy mógł go zobaczyć. Obok były nasze klockowe makiety. Było sporo dzieci, co mnie cieszy, bo przez zabawę mogą uczyć się historii. W moim przekonaniu to właściwy kierunek.

Serie z drugiej wojny światowej to wielki sukces. Prócz tego tryumfy święci Mała Armia. Jest w niej model samolotu, który nazywa się Tornado. Nie myśleliście o stworzeniu serii z współczesnymi samolotami wojskowymi?

- Wydaje się to naturalny kierunek rozwoju. Warto jednak pamiętać, że po pięćdziesięciu latach możemy tworzyć repliki samolotów historycznych bez opłat licencyjnych i podnoszenia ceny. Nowoczesne samoloty wymagają umów licencyjnych i opłat. Mamy umowy na produkcję Jeepa, Abramsa czy samoloty pasażerskie Boeinga. Na samoloty bojowe jeszcze nie mamy licencji. 

Ale myślicie o tym? Sam powitałbym takie modele z otwartymi ramionami.

- Nie tylko pan. Tornado, o którym wspominaliśmy, to taka wariacja na temat. To tylko nazwa i nie jest wiernie odwzorowany. Nawet nie może być, bo składa się z 200 klocków. Musiałby być dużo większy. Naturalne wydaje się, że pierwszym modelem współczesnych samolotów bojowych powinien być F-16. Ale przyjdzie na to czas. Nie można zrobić wszystkiego na raz - statków, samochodów i pociągów. Zdradzę tylko, że szykujemy ciekawe niespodzianki na stulecie zakończenia pierwszej wojny światowej i odzyskania przez Polskę niepodległości. Na pewno będziemy kontynuować nurt historyczny. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy