Reklama

Uratował ich czujnik czadu

- Zapobiegliwość mojego męża uratowała życie nie tylko nam, ale i wszystkim sąsiadom. Gdyby nie to, tamtego wieczora położyłabym dzieci spać… na zawsze - opowiada Agnieszka z Tragamina. Od tragedii uchronił ich czujnik czadu.

Sezon grzewczy w pełni. Nie zawsze jednak pamiętamy, aby przed jego rozpoczęciem wezwać kominiarza, który skontroluje stan przewodów kominowych i wentylacyjnych. Nie sprawdzamy też, czy zarządca budynku zadbał o przeprowadzenie takiej kontroli. Teoretycznie prawo budowlane reguluje tę kwestię i zobowiązuje zarządców oraz właścicieli nieruchomości do zorganizowania przeglądów kominiarskich przynajmniej raz w roku. Mimo to, według danych Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej, każdego roku w Polsce kilkadziesiąt osób umiera z powodu inhalacyjnego zatrucia tlenkiem węgla.

Reklama

Cichy zabójca

Jak wynika z niepokojącego komunikatu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, co czwarty z nas jest przekonany, że obecność czadu można... wykryć po zapachu lub po prostu widząc dym.

W rzeczywistości gaz ten truje i zabija niepostrzeżenie. Dlatego jest tak niebezpieczny. Dostaje się do organizmu przede wszystkim poprzez drogi oddechowe, wraz z wdychanym powietrzem. Pewne jego ilości wnikają także przez skórę oraz błony śluzowe. Z płuc przenika do krwi, gdzie wiąże się m.in. z hemoglobiną, która nie może wówczas spełniać swojej podstawowej funkcji - transportowania tlenu do tkanek. Konsekwencją jest niedotlenienie narządów wewnętrznych. W pierwszej kolejności uszkodzone zostają szczególnie wrażliwe: ośrodkowy układ nerwowy oraz układ krążenia, przez wzgląd na wysoką aktywność metaboliczną tkanek.

Im wyższe stężenie tlenku węgla w powietrzu - tym gorzej dla organizmu. Objawy zatrucia czadem są niespecyficzne i można je łatwo pomylić np. z rozpoczynającą się infekcją lub po prostu z przemęczeniem. Niejednokrotnie zdarzało się, że dopiero nietypowe zachowanie zwierząt domowych wzmagało czujność właścicieli i tym samym ratowało im życie. Jednak wiele osób odczuwając nudności, zawroty głowy czy senność, zwyczajnie kładzie się do łóżka, nie kojarząc tych symptomów z możliwością zaczadzenia. Przymykają oczy i nigdy się już nie budzą.

Śmiertelne zagrożenie

Często do zatruć, także tych ze skutkiem śmiertelnym, dochodzi w domowych łazienkach wyposażonych w piecyki gazowe, tj. gazowe podgrzewacze przepływowe. Te, nieprawidłowo konserwowane, skrywające ewentualne usterki bądź użytkowane przy niesprawnej wentylacji mogą stwarzać śmiertelne zagrożenie. Dlatego ich producenci, a także kominiarze, apelują o zachowanie szczególnej ostrożności podczas eksploatacji takich urządzeń i zapewnienie właściwej cyrkulacji powietrza w mieszkaniu.

Eksperci zwracają również uwagę na zasłonięte kratki wentylacyjne, zbyt szczelne, pozbawione wywietrzników okna oraz łazienkowe drzwi z uszczelkami, montowane w trosce o uciekające ciepło. Wszystko to ściąga na nas niebezpieczeństwo. Przy wysokim stężeniu tlenku węgla w pomieszczeniu utrata przytomności i śmierć następują bardzo szybko.

O tym, jak ważne są cykliczne kontrole kominiarskie, przekonali się niedawno mieszkańcy budynku wielorodzinnego w podmalborskim Tragaminie. Przed świętami Bożego Narodzenia w 2016 roku Agnieszka dyskretnie wypytywała męża, co chciałby dostać od św. Mikołaja. Jarosław zażyczył sobie czujnik czadu. Okazało się, że wybór ten rok później uratował im życie.

"Jutro mogliśmy już nie żyć" - napisała na swoim facebook’owym profilu Agnieszka. Czujka, zakupiona jako gwiazdkowy prezent dla męża, przez rok była cicho. Tamtego dnia zapiszczała.

Był zimny, styczniowy wieczór. Dwoje młodszych dzieci naszej rozmówczyni leżało już w łóżkach, wkrótce miał do nich dołączyć też Mateusz, ich starszy brat. Jarosław wracał właśnie z pracy. Przeraźliwy dźwięk usłyszał będąc jeszcze na klatce schodowej. Wcześniej nikt z domowników nie odczuwał nawet najmniejszych symptomów, świadczących o potencjalnym zagrożeniu. Nikt też niczego nie zauważył, bo jak?

- Żadnego zapachu, dymu, nic. Nie bez racji czad określa się mianem cichego zabójcy - mówi Agnieszka.

Małżonkowie nie zbagatelizowali alarmu. Natychmiast wezwali straż pożarną, a ta przyjechała bardzo szybko. Strażacy wykonali pomiary stężenia czadu, także w sąsiednich mieszkaniach oraz w znajdującej się na parterze świetlicy - wszędzie wskazania były podobne, następnie pootwierali okna oraz zarządzili ewakuację wszystkich 18 osób znajdujących się w budynku. Na szczęście na tym ich działania się nie zakończyły.

Wynieśliby nas w workach

Nieruchomość zamieszkuje kilka rodzin, a w piwnicy stoi wspólny piec. Tam udali się pożarnicy. Odkryli, że komin jest nieszczelny, a dodatkowo w jednym miejscu zwężony i zapchany, o czym nikt z lokatorów nie wiedział. Niedrożność przewodu kominowego spowodowała, że czad zaczął przedostawać się do mieszkań. Strażacy wygasili piec, zarządzili wezwanie kominiarza, wydali też zakaz ogrzewania do czasu naprawy i uszczelnienia komina.

Ratownicy nie mieli wątpliwości, że małżeństwo ocaliło więcej niż pięć istnień: "Dzięki temu, że posiadali czujnik i bezzwłocznie zatelefonowali na numer alarmowy, uratowali wszystkich lokatorów. Ta rodzina jako jedyna spośród mieszkańców miała taki sprzęt".

- Gdyby nie czujka, stężenie rosłoby cały czas, a nazajutrz sanitariusze wynieśliby nas w workach - dodaje Agnieszka. - Ten zakup to najlepiej zainwestowane 150 złotych w naszym życiu.

Rzeczywiście, gdyby nie detektor, media mówiłyby dziś o mieszkańcach tragamińskiego budynku w zupełnie innym kontekście.

Nasza rozmówczyni podkreśla również, że w całej tej specyficznej sytuacji szczególnie wzruszyło ją podejście strażaków do dzieci. Jej trzyletnia córeczka zapytała, czy mogłaby dostać swoją ukochaną lalkę. Jeden z ratowników wrócił do mieszkania szukając tej właśnie lali i po chwili przyniósł dziewczynce upragnioną zabawkę. A wszystko to mimo konieczności szybkiego działania. Bo przecież podczas ewakuacji liczy się każda minuta.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy