Reklama

Jak wychować szczęśliwe dziecko?

Jak rozwija się mowa dziecka? Czy każde dziecko jest artystą? Jak być dobrym rodzicem? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w książce "Pierwsze kroki wśród ludzi" Hanny Olechnowicz.

Mowa dziecka: od naśladownictwa do twórczości   

Odrębnym zagadnieniem jest sprawa naśladownictwa w rozwoju mowy ludzkiej. Mechanizmy rządzące pojawieniem się pierwszych dźwięków mowy ludzkiej, brzmiących wśród postękiwań i zawodzeń najmłodszego niemowlęcia, są zagadkowe i niezwykle trudne do uchwycenia. Trudne, bo najmłodsze dzieci gaworzą wyłącznie niemal w domu rodzinnym, gdy czują się bezpieczne.

Obserwatorowi z zewnątrz niełatwo natrafić na taki właśnie moment. Trudności wynikają też z innego jeszcze powodu. Niemowlę nie potrafi powtórzyć żadnego słowa, nie powtarza nawet po nas wszystkich dźwięków, a tylko te, które potrafi wydawać samorzutnie. Dlatego pierwszy dialog z niemowlęciem polega jakby na przedrzeźnianiu go.

Reklama

Taki dialog jest możliwy już z dzieckiem jednomiesięcznym, trzeba jednak wybitnej precyzji obserwacji i talentu eksperymentatorskiego, by uzyskać tak wczesne próby naśladownictwa. Posłużę się przykładem zaczerpniętym z pracy J. Piageta. Gdy synek jego miał miesiąc i dziesięć dni, ojciec zauważył wtedy po raz pierwszy, że krzyk dziecka nie wybucha już nagle, jak to było dotychczas, lecz poprzedzony jest nieokreślonymi dźwiękami, stanowiącymi jakby wstęp i przygrywkę.

Ta przygrywka zaś staje się przedmiotem zabawy dziecka, jeżeli tak można nazwać studiowanie własnych możliwości i osiągnięć dźwiękowych przez ich powtarzanie. Piaget włączył się w zabawę synka naśladując ową przygrywkę do płaczu. Dziecko nie wybuchnęło wtedy płaczem, do czego było już gotowe, tylko dalej cicho pojękiwało w dialogu z ojcem. Przykład opisany przez Piageta przedstawia najprostszy schemat formowania się mowy ludzkiej. W toku owego pierwotnego porozumiewania się współistnieją, splatają się nierozłącznie trzy czynniki.

Pierwszy to sprawność głosowa, do której dziecko już fizjologicznie dojrzało. W cytowanym przykładzie była ona jeszcze minimalna, polegała na umiejętności wydawania dźwięków niewiele różniących się od krzyku. Stopniowo narządy mowne dziecka dojrzewają, pojawiają się samogłoski, spółgłoski, sylaby. Ale nie wystarczy samo dojrzewanie sprawności głosowej. Dla rozwoju mowy ludzkiej konieczne jest włączenie się czynnika drugiego — reakcji okrężnej, polegającej na wielokrotnym, cierpliwym powtarzaniu każdej nowej czynności, każdego nowego brzmienia głosu, powtarzaniu będącym zarazem i ćwiczeniem czynności i badaniem jej efektu: owej aktywności własnej dziecka, którą można już nazwać ćwiczeniem i pracą.

Te dwa czynniki nie wystarczą jednak do pełnego rozwoju mowy. Widać to zwłaszcza na przykładzie dzieci głuchych, u których dojrzewanie sprawności artykulacyjnej przebiega zazwyczaj normalnie. Dzieci te w niemowlęctwie wymawiają dźwięki i sylaby podobnie jak dzieci zdrowe. Jednak brak czynnika trzeciego, jakim jest obecność partnera dialogu, uniemożliwia dalszy rozwój mowy.

Dopiero bowiem wymiana dźwięków i towarzyszącej im mimiki sprawia, że dźwięki powtarzane początkowo mechanicznie nabierają znaczenia, wzbogacają się. Niemowlę naśladuje wprawdzie tylko te dźwięki, które już posiada w swoim repertuarze, ale urozmaica je stopniowo w kontakcie z partnerem. Te więc trzy czynniki: dojrzałość narządów mowy, aktywność badawczą dziecka i kontakt z partnerem społecznym, odnajdziemy na każdym etapie rozwoju mowy ludzkiej.

Jako przykład podam obserwację naśladownictwa u dziecka w wieku 3 miesięcy i 24 dni. Badano reakcje dzieci na bodźce w postaci dźwięków "dada", "mama" i "rere". Zygmuś na dźwięk "dada" reaguje dopiero po 25 sekundach: a, ae, aaa... do, ade, daa. "Bodziec rere — reakcja po 20 sekundach: e, łe, łe, eee, łye, łe, ree" (...). "Dziecko zaczyna od samogłoski, następnie łączy spółgłoskę z samogłoską. Powtórzenia są wielokrotne".

Możliwości artykulacyjne są tu już większe niż u jednomiesięcznego synka Piageta. Cykl zaczyna się nie od samorzutnej aktywności dziecka, lecz od naśladownictwa. Nie ma jednak w tym naśladownictwie nic automatycznego, nic "papuziego". Dziecko wyraźnie wysila się, udoskonala swoje osiągnięcia, aż wreszcie samo je powtarza wielokrotnie. W tym momencie mamy już do czynienia z reakcją okrężną.

U dziecka nieco starszego spotykamy inną jeszcze formę pracy nad opanowaniem mowy. Dźwięki wydawane przez eksperymentatora stają się w tym okresie przedmiotem wszechstronnych już studiów. Dziecko interesuje się już nie tylko samym dźwiękiem, ale i jego źródłem: ustami i językiem. Marysia, wiek 10 miesięcy, 3 dni. "Wyraz dada naśladuje po 5 sekundach. Wysuwa język, wodzi palcem po swoim języku i ogląda palec. Rere — wywołuje reakcję po 3 sekundach. Po czym następuje sprawdzenie języka, skrobanie po nim palcem i jakby szukanie dźwięku w ręku".

Podobne zachowanie się opisał Paweł Smoczyński obserwując synka (9 miesięcy i 3 dni): "Parokrotnie głośno i wyraźnie powiedziałem tata. Pawełek wsłuchiwał się, przyglądał moim wargom, kładł mi paluszki do ust i wreszcie po dość długiej chwili usłyszałem bebe, aba, bab". Tym razem próba naśladowania nie udała się. Jest jednak rzeczą charakterystyczną, że dzieci w tym wieku samorzutnie pomagają sobie, badając dotykiem ruchy ust. Podobne metody stosowane są przy nauczaniu dzieci głuchych mowy ustnej. Zbieżność ta, być może, nie jest przypadkowa. Na przełomie pierwszego i drugiego roku życia naśladowanie sylab i prostych dźwięków stopniowo zaczyna zanikać.

Niektóre dzieci zaabsorbowane samodzielnym chodzeniem wymawiają nawet mniej sylab niż poprzednio. Następny etap przyswajania mowy — około 15—18 miesiąca życia — jest już zupełnie inny. Odtwarzanie najprostszych dźwięków zostało już opanowane, pora teraz na melodię, barwę i rytm mowy dorosłych. Wówczas rozpoczyna się jedna z najbardziej uroczych faz rozwoju mowy, którą w odróżnieniu od niemowlęcego gaworzenia można by nazwać "gwarzeniem" albo "pogwarkami". Przysłuchując się zza ściany gwarzącemu dziecku można pomyśleć, że bardzo biegle i zajmująco opowiada coś w jakimś trudnym do określenia języku. Głosik podnosi się i zniża, jakby coś tłumaczył, z kimś się spierał, kogoś chciał przekonać i wzruszyć.

Dziecko przemawia coraz to inaczej — raz wolniej, raz szybciej, to głośno, to znów ciszej. Nie można słowami opisać tych dźwięków, a nawet zarejestrowanie ich na taśmie magnetofonowej nie zawsze się udaje, gdyż przeważnie mali mówcy milkną, gdy wiedzą, że są słuchani. Takie rozmowy-pogwarki to nic innego jak jeszcze jedno ćwiczenie, jeszcze jedna zabawa-praca, tak pilnie wykonywana przez maleńkie dziecko. Dziecko ćwiczy podobnie do zawodowego śpiewaka. Najzdolniejszy bowiem nawet artysta ma trudności w jednoczesnym opanowaniu słów, poprawnej, wyrazistej dykcji, melodii, rytmu i modulacji głosu. Przeważnie więc uczy się oddzielnie melodii i słów pieśni.

Dziecko dzięki gwarzeniu zdobywa akcent charakterystyczny dla swego języka ojczystego. Tak na przykład w języku polskim większość słów akcentujemy na przedostatniej sylabie, w języku francuskim natomiast akcentuje się najczęściej sylabę ostatnią. Wydaje się, że zdolność przyswojenia sobie drogą naśladownictwa takich subtelności rytmu i brzmienia języka jest największa właśnie w wieku poniemowlęcym i trwa, zmniejszając się stopniowo, przez całe dzieciństwo.

Za tym poglądem przemawiają obserwacje nauczycieli języków obcych: uczniowie, którzy zaczęli uczyć się obcego języka w dzieciństwie, np. angielskiego, potrafią mówić z akcentem nie różniącym się od akcentu rodowitych Anglików, natomiast ludzie, którzy zaczęli naukę jako dorośli, choć osiągnąć mogą całkowitą poprawność słownictwa i gramatyki, nie mogą jednak pozbyć się nalotu obcego akcentu. Gwarzenie, choć w okresie wczesnego dzieciństwa wypierane zostaje przez mowę słowną, nie zanika jednak całkowicie.

Czasem jeszcze pięciolatki ćwiczą i eksperymentują, improwizują najrozmaitsze kombinacje rytmów i brzmień, które nie mają żadnego sensu znaczeniowego. Ot na przykład podsłuchane przed chwilą gwarzenie pięcioletniego Krzysia: koszyk, koszyk, koszyk — koszyk — koszyk; i to samo tylko wolniej, potem znów prędzej. Potem: koszyyyyyk — przeciąga długo ostatnią samogłoskę. Zapisałam tylko rytm tej dziecięcej improwizacji. Nie udało mi się, oczywiście, uchwycić bogactwa melodii, subtelnych zmian natężenia i barwy głosu.

Podałam przykład zapisu gwarzenia dziecka starszego dlatego tylko, że gwarzenie 15—18-miesięcznego dziecka bywa słabiej artykułowane i po prostu zbyt trudne do przekazania znakami pisma. Następny etap rozwoju naśladownictwa mowy, który przypada około końca drugiego roku życia, można by nazwać okresem echolalii (mówieniem jak echo). Dziecko ma wtedy tendencję do papuziego powtarzania trudniejszych już zestawów dźwięków, całych słów, a najczęściej ostatniego słowa w zdaniu. W tym okresie dziecko na zadane pytanie często odpowiada powtórzeniem pytania albo jego ostatnich słów.

Echolalię obserwujemy także u niektórych dzieci umysłowo upośledzonych. U wielu z nich pozostaje ona jedyną niemal formą mowy. Mogą one powtarzać bezbłędnie trudne, wielosylabowe słowa, a nawet całe zdania, nie rozumiejąc zazwyczaj ich treści. Nie są też zdolne do porozumiewania się z partnerem, do nawiązywania prawdziwego dialogu.

Inaczej wygląda echolalia dziecka normalnego, która występuje przejściowo równocześnie z istniejącymi już możliwościami prawdziwego porozumienia się — jest ona w pewnym okresie pomocą cenną, ale nie najważniejszą. Można się bez niej obejść, czego dowodem jest możność nauczenia mowy także dzieci głuchych, ba, nawet głuchociemnych (to jest głuchoniemych i niewidomych). Nie można natomiast obejść się bez inteligentnego powtarzania i ćwiczenia naśladowanych dźwięków, jak i bez porozumienia się z partnerem społecznym.

Dziecko w trzecim roku życia już samo buduje system językowy z przejętych, głównie drogą naśladownictwa, słów i reguł składniowych. Świadczą o tym zabawne na pierwszy rzut oka, ale w istocie imponujące logiką słówka dziecięce. Jest więc "prześcieladło" zamiast prześcieradło, bo przecież się prześciela. Powiedzenie: "kino będziało" jest dowodem, że dziecko nie przyswaja form gramatycznych biernie i bezmyślnie, lecz tworzy je od nowa. Popełniane błędy są bardzo logiczne.

Każda rodzina na pewno przechowuje w pamięci wiele takich dziecinnych powiedzonek. Dla przykładu zacytuję kilka takich potknięć słowotwórczych zaczerpniętych z pracy Marii Przetacznikowej. Jaś, wiek 5 lat, 7 miesięcy, nie chce jeść grochu. "Już odlubiałem" — powiada. Ten sam Jaś, gdy miał trzy i pół roku, powiedział: "utłuczyłem migdałek". Skonstruował zapewne to słowo ze znanych sobie składników "utłuc" i ,,-czyłem" od słowa "skoczyłem". Gdy miał dwa lata i osiem miesięcy: "zemniłem" — zamiast "zmiąłem"; chłopiec stworzył czas przeszły prawdopodobnie analogicznie do znanej sobie formy "chodziłem", "wypiłem", łącząc końcówkę z czasem przyszłym "zemnę".

Błędy popełniane przez dzieci w pracy nad konstruowaniem języka świadczą o dużej ich samodzielności. Naśladownictwo mowy — tak jak poprzednio omówione formy naśladownictwa — nie jest tylko lustrzanym odzwierciedleniem. Jest ono sprzężone nierozdzielnie z aktywnością umysłową dziecka i z jego powiązaniami uczuciowymi. Pamiętajmy bowiem o tym, że dziecko naśladuje tych, których kocha, i wobec których czuje się pewne i bezpieczne. Dlatego nie można mówić o specjalnych metodach wychowawczych nastawionych na rozwijanie mowy małego dziecka. Rozwinie się ona wtedy, gdy dziecko będzie miało warunki do pełnego wszechstronnego rozwoju inteligencji i pełnowartościowych kontaktów społecznych.

To, co zostało powiedziane o naśladownictwie, powinno przekonać czytelnika, że błędne jest, tak często spotykane nawet wśród ludzi wykształconych, przekonanie, że nabywanie umiejętności i wiadomości odbywa się zawsze w sposób podobny do lekcji szkolnej — nauczyciel planuje treść nauczania, a potem zachęca ucznia, by przyswajał sobie materiał, który mu się podsuwa. U małego dziecka uczenie się przebiega zupełnie inaczej.

To nie my zachęcamy dziecko do wysiłku — przede wszystkim ono samo dąży do upodobnienia się, do przyjęcia obyczajów, odczuwania i mowy świata dorosłych. To ono dąży do przejmowania naszej wiedzy i naszych umiejętności. Dziecko dąży do tego na mocy wrodzonych mechanizmów zbliżonych do instynktów. Jednym z nich jest popęd społeczny, którego przejawem jest między innymi naśladownictwo, drugim — popęd poznawczy, bardzo silnie u człowieka rozwinięty. Oba splatają się ze sobą w sposób nierozdzielny, jak to starałam się wykazać w przedstawionych przykładach. Czynnik popędowy, niewyrozumowany, splata się z inteligencją na każdym szczeblu rozwoju człowieka, nawet na tym najwcześniejszym, niemowlęcym.

Obserwacja zachowania się najmłodszych dzieci wskazuje tu na pewną prawidłowość ogólną. Podczas gdy u człowieka dorosłego uczucie i rozumienie są — a przynajmniej powinny być — równoważne, u małego dziecka impulsy uczuciowe i popędowe reakcje społeczne występują wcześniej, są bodźcem dla rozwijających się na ich podłożu czynności badawczych.                                   

Małe dziecko od pierwszych dni życia nasiąka wpływami swego najbliższego otoczenia. Dlatego nawet wobec najmłodszego niemowlęcia obowiązują pewne zasady grzeczności, które ująć można jako kodeks dobrego tonu dla rodziców. We wzajemnych stosunkach rodziców i małych dzieci zawsze doszukać się możemy czegoś, co można by określić jako formy towarzyskie.

Podręcznik dobrego tonu dla rodziców

A więc w jakiś określony sposób witamy się z dziećmi, żegnamy, jakoś je "tytułujemy", w ich obecności zachowujemy się trochę inaczej niż wtedy, kiedy ich nie ma, a to wszystko to właśnie nic innego, jak formy towarzyskie. Formy towarzyskie przestrzegane pomiędzy dorosłymi doczekały się licznych kodeksów.

Pamiętam na przykład uroczą lekturę Wychoivańca dziewiętnastego wieku, podręcznika dobrych manier sprzed lat bez mała stu. Teraz dużym powodzeniem cieszy się "demokratyczny savoir-vivre" przekrojowego Kamyczka, dla dzieci i młodzieży audycja radiowa w ramach "Błękitnej sztafety" pt. "Obycie ułatwia życie" i inne przepisy savoir-vivre’u.

Dużo mówi się o tym, że w obecności dzieci należy zachowywać się tak, by od najwcześniejszych lat mogły one obserwować dobry przykład. Dotyczy to także dzieci najmłodszych nie umiejących jeszcze mówić.

Mam przed sobą prześlicznie wydaną, popularną książeczkę dla rodziców, napisaną przez francuskiego psychologa C. Koupemika. Jedna z ilustracji przedstawia rozczochranego piegowatego chłopaczka, a w jego głowie wyrysowani są jego rodzice wygrażający sobie wzajemnie pięściami. "Oni pozostaną tam na zawsze" — brzmi podpis pod obrazkiem.

W ten żartobliwy sposób rysunek uwidacznia sprawy poważne, ba, jedne z najpoważniejszych, z jakimi mamy w ogóle do czynienia w wychowaniu dziecka. Czytelnika tej książki nie muszę przekonywać o tym, że w procesie utożsamiania się dziecka z rodzicami przeżycia z najwcześniejszego dzieciństwa mają ogromne znaczenie.

W główce chłopca z książki Koupernika rodzice pozostali jako ludzie gniewni i skłóceni. Kodeks dobrego wychowania wobec dziecka musi więc być tak pomyślany, by w zwojach mózgowych naszego dziecka utrwalił się na zawsze obraz ludzi zgodnych, życzliwych i kulturalnych. 

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy