Reklama

Tata z dzieckiem w kontakcie

Zaskakuje mnie nieustannie tym, jak wiele już rozumie, mimo że nie potrafi mówić - pisze, analizując sposób komunikowania się ze swoją córką Zu, Tomasz Bułhak, autor książki "Tata w budowie".

Przeczytaj felieton z książki "Tata w budowie":

Zetknąłem się nieraz ze stereotypem, według którego dla męż­czyzny kontakt z dzieckiem zaczyna się naprawdę, gdy dziecko zaczyna mówić. Wcześniej jest marnie, ponieważ cały zestaw burknięć, gestów i grymasów jest adresowany przede wszystkim do matki i tylko ona ma zestaw kluczy.

Nieprawda.

Kluczowy jest czas. Szczególnie gdy niemowlak jest zupełnie mały. Myślę, że część mężczyzn instynktownie się wycofuje z aktywnej obsługi nowo­rodka, czy to z lęku, czy z przekonania, że kobieta zrobi to lepiej i bez­pieczniej. Pewnie zrobi, to inna sprawa, ale atakować warto. Część ojców się wycofuje, bo nie ma wyjścia - pracuje w godzinach, które skutecznie blokują możliwość uczestniczenia w tym zadaniu. Takie życie.

Reklama

Obsługa to czas spędzony z dzieckiem, to też możliwość obserwacji, jak reaguje w rozmaitych sytuacjach. Nauka. Tak małe dziecko zmienia się w tempie ekspresowym, dlatego nauka trwa nieustannie. Człowiek poczu­je się pewnie, a chwilę później świat wspólnych doświadczeń i pewności siebie kolejny raz się przeobraża i znowu trzeba go budować od nowa. Czasem to zachwyca, czasem frustruje. Nie każde takie doświadczenie jest cudem, część jest bolesną prozą.

Gdy obserwuję, że Zu wymyśliła nowy sposób komunikowania mi swoich potrzeb, nie mogę się tym nacieszyć, mam wrażenie, że zrobiła wielki krok rozwojowy. Gdy wymyśla kolejny patent, jak się wywinąć z rąk, gdy trzeba jej założyć pieluchę, trafia mnie szlag, ogarnia mnie złość. I tak w kółko.

Mam nieustanne wrażenie, że Zu rozumie znacznie więcej, niż nam się wydaje. Obojętnie na jakim jest etapie rozwoju, zdaje się wyprzedzać na­sze wyobrażenia. To musi być swoją drogą dla niej dość frustrujące: mieć świadomość własnych kompetencji (jeżeli ją ma) i jednocześnie obser­wować mój chroniczny brak kumacji i rozpoznawania jej komunikatów. Może my, dorośli, jesteśmy zbyt przywiązani do słów, a za mało czytamy z ciała, gestów i mimiki. Ja na pewno.

Gdy Zu była zupełnie mała, moje zmysły były ukierunkowane na rozpo­znawanie kilku podstawowych potrzeb/deficytów: bliskości, głodu, zmę­czenia, snu. Starałem się je zauważać i odpowiadać na nie tak, by dziec­ko było ze mną bezpieczne i abym sam czuł się pewnie w kontakcie z nim, bym nie obawiał się zostać z Zu sam na sam na dłuższą chwilę. Wtedy zdawało mi się, że to ogrom informacji do przyswojenia, zachowań do rozpo­znania, reakcji do przewidzenia. Rzeczy­wiście, tak było, jednak w porównaniu z ogromem informacji, które wysyła Zu teraz, gdy ma rok i cztery miesiące, to był wariant podstawowy. Teraz, gdy jeszcze nie mówi, a już tak wiele rozumie i wchodzi ze światem w liczne interakcje, dopiero zaczęły się schody.

I znowu kluczową rolę odgrywa czas - często, zanim dojdę, o co jej chodzi, muszę spędzić długie minuty czy godziny na obserwowaniu sekwencji jej zachowań, próbach pojęcia jej dziecięcej logiki, której siłą rzeczy nie może mi jeszcze wyłożyć werbalnie. To dopiero jest przygoda!

Zaskakuje mnie nieustannie tym, jak wiele już rozumie, mimo że nie potrafi mówić. Zaskakuje mnie zazwyczaj w sytuacjach dość prozaicznych, gdy ją kąpię, a ona, nie czekając na mój ruch, sięga niedbale po butelkę z szamponem - swoim szamponem - i podaje mi ją. Zaskakuje mnie, gdy mówię, bardziej do siebie niż do niej, że zaraz pójdę przynieść z jej pokoju drewniany biały wózek z lalką, a ona znika i po chwili pojawia się, targając za sobą ten właśnie wózek. Skąd wiedziała, który wybrać? Jak to możliwe, że rozpoznaje te słowa?

Kontakt z Zu najsilniej przejawia się w interakcjach, które od jakiegoś czasu ćwiczy w kontakcie z nami. Gdy robię głupią minę, ona też ją robi i wie, że to wygłupy, więc to świadoma gra, a nie zwykłe naśladownictwo. Czasem sama inicjuje takie zabawy, a gdy widzi, że mnie rozśmieszy­ła, sama zanosi się śmiechem pełnym satysfakcji, że przejęła inicjatywę.

Ostatnio przyzwyczaiła się, że zazwyczaj ja robię jej rano butlę z mlekiem, dlatego coraz częściej budzi się rano, po chwili schodzi z łóżka, idzie do kuchni, staje przed szafką, w której trzymamy mleko, i drze się na cały głos: "Taaaaatoooooooo!". Do skutku, aż wstanę i zrobię to, co do mnie należy. Nie da się w tym wypadku włączyć opcji drzemka.

Dzięki temu niespecjalnie mi się śpieszy, aby zaczęła już mówić, nie czuję zniecierpliwienia. Używając - jak dotąd - czterech słów ("mama", "tata", "co to?"), Zu ogarnia zdecydowaną większość swojego świata. Mam wra­żenie, że na tym etapie, na jakim obecnie jest, zostało mi mnóstwo rzeczy do odkrycia. O większości zapewne nie mam pojęcia. Aż żal tracić tę sposobność, pewnie nie zdążę poznać ich wszystkich w aktualnej formie, ponieważ Zu pewnego dnia po prostu opisze je własnymi słowami.

Fragment pochodzi z książki "Tata w budowie. Felietony o tym, jak być tatą i nie zwariować (ze szczęścia)" Tomasza Bułhaka, z ilustracjami Marii Apoleiki. Wydawnictwo Albatros. Premiera: 16 marca 2016.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy