Reklama

Ciąże - te niechciane i te upragnione

"Coraz więcej osób przyznaje się do bycia singlem z wyboru, bo taki mają pomysł na życie. Oczywiście statystyki potwierdzają, że większość jednak dąży do tego, żeby mieć rodzinę. Tak jesteśmy zaprogramowani przez biologię. Prędzej czy później decydujemy się na dzieci i stabilizację. Czasami rzeczywiście jest na to za późno" - mówi psycholog i psychoterapeuta Izabella Grzyb w rozmowie z Interią.

Aleksandra Bujas, Interia.pl: Nieplanowane ciąże na ogół kojarzone są z nastolatkami, osobami bardzo młodymi, które niedawno rozpoczęły życie seksualne. Ale przecież takie ciąże zdarzają się kobietom w każdym wieku?

Izabella Grzyb: To prawda, rzeczywiście pierwszy rzut nieplanowanych ciąż dotyczy nastolatek, natomiast drugi obejmuje kobiety, które same mają już nastoletnie dzieci. Nagle zjawia się kolejne i to w momencie, gdy wydawało się, że na biologicznie dziecko jest już za późno. Noworodek pojawia się wtedy, gdy jego starsze rodzeństwo zaczyna dorastać i usamodzielniać się, przygotowując do opuszczenia gniazda. A tymczasem rodzina niespodziewanie po raz kolejny przechodzić będzie przez wszystkie etapy wychowywania oraz opieki nad małym dzieckiem. Takie sytuacje obserwujemy nie tak rzadko.

Reklama

Jednak ciąża nieplanowana różni się od tej niechcianej.

- Zdecydowanie, zwłaszcza jeśli drugi przypadek dotyczy tych kobiet, które deklarują, że nie chcą mieć dzieci w ogóle. Nigdy.

Oczekiwanie na wynik testu ciążowego to zawsze gigantyczne emocje, niezależnie od tego, jaki wynik chciałybyśmy zobaczyć. W przypadku nastolatki pewne impulsywne reakcje są zrozumiałe, jednak np. po trzydziestolatce można spodziewać się innych zachowań.

- Po osobie trzydziestoletniej spodziewamy się, że będzie umiała się zaadaptować do sytuacji. Jak wiadomo, pewne życiowe okoliczności wymykają się nam spod kontroli. Takim przykładem jest niewątpliwie wiadomość o ciąży - nieplanowanej i co więcej, niechcianej. Mimo wszystko liczymy na to, że dorosły człowiek przejdzie ten kryzys, będzie umiał się przystosować. Jednak w rzeczywistości nie zawsze tak się dzieje. Dlatego co jakiś czas w szpitalach położniczych, również w tym, w którym pracuję, zdarza się, że kobiety decydują się zostawić dziecko, by w konsekwencji trafiło do adopcji.

- To jakieś wyjście, w każdym razie na pewno lepsze niż aborcja. Biorąc pod uwagę, jak wiele par czeka na możliwość bycia rodzicami, fakt, że przyjmą takiego malucha i obdarzą go miłością jest niewątpliwie dobrym rozwiązaniem. Natomiast nie wiemy, co za 10-15 lat wydarzy się z kobietą, która zdecydowała się oddać dziecko, bo scenariusze są różne. Może sobie z tym poradzić i prowadzić normalne życie, ale zdarza się, że dotrze do niej świadomość, że zrobiła coś, z czym nie potrafi się pogodzić.

To bardzo trudna decyzja. Z wielu oczywistych powodów, ale także ze względu na obawę przed społecznym ostracyzmem. Wielu ludzi nigdy nie zaakceptuje postawy matki, która nie jest w stanie pokochać swojego dziecka.

- Ten temat budzi wiele emocji. Mówi się o miłości macierzyńskiej, silnej, pierwotnej. O instynkcie macierzyńskim, więzi między matką a dzieckiem istniejącą jeszcze przed jego narodzeniem. A wspomniane sytuacje obalają to wszystko.

A propos instynktu macierzyńskiego - mówi się, że jeśli nie pojawił się wcześniej, to wywołają go pierwsze odczuwalne ruchy nienarodzonego jeszcze dziecka, ale chyba nie zawsze tak się dzieje?

- Na pewno nie zawsze, ale rzeczywiście instynkt jest czymś pierwotnym, biologicznym. A mimo to zdarza się, że kobiety czekają na pojawienie się miłości do dziecka aż do narodzin, albo i dłużej, nawet wtedy, gdy ciąża była chciana i planowana. To zupełnie normalne, że uczucie rodzi się z czasem. Inaczej w przypadku osób cierpiących z powodu depresji ciążowej - wówczas brak miłości traktujemy jako objaw zaburzenia, co trochę odbarcza kobietę. Uświadomienie sobie faktu, że nie kocha się swojego dziecka jest zawsze trudne, zwłaszcza, że w swoim otoczeniu kobieta nie zawsze zostanie zrozumiana, co dodatkowo uruchomi w niej poczucie winy. 

My, kobiety, podczas ciąży często mówimy o uczuciu do naszego dziecka, podglądanego przy okazji badań USG. Czy to jednak jest miłość, czy raczej przeczucie wielkiej miłości, mającej się dopiero pojawić?

- Tutaj wchodzimy już w anatomię miłości. Kobiety bardzo różnie traktują swoje nienarodzone dziecko. Niektóre nazywają je "płodem", choć większość gotowa jest, by od początku mówić "dziecko" i wkładać w to wiele emocji. Takie myślenie uruchamia też mnóstwo fantazji na temat tego, jakie będzie, do kogo będzie podobne. Teraz, dzięki technice USG możemy podejrzeć, co się dzieje w macicy, nadać naszym wyobrażeniom bardziej realny wymiar. 30 lat temu nie było to takie powszechne.

- Odczucia kobiet są różne, jedne deklarują miłość od momentu wykonania testu, uświadomienia sobie, że ten "ktoś" już jest, żyje w ich brzuchu. Inne będą potrzebowały, aby poczuć kopniaki, fizyczną obecność dziecka, wówczas łatwiej sobie wizualizować tego człowieka, z którym stworzą więź.

Zdarza się jednak, że pojawiają się zupełnie inne uczucia. Czy można jakoś pomóc przyszłej mamie, która nie akceptuje swojego stanu?

- Jako psycholog i psychoterapeuta odpowiem, że warto byłoby pójść na psychoterapię. To na pewno szansa na przestrzeń do wyrażania różnych trudnych uczuć i rozumienia ich. Jeśli mamy kilka miesięcy, zawsze jest szansa na ułożenie sobie w głowie wielu spraw, jest to też czas na zastanowienie się, podjęcie pewnych decyzji związanych z przyszłością.

- Taka sytuacja wymaga przepracowania, odpowiedzenia sobie na pytanie, co się kryje pod tą złością, a w gorszych sytuacjach nawet wrogością. Trzeba dociec, skąd się biorą takie, a nie inne emocje.

Wiele kobiet obawia się, że dziecko coś im odbierze, zmieni. Nie ma możliwości, by po jego narodzinach nic się nie zmieniło.

- Bo taka jest prawda. Dziecko zawsze zmienia naszą rzeczywistość. Pierwsze w zdecydowanie większym stopniu niż drugie, trzecie i kolejne, gdyż to pierwsze czyni nas rodzicami, mamami. Im bardziej idealistycznie wyobrażamy sobie nasze przyszłe macierzyństwo, czerpiąc wzorce z pastelowych reklam, tym trudniej będzie nam odnaleźć się w realności. Osadzenie w rzeczywistości, redukuje poczucie porażki i niezadowolenia. Jeśli nie mamy nierealistycznych oczekiwań, nie doznajemy tak bolesnych rozczarowań. Dążenie do ideału matki zawsze będzie niszczące - nie ma sytuacji, w której wszystko jest na 100 proc., bo po prostu się nie da.

- Na szczęście dla większości rodziców dziecko jest wielkim darem, szczęściem. Ale pamiętajmy, że nawet w takich sytuacjach mogą pojawiać się trudne emocje. To samo dziecko potrafi zmęczyć, gdy nocą trzeba do niego kilka razy wstawać, kiedy ma kolki, płacze i kiedy trudno jest poradzić sobie z własnym niewyspaniem. To samo dziecko potrafi też zdenerwować. Dlatego, im więcej mamy przyzwolenia dla tych prawdziwych uczuć, tym lepiej. Macierzyństwo zmienia w życiu bardzo wiele i powrót do tego, co było wcześniej jest niemożliwy.

Są matki, które się z tym nie pogodziły. A wśród nich i te przyznające, że nie kochają swoich dzieci. Wypowiadają się anonimowo na internetowych forach - zresztą trudno oczekiwać, by odbywało się to inaczej. Szczególnie zapadła mi w pamięć wypowiedź jednej z nich, otwarcie piszącej, że nie kocha swojego syna. Twierdzi, że nigdy by go nie skrzywdziła, codziennie się z nim bawi, dogadza mu, serwując jego ulubione naleśniki. A jednocześnie wyznaje, że wolałaby, żeby go nie było... Dla mnie lektura tego wpisu była wstrząsająca.

- To jest wstrząsające. Nawet jeśli naleśniki byłyby podlane syropem klonowym. Taka mama może siebie oszukiwać, myśląc, że jest dobrą opiekunką, ale nie dając dziecku miłości nie wyposaża go w to, co tak naprawdę jest najważniejsze.

W takiej sytuacji można się zastanowić, czy matka otrzymała pomoc i wsparcie wtedy, kiedy potrzebowała tego najbardziej?

- Powinniśmy nawet zajrzeć jeszcze głębiej i zapytać, czy ona sama otrzymała miłość od własnej matki. Ludzie, którzy nie dostają, często nie umieją dawać. Być może kobieta, która deklaruje brak miłości dostawała to samo, czyli naleśniki i nic poza tym. Dlatego w ten sposób wyraża swoją opiekuńczość - inaczej nie umie. Nie potrafi dać czegoś więcej na poziomie emocjonalnym.

- Dodatkowo, taka osoba znajduje się w grupie ryzyka różnego rodzaju zaburzeń okresu okołoporodowego, od depresji ciążowej, poprzez różnego rodzaju zaburzenia lękowe, po depresję poporodową. Wtedy jest paradoksalnie łatwiej, bo możemy to leczyć. Ale nie możemy kazać matce kochać swojego dziecka, to już nie leży w naszej kompetencji.

W pewnym kobiecym czasopiśmie poradzono młodym, niepogodzonym z ciążą mamom, aby proces adaptacji zaczęły od urządzania dziecięcego pokoiku. Nie sądzę, aby mogło pomóc. Kobieta nieakceptująca własnego stanu raczej nie rozczuli się na widok niemowlęcych akcesoriów.

- Zdecydowanie nie, więc meblowanie pokoiku to będzie swoisty gwałt na niej - robienie czegoś, na co ona w ogóle nie jest gotowa. Na tym etapie nie jest w stanie sobie wyobrazić, że urodzi to dziecko, a co dopiero, żeby mogła udzielić mu jakiejś przestrzeni życiowej. Wszelkie czynności wiążące się z wiciem gniazda nie powinny być wykonywanie na siłę, a płynące z serca. Podobnie z nadawaniem imienia.

Czy kobiety, o których mówimy mają szansę na szczęśliwe macierzyństwo?

- Wszystko to jest bardzo indywidualne. Zapewne statystyki powiedziałyby nam, że większość matek w końcu godzi się z sytuacją i obdarza dziecko uczuciem. Ale co z tego, jeśli jednej się nie uda?

Zatem psychoterapia. Ale wobec takiego rozwiązania niejedna osoba zareaguje dużym oporem. Czy kontakt z inną młodą mamą będzie pomocny? A może wskazana byłaby grupa wsparcia, choć tu z kolei istnieje ryzyko, że zamiast wsparcia będzie "mnożenie nieszczęścia"?

- Mogą się "wspierać", a raczej licytować tym, kto bardziej nie chce czy nie kocha swojego dziecka. Czy na pewno warto się w tym utwierdzać? Grupy wsparcia często mają taką specyfikę, że ich członkowie nurzają się w tym, co stanowi problem, natomiast nie ma w tym czynnika leczącego.

- Na pewno wsparciem będzie osoba, w kontakcie z którą można szczerze wyrażać różne trudne emocje.

Taki kontakt będzie miał walor terapeutyczny?

- Na pewno zabraknie interpretacji. Podczas psychoterapii dajemy bezpieczną przestrzeń i wsparcie, ale także interpretację. W przypadku pomocy osoby nieprofesjonalnej, ale empatycznej, będzie tylko ta pierwsza część. Ale to i tak dużo.

Nawiasem mówiąc, w naszym kraju kobieta, która przyzna się jeszcze do czegoś innego, a mianowicie do tego, że nie chce mieć dzieci, rzadko spotka się ze zrozumieniem.

- Mimo wszystko wydaje się, że jest więcej otwartości dla różnych wyborów. Coraz więcej osób przyznaje się do bycia singlem z wyboru, bo taki mają pomysł na życie. Oczywiście statystyki potwierdzają, że większość jednak dąży do tego, żeby mieć rodzinę. Tak jesteśmy zaprogramowani przez biologię. Prędzej czy później decydujemy się na dzieci i stabilizację. Czasami rzeczywiście jest na to za późno. Spotykam pary czterdziestoparolatków, którzy nagle uświadamiają sobie, że chcą mieć dziecko, tylko okazuje się, że to już nie jest możliwe.

Ostatnio dotarłam do pewnych badań, z których wynikało, że w życiu kobiet, które nie chcą mieć dzieci coś jest, lub było, nie tak. Trudno się z tym zgodzić, ale zdaniem amerykańskich uczonych nie ma możliwości, aby zdrowa, normalna, niezaburzona kobieta nie chciała potomstwa.

- Nie znałam tych badań, ale wynika z nich coś podobnego do moich obserwacji. Jeśli identyfikacja z matką i relacja z nią są dobre, kobieta najprawdopodobniej będzie chciała to powtórzyć w swoim życiu. Oczywiście nie musimy być wiernymi kopiami swoich mam, bo nie wszystko w nich musi nam się podobać i nie wszystko warte jest naśladowania. Ale jeśli akceptujemy to, co dały nam nasze matki, jesteśmy w stanie realizować własne macierzyństwo.

Małżeństwa bezdzietne z wyboru do tej pory jednak budzą zdziwienie. Pojawiają się domysły w rodzaju: "Oni pewnie nie mogą..."

- Dzieje się tak dlatego, że zdecydowanie częstsza jest bezdzietność nieplanowana i niechciana, czyli ta związana z leczeniem niepłodności. Według danych, nawet co czwarta para może mieć problem z płodnością, w większości na szczęście przejściowy. Rzeczywiście, te pary nie zawsze, a zaryzykowałabym nawet, że dosyć rzadko otwarcie przyznają się do tego, że leczą się z powodu niepłodności. To wciąż trudny i wstydliwy temat. Myślę, że stąd te fantazje, o których pani wspomina - skoro nie mają, to pewnie nie mogą.

Swego czasu głośno było o kampanii "Nie zdążyłam zostać mamą", która zebrała wiele krytycznych uwag.

- Jednak rzeczywiście obserwuję to u moich pacjentek. Nie jest to wydumany problem, tylko realia. Za czasów naszych rodziców priorytety były nieco inne, dzieci pojawiały się w pierwszej kolejności. Możemy myśleć, że jesteśmy bardziej przezorni, odpowiedzialni, ponieważ staramy się zapewnić potomstwu byt. Biologia ma jednak swoje prawa. Proszę zauważyć, że najlepszy, wyznaczony przez naturę czas na rodzenie dzieci jest akurat wtedy, kiedy się studiuje, zdobywa doświadczenie zawodowe, stara o pierwsze mieszkanie. Nie neguję takiego pomysłu na świadome macierzyństwo, ale pęd za karierą może sprawić, że naprawdę będzie za późno.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy