Reklama

Słodycze jako metoda wychowawcza?

W wielu domach tradycyjną karą za niezjedzony obiad jest brak deseru. Takie podejście wydaje się logiczne, ale nie każdy wie, że postępując w ten sposób, możemy naszym dzieciom wręcz zaszkodzić.

Przekonanie, że dzieci lubią słodki smak jest w dużej mierze prawdziwe (wbrew ostatnio lansowanym tezom głoszącym, że produkty dedykowane najmłodszym są dosładzane po to, by smakować rodzicom, którzy te artykuły kupują, kojarząc je z własnym dzieciństwem). Słodkawe są wszak wody płodowe (zwłaszcza gdy mama zje coś słodkiego), chętnie połykane przez nienarodzonego jeszcze malca, słodki posmak ma też matczyne mleko. Miła dla podniebienia jest także gotowana marchewka, od której zwykło się zaczynać rozszerzanie diety niemowlęcia. Maluchy z czasem rozsmakowują się nie tylko w słodkim, ale i w słonym. Intuicyjnie omijają to, co kwaśne i gorzkie. Takie wyraźne preferencje zawdzięczamy ewolucji, w toku której nauczyliśmy się unikać tego, co mogłoby nam zaszkodzić. Wszak produkty nadpsute, spleśniałe, nienadające się do spożycia zwykle są kwaśne lub gorzkie. Zazwyczaj potrzeba czasu i nieco kulinarnego doświadczenia, by nauczyć się doceniać potrawy wytrawne. Przedszkolak najpewniej nie zareaguje przesadnym entuzjazmem na pesto z bazylii, oliwki czy pastę z awokado - i trudno się dziwić.

Reklama

Wyjątkowe, bo słodkie?

Dziecko odmawiając zjedzenia potrawy, która wjechała na stół, nie chce zrobić nam na złość. Jemu, podobnie jak dorosłym, też coś może nie smakować. My przecież też nie jemy wszystkiego! Wiadomo, że mamie po całym dniu spędzonym w kuchni mogą puścić nerwy, gdy pociecha zacznie grymasić nad talerzem. Nie powinno się jednak nikogo karać za kulinarne preferencje, a także za apetyt czy jego brak, człowiek, także ten mały, ma na to wszystko bowiem naprawdę ograniczony wpływ.

Pożywienie, to mniej lub bardziej smakowite, ma przede wszystkim zaspokajać głód, a w konsekwencji dostarczać organizmowi niezbędnej do życia energii, odżywiać go i pozwalać na prawidłowy przebieg wszelkich procesów fizjologicznych. Gdy zaczniemy dyscyplinować dziecko, utrudniając mu dostęp do określonych produktów bądź, na przykład, nakazując mu "za karę" zjeść znienawidzony szpinak, żywność zacznie nabierać cech karty przetargowej, narzędzia szantażu. Zamiast spełniać pierwotną, fizjologiczną funkcję zaspokajania głodu, zaczyna służyć karaniu i nagradzaniu. Targowanie się, obiecywanie słodkich lub chrupiących nagród sprawia, że określone produkty stają się w dziecięcych oczach niebywale atrakcyjne, nie tylko przez swoje walory smakowe, ale i przez swoją ograniczoną dostępność. Z czasem większość kilkulatków najprawdopodobniej i tak zachwyci się smakiem łakoci oraz słonych przekąsek, dlatego nie trzeba jeszcze potęgować ich atrakcyjności. A przecież to także jest jedzenie, podobnie jak zresztą każde inne, może tylko mniej wartościowe pod względem odżywczym.

Jeżeli zaczniemy chodzić na wychowawcze skróty - koić dziecięce smutki słodkościami, nagradzać aprobowane zachowania paczką chipsów i karać te niepożądane brakiem dostępu do różnych pyszności, malec szybko przyswoi, że jedzenie, a zwłaszcza pewne jego rodzaje, mogą służyć za regulatory emocji. W późniejszym czasie takie dziecko czy nastolatek będzie się już samodzielnie nagradzać produktami spożywczymi i zajadać troski kubełkami lodów. Będzie też poszukiwać szybkich, skutecznych sposobów radzenia sobie z dyskomfortem psychofizycznym, a ponieważ ich repertuar jest ograniczony, pozostanie mu przede wszystkim kompulsywne ucztowanie, stosunkowo łatwo dostępne, ale które z kolei rodzi poczucie winy. Na takim tle niezwykle łatwo o rozwinięcie się zaburzeń odżywiania i emocji. Dzieci, dysponujące już własnymi pieniędzmi często przeznaczają je na ulubione przekąski. Wiedząc, że rodzice tego nie zaakceptują, kupują i zjadają te przysmaki w tajemnicy. A mama i tata nierzadko podczas porządków odkrywają dziesiątki pustych opakowań pracowicie poupychanych w wąskiej przestrzeni za łóżkiem lub pod szafą.


Nagrodę zastąpi... zasada?

Efektem zjedzenia posiłku jest uczucie przyjemne sytości, znika też rozdrażnienie wywołane głodem. Ten stan sam w sobie jest komfortowy, nie trzeba więc wpajać dziecku przekonania, że za zjedzony obiad należy się jeszcze słodka nagroda. Jemy po to, by dostarczać sobie niezbędnych do zdrowia i życia składników odżywczych, a nie dlatego, by zasłużyć na deser. Dlaczego malec ma zatem wzrastać w błędnym przekonaniu? My dorośli nie nagradzamy się przecież za ów zjedzony obiad. Owszem, walory smakowe też są dla nas ważne, dlatego staramy się, by nasze posiłki były smaczne, cieszyły oko i podniebienie. Jak zatem rozwiązać kwestię słodyczy, by nie nadawać im zbędnej rangi zakazanych owoców, pocieszycieli czy nagród? Dietetycy i diet coachowie radzą, abyśmy zastąpili mówienie o nagrodach mówieniem o zasadach. Co to oznacza w praktyce? Jeśli wprowadzimy jasne reguły życia domowego w rodzaju: "W naszym domu deser podajemy po obiedzie", istnieje duża szansa, że dzieci przyswoją je zupełnie naturalnie. Niewielki deser, jeśli chcemy go podawać, następuje po daniu głównym, jak poranek po nocy, jako zwykła kolej rzeczy, a nie upragniona nagroda, na którą trzeba zasłużyć wymuszonym zachowaniem lub zjedzeniem wcześniej czegoś innego, czasem wręcz "na siłę", z oczami pełnymi łez.

Warto pokazywać najmłodszym, które produkty deserowe są zdrowe i wartościowe, a których lepiej jeść jak najmniej, by nasze pociechy umiały dokonywać dobrych, świadomych wyborów. Deser równie dobrze może powstać w domu, ze zdrowych składników, a nie w cukierni. Im wcześniej nauczymy dzieci, że apetyt na słodkie (lub słone) można zaspokajać owocami, domowym ciastem lub bakaliami, tym lepiej.

Możemy jednak buntować się przeciwko zaprezentowanemu rodzajowi postępowania myśląc, że przecież nas wychowano przy pomocy słodyczy, a jednak wyrośliśmy na ludzi i mamy się dobrze. W porządku, ale przyznajmy się sami przed sobą, czy nie sięgamy po łakocie i chipsy (lub alkohol), gdy chcemy się odstresować, zrelaksować, nagrodzić bądź pocieszyć? Jak często walczymy ze sobą (i przegrywamy) w sklepie, gdzie kusi mnogość towarów? Dlaczego przejście na dietę lub po prostu chęć zmiany nawyków żywieniowych jest dla nas takim wyzwaniem i tak źle się nam kojarzy? Czemu tak trudno nam wytrwać w postanowieniach? Czy nasza waga, sylwetka, stan cery aby na pewno odpowiadają naszym oczekiwaniom? A może chcielibyśmy tych wszystkich trudności oszczędzić własnym dzieciom?

Pamiętajmy, że wszelkiego rodzaju nagrody mają za zadanie motywować dziecko do właściwego zachowania, a tak wypracowane przyzwyczajenia powinny sprawić, że młody człowiek przyswoi sobie określone, aprobowane wzory postępowania i uzna je za swoje, prawidłowe, godne powtarzania już bez konieczności otrzymywania za nie nagród. Jednak aby to nastąpiło, pierwotne nagrody powinny być odpowiednio atrakcyjne. Mogą to być pochwały, wyrazy uznania, specjalne przywileje, wspólne wyjścia w ciekawe miejsca lub też gratyfikacje materialne. Odpowiedni system nagród i kar sprawia, że malec poznaje granice swobody, ale też równocześnie kształtuje swoją samoocenę oraz wzmacnia więź uczuciową z opiekunami. Dziecko mądrze nagradzane czuje się docenione, ważne, akceptowane i kochane. Wie, co zrobiło dobrze, a co było w jego zachowaniu było niewłaściwe. Słodycze i chipsy nie najlepiej wpisują się w ten schemat.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy