Reklama

Często nie wiemy, co jest dobre dla dziecka

Monika Szubrycht. Interia.pl: Myślę, że po pana wykładzie nauczyciele pozwolą swoim uczniom pić wodę na lekcjach.  

Dr Marek Kaczmarzyk: Mało wiemy o biologii funkcjonowania naszych systemów poznawczych. Cięgle próbujemy o tym uczyć, ciągle próbujemy o tym mówić i mocno koncentrujemy się na ośrodkowym układzie nerwowym. To dobrze, bo od niego powinniśmy zacząć. Wiadomo, że mózg jest tym miejscem, gdzie dydaktyk dokonuje zmian, ale człowiek to nie tylko mózg, a mózg jest bardzo wrażliwą strukturą, która też jest wyczulona na całą resztę. Wystarczą malutkie zaburzenia tej reszty - czy to związanej z pokarmem, czy z ilością przyjmowanego płynu, bądź z temperaturą otoczenia. Nawet kwestia długości światła, którym się posiłkujemy, zmienia fizjologię ośrodkowego układu nerwowego i czasem nam sprzyja, a czasem może nam przeszkadzać.    

Reklama

To znaczy?  

- Sprzyja nam wtedy, kiedy bardzo jasne, wysokoenergetyczne światło, nawet sztuczne, jest używane rano - powoduje blokowanie mechanizmów reakcji na melatoninę i szybko przywraca nas do rzeczywistości. Ale ta sama sytuacja wieczorem nam bardzo, bardzo przeszkadza. Wysokoenergetyczne promieniowanie jest stosowane, żeby uzyskać wysoki kontrast w wyświetlaczach telefonów komórkowych i tabletów. Powoduje ono wydzielanie w podwzgórzu takiej substancji, która jest antagonistą melatoniny. Nazywa się hipokretyną - jest to hormon czuwania. W momencie, kiedy powinniśmy się położyć spać, wyciszać, kiedy melatonina zaczyna na nas oddziaływać i powinna nas kierować w stronę relaksacji, hipokretyna robi rzecz odwrotną. Czyli nie ma nic gorszego niż przed snem zajrzeć sobie na Facebook, odebrać pocztę i przez kilka minut pochłaniać czy wystawić siatkówkę na działanie wysokoenergetycznego, bliskiemu fioletowi promieniowania widzialnego, bo wtedy mamy dwie godziny bez snu.  

Wydaje mi się, że ostatnią rzeczą, jaką robi nastolatek przed spaniem, jest sprawdzenie wiadomości, czy ilości polubień na FB.  

- Żeby to tylko nastolatków dotyczyło. (śmiech)  

Tylko my sobie wielkiej krzywdy tym nie zrobimy. 

- To jest dyskusyjne. Biorąc pod uwagę, że przeciętny nastolatek zasypia koło godziny pierwszej, wpół do drugiej - i to jest jego naturalny rytm - to człowiek dorosły, który ma ten rytm przesunięty w lewo, patrząc o godzinie 22.00 w ekran o wiele bardziej sobie nabałagani w rytmie snu niż ten nastolatek. To nam bardzo opóźnia moment, kiedy wreszcie będziemy mogli zasnąć. Nastolatek natomiast potrzebuje 1,5 godz. snu więcej niż dorosły, a w okresie bycia nastolatkiem prawie każdy człowiek ma zaburzenia snu - gdy dołożymy kolejny czynnik, mamy jeszcze większe kłopoty.  

Z czego wynikają zaburzenia snu u nastolatków? Emocje?  

- Oczywiście, emocje mają tutaj ogromne znaczenie, ale emocje to funkcjonowanie ośrodkowego układu nerwowego. Nastolatek to jest taki człowiek, u którego ten ośrodkowy układ nerwowy, a szczególnie kora mózgowa, jest w bardzo silnej przebudowie. W efekcie wszystko funkcjonuje niezbyt sprawnie i to na wielu poziomach. Między innymi jednym z tych poziomów jest właśnie zaburzenie snu. Większość nastolatków, szczególnie pomiędzy 12. a 17. rokiem życia, ma jakieś zaburzenia snu - od totalnej bezsenności, która może trwać dwa tygodnie, kiedy dziecko śpi po pół godziny czy godzinę. To ma wpływ na jego układ odpornościowy, a także na jego koncentrację, aż po stany kataleptyczne. Ile razy widzimy, że nastolatek siada na chwilę i zasypia. Nam się wydaje, że on nie jest zainteresowany, szczególnie, jeżeli dzieje się to na lekcji, albo złośliwy, albo nie spał w nocy, bo imprezował, ale to nieprawda. Oni mają tego typu problemy ze snem.  

Szybciej zauważą takie problemy rodzice czy nauczyciele?  

- Ci, którzy patrzą. I to patrzą wiedząc. Bo jeżeli ktoś nie wie, to uzna ziewanie nastolatka o 8.00 rano za chamstwo, złośliwość, albo po prostu brak zainteresowania. Ale jeżeli ktoś wie, że u niego rytm melatoninowy przesunięty jest w prawo i o godzinie 7.30 - 8.00 poziom melatoniny nie jest jeszcze dzienny, to po prostu wie, skąd się to bierze. Będzie się mniej złościł, będzie bardziej wyrozumiały. A może zacznie o ważnych rzeczach mówić nieco później.  

Jeżeli mamy taką wiedzę, popartą dowodami, dlaczego uczniowie zaczynają lekcje tak wcześnie?  

- Niektóre systemy edukacyjne zwracają na to uwagę. Wiele szkół, szczególnie tych, które mogą sobie na to pozwolić, przesuwa zajęcia na późniejsze godziny. To dotyczy także rozmów w domu. Rodzice często przy porannej kawie próbują ze swoimi nastoletnimi pociechami nawiązać kontakt. Po południu nie mają czasu, dzieci mają zajęcia dodatkowe, wieczorem rodzice są już zmęczeni, więc kiedy porozmawiać z nastolatkiem? O godzinie 7.30 prosimy nastolatka: "Porozmawiaj ze mną, bo później nie będziemy mieć czasu", a on nam odpowiada monosylabami, coś tam odburkuje. Wydaje nam się, że czuje niechęć do dyskusji z nami, a z perspektywy rytmu dobowego nastolatek o 7.30 jest mniej więcej w takim miejscu, w jakim jego dorosły opiekun był o 3.30 czy 4.00. Jeżeli więc dorośli chcą wiedzieć, dlaczego ich dzieci nie chcą z nimi rozmawiać rano, to niech poproszą kogoś, żeby ich obudził o 4.00 rano i powiedział: "Słuchaj, porozmawiaj ze mną troszkę, bo teraz mam na to ochotę".  

Nie chciałabym takiego eksperymentu...  

A nastolatki przerabiają takie eksperymenty codziennie, albo co drugi dzień. 

Obiecuję nie odzywać się do moich dzieci przy śniadaniu.  

Odzywać się trzeba, tylko to nie jest dobry moment, żeby wchodzić w jakieś głębokie relacje i wymagać odpowiedzi. Nie jest  to również odpowiedni moment, żeby zlecić nastolatkowi coś ważnego, np. "Pamiętaj, że musisz odebrać siostrę z przedszkola". Jak pani to powie o 6.30, a potem nie powtórzy jakimś SMS-em czy innym komunikatem, to sobie siostra poczeka w przedszkolu i będziemy mieć rozróbę wieczorem.  

Mówił pan też o tym, że nasze dzieci uczą się więcej niż my uczyliśmy się w ich wieku. Czy rodzice zdają sobie z tego sprawę?  

- Małe sprostowanie - my wymagamy więcej, niż od nas wymagano, ale mózg jest narządem takim, jak każdy inny i ma swoje biologicznie uwarunkowane ograniczenia. Nie jest tak, że to, czego zażądamy, otrzymamy. Jest pewna granica, poza którą nie jesteśmy w stanie przejść. Innymi słowy: być może oni nie uczą się dziś więcej, bo po prostu nie mogą, tylko, że my od nich więcej wymagamy. Bardziej się złościmy niż nasi rodzice na nas, że nie potrafią tego zrobić. Efektem tej presji jest wzrastający odsetek samobójstw wśród nieletnich. To jest wielki problem. W 2017 roku odnotowano najwyższy odsetek samobójstw wśród nieletnich w ciągu 25 lat.

Skąd tak dramatyczny wynik?

Myślę, że przede wszystkim to jest to, o czym mówiliśmy przed chwilą - presja rodziców. Wymagamy od dzieci rzeczy, których one nam nie mogą dać. Nie dlatego, że nie chcą, tylko dlatego, że to, czego wymagamy, przekracza wszelkie granice możliwości, również na poziomie poznawczym. A one nam wierzą, wierzą i ufają. Wbrew temu, co możemy myśleć o nastolatkach, nie są przeciwko nam, nie są zbuntowani, wręcz przeciwnie. Jeżeli ktoś, komu pani ufa, mówi, że jak się dobrze postarasz, to na pewno ci się uda mieć same piątki, mieć świadectwa z paskiem itd., a ty tego nie potrafisz zrobić, to gdzie kierujesz pretensje? Do siebie. Zawiodłem. Niestety, to jest najczęstsze zdanie w listach pożegnalnych samobójców: "Przepraszam kochani rodzice, że zawiodłem". Sytuacja jest naprawdę dramatyczna. My często zwracamy uwagę na dziecko bez opieki, z rodziny, która poświęca mu mniej czasu, ale okazuje się, że w ogromnym niebezpieczeństwie są też te dzieci, które z pozoru mają optymalne warunki i chce się od nich: "Tylko się uczcie". Wydaje nam się, że oni nie mają żadnych innych problemów, nic się w ich życiu nie dzieje, tylko mają się uczyć i będzie OK. Tak, będzie OK, jeżeli nie będziemy wymagać rzeczy niemożliwych.

Opiekujemy się nimi tak bardzo, że nie zostawiamy miejsca na życie?

- Tak. Po prostu wymagamy rzeczy absolutnie niemożliwych. Jest świetna książka niemieckiego psychoterapeuty Michaela Schulte'a-Markworta "Wypalone dzieci. O presji osiągnięć i pogoni za sukcesem". Autor opisuję, że zgłaszają się do niego dzieci 12-, 13-letnie z wszystkimi syndromami wypalenia zawodowego, z takim stanem psychicznym, z jakim się zgłaszają ludzie po 15 latach pracy w korporacji.

Co się z nami stało? Z nami rodzicami?

- Uwierzyliśmy w to, że jak się ktoś naprawdę mocno postara, to może wszystko. To nie jest prawda.

To dlaczego, skoro wierzymy w ten mit, nie realizujemy go w stosunku do siebie?

- Ależ realizujemy i mamy z tego samego powodu te same problemy. Wymagamy od siebie absolutnie zbyt wiele - coraz więcej, coraz szybciej, coraz mocniej, a kiedy dochodzimy do ściany, to co? Albo zawiodłem, albo staram się zrobić coś, żeby od tej ściany się odbić, łącznie z narkotykami, łącznie z innymi sztucznymi metodami nakręcania się, co nas kosztuje bardzo wiele.   

Jednak wielu dorosłych w porę się opamiętuje. Zostawiają korporacje, zmieniają swoje życie, kupują dom na Mazurach i rzucają wszystko, co robili do tej pory. A dziecko? Ono nie ma takich możliwości.

- Bo dziecko wierzy nam. Proszę pomyśleć, czy w wieku 10, 12, 15 lat dziecko może uważać, że przebieg mitozy i mejozy albo rozwiązywanie równań kwadratowych ma dla niego jakikolwiek sens? Nie może. To proszę mi powiedzieć, dlaczego się tego uczą? Tylko z jednej przyczyny - bo my tego od nich chcemy, a oni ufają, że my wiemy co robimy. Tylko, że problem polega na tym, że my nie zawsze wiemy, co robimy. 

Często nie wiemy.

- Właśnie. Trochę nie wiemy, albo robimy to z automatu. Mówimy: "Robimy to dla waszego dobra", ale nie dokonujemy refleksji. Co to znaczy dla waszego dobra? Możemy powiedzieć: "Tak, odbiorę ci dzisiaj trochę dzieciństwa, ale będziesz mieć wspaniałą przyszłość". A ja powiem: "Jeżeli odbierzesz mi tego dzieciństwa za dużo, mogę nie mieć żadnej przyszłości". Tak jest i to się dzieje na naszych oczach. Cenne jest to, co pani powiedziała - dorosły już coraz częściej dokonuje autorefleksji i wycofuje się. Natomiast młody człowiek nie ma jeszcze tych społecznych narzędzi - on nie zarobił na ten domek. Nie zna też świata tak, jak my, więc ufa temu, kto zna, czyli nam. Rzecz w tym, że między światem wyścigu szczurów i ciągłej konkurencji, a losem naszych dzieci stoimy już tylko my. Jeżeli my się przyłączymy do tamtego świata, to dzieci będą w tarapatach.

Co możemy zrobić?

- Nie przyłączać się do tego świata.

A nas, rodziców, kto ma nauczyć właściwego postępowania? Z obserwacji wiem, że dorośli są niezwykle przewrażliwieni na punkcie bycia dobrym rodzicem.

- Dlatego nie należy nikogo pouczać, tylko należy wyjaśniać. Jestem jako biolog w komfortowej sytuacji, ponieważ dyscypliny przyrodnicze nie służą do pouczania, tylko służą do wyjaśniania, więc jako uczciwy biolog wyjaśniam. To skutkuje.

Są specjalne kursy dla rodziców, ale mam wrażenie, że ci, którzy powinni się na nich znaleźć, myślą o sobie: jestem takim świetnym rodzicem, niczego nie mogę się nauczyć. 

- Nie wiem, czy jest tak dużo rodziców zadufanych w sobie, żeby mówić: "Jestem świetnym rodzicem". Nie o to chodzi, że dorosły uważa się za doskonałego rodzica, tylko, że większość propozycji kierowanych do rodziców jest propozycjami pouczającymi. Jeżeli on ma przyjść i słyszeć po raz setny, jaki jest fatalny i co powinien zrobić, żeby być wspaniały - przepraszam bardzo - samemu by mi się nie chciało pójść na taki kurs. To musi być po prostu wiedza. Możemy przyjechać na takie sympozjum (wywiad został przeprowadzony podczas IV Sympozjum Neurodydatyki - dop. red.), posłuchać wykładów na TEDzie, poszukać. To naprawdę jest.

- Potem, jak już informacje zaszczepią się w mojej głowie, to pomyślę: "Może powinienem wiedzieć trochę więcej, może to, co mi się wydawało, że jest u mojego dzieciaka, tak naprawdę takie nie jest". To nie jest kwestia błędu - ludzie mają prawo, żeby im się wydawało, wtedy szukają. Widzę to na spotkaniach z rodzicami. A nie są to wyłącznie rodzice z kursów, na przykład jestem zapraszamy na spotkania z rodzicami w szkołach po wywiadówkach, czy w ich trakcie. Nigdy nie spotkałem się z odbiorem typu: "Co pan tu opowiada, po co nam to." Nie. Zawsze jest uwaga. Oczywiście, jedni skonsumują informacje głębiej, inni nie, ale to jest normatyw w przekazie. Ktoś coś mówi, to nie znaczy, że drugi będzie chciał tego słuchać.

Proszę mi jeszcze powiedzieć, jak było z tą wodą? Dlaczego uczeń powinien pić?

- Problem polega na tym, że dzieciaki się bardzo szybko odwadniają. Mają stosunkowo wysoki metabolizm. Duża powierzchnia skóry w stosunku do masy powoduje, że ucieczka wody, chociażby przez parowanie skórne, jest duża, a czasu na to, żeby czegoś się napić, nie mają, bo na długiej przerwie najczęściej są inne sprawy do załatwienia, niż pójście do sklepiku, czy wypicie wody mineralnej. Lekcja byłaby takim miejscem, gdzie wydaje mi się, nic by się nie stało, gdyby ta woda mineralna na stole czy obok stanęła, a dzieciak automatycznie, odruchowo wypił sobie kilka łyków. Dzięki temu byłby bezpieczny na poziomie fizjologicznym i naprawdę - uwodnienie tkanki, również tkanki mózgowej, gdzie jest tej wody bardzo dużo, ma wpływ na to, jak on funkcjonuje poznawczo.   

             

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy