Reklama

Dzięki panu leśniczemu synek wrócił do domu

– Gdy wzięłam Michałka w ramiona i przytuliłam do serca, niczego więcej nie pragnęłam. Szeptałam: „Jesteś synu, jesteś”... – wspomina pani Ola.

- Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. Nam to przysłowie się sprawdziło - mówi Aleksandra Matyszewska. - Kiedy Michał zaginął, wiele osób zaangażowało się w poszukiwania. Bardzo im za to z synkiem dziękujemy.

Niejednej z nas ktoś z rodziny czy znajomych kiedyś zaginął.Co wtedy czułyśmy? Byłyśmy przerażone. Gorączkowo rozmyślałyśmy, gdzie ta osoba przebywa, czy żyje, jak ją odszukać. Strach staje się jeszcze większy, gdy zaginie dziecko. Dorosły łatwiej sobie radzi, ale maluch?

- Po zniknięciu Michała odchodziłam od zmysłów. Pojawiały mi się najczarniejsze scenariusze z synkiem w roli głównej. Jeden za drugim. Widziałam samochód wiozący moje dziecko w nieznane, pedofila, który je krzywdzi albo drzewo, pod którym ono leży. Takie obrazy latały wokół mnie jak natrętne muchy - mówi Aleksandra Matyszewska z Lipiec Reymontowskich, mama 7-letniego Michała. - Kiedy syn się znalazł, pozostało mi tylko płakać ze szczęścia.

Reklama

Miała być fajna męska wyprawa

18 maja br. tata i dziadek Michała wybrali się do lasu. Pojechali ciągnikiem w okolice nieodległych Sicisk. Było ciepłe sobotnie popołudnie, a oni chcieli z daleka popatrzeć, jak rośnie młodnik. Chłopiec bardzo prosił, żeby go ze sobą wzięli. - Michał uwielbia kontakt z naturą. Chodzenie po lesie, po łąkach to jego pasja. Już wie, że gdy dorośnie, zostanie leśnikiem albo myśliwym - śmieje się pani Aleksandra.

- Zgodziłam się, by pojechał z mężem i moim ojcem. Co miałam robić. Czas płynął, a trzej mężczyźni pani Oli nie wracali. Zaniepokojona, zadzwoniła do męża. Była godz. 16.

Od godziny szukamy Michała. Zgubił się

- Zapytałam, dlaczego jeszcze ich nie ma. I wtedy mąż powiedział coś, po czym ugięły mi się nogi: "Od godziny szukamy Michała. Zgubił się. Straciłem go z oczu dosłownie na chwilę. Poszedł oglądać ambonę myśliwską i zniknął". Zapytałam tylko, w którym mniej więcej miejscu są i krzyknęłam, że jadę - opowiada pani Ola. - Mimo straszliwego mętliku w głowie, czym prędzej zadzwoniłam na policję. Poprosiłam też o pomoc sąsiadów.

Przeczesywali las metr po metrze

W drodze do lasu obwiniałam siebie, że puściłam Michała. Miałam też pretensje do męża, że go nie upilnował. Tata i dziadek Michała już go szukali. Dołączyli do nich sąsiedzi, w tym strażacy ochotnicy, i policja. Ludzie utworzyli szpaler i przeczesywali las metr po metrze.

- Wołaliśmy synka po imieniu, nasłuchiwaliśmy, czy nam nie odpowiada. On albo ktoś, kto go znalazł. Odpowiadało nam tylko echo - wspomina pani Ola.

- Policjanci sprowadzili na miejsce psa tropiącego i zastanawiali się nad wezwaniem śmigłowca. Do tej pory tylko słyszałam o takich poszukiwaniach. Teraz brałam w nich udział. Szukałam własnego dziecka. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co wtedy przeżywałam.

Miotałam się od nadziei do rozpaczy. Raz nie dopuszczałam do siebie, by synka coś złego spotkało. A po chwili musiałam popędzać swoje serce. Zatrzymywało się przy myśli, że Michałka już nie zobaczę... Zbliżała się noc, a my naszego synka nie znaleźliśmy.

Przy bramie zobaczył stojącego chłopczyka

Kamil Socha, leśniczy Leśnictwa Lipce, był tego dnia w domu w Trzciance. Późnym popołudniem wyjrzał przez okno. Przy bramie zobaczył stojącego chłopczyka.

- Poprosiłem żonę, żeby podeszła do niego i zapytała, co tutaj robi. Kobiety wzbudzają większe zaufanie u dzieci - mówi pan Kamil. W słowo wchodzi mu żona, Ewelina: - Przykucnęłam przy chłopcu. Powiedziałam, kim jestem i zapytałam, dlaczego przyszedł do lasu sam. Odpowiedział, że się zgubił.

Zdziwiło mnie, bo wcale nie był wystraszony. Rzeczowo mówił o sobie - jak się nazywa, gdzie mieszka i co się takiego stało. Leśniczy, nie namyślając się ani chwili, uruchomił samochód i zawiózł chłopca pod wskazany adres.

Z zarośli wyszedł mężczyzna

- Ledwo mąż odjechał, usłyszałam dochodzące z lasu wołanie. Domyśliłam się, że właśnie trwają poszukiwania - mówi pani Ewelina. - Stanęłam na drodze i zaczęłam wołać "tutaj, tutaj!". Po chwili z zarośli wyszedł mężczyzna. Szukał 7-letniego Michała. Był jego wujkiem. Opisał go. Gdy powiedziałam, że dziecko jest całe, zdrowe i że właśnie jedzie samochodem do domu, mężczyźnie jakby stukilogramowy kamień spadł z serca.

Łzy radości i olbrzymia ulga

Babci Michała też pewnie ciężki kamień spadł z serca na widok wnuka w drzwiach mieszkania. - Kiedy wszyscy pojechali szukać Michałka, ja zostałam. Żeby ktoś był w domu i czekał na niego - mówi Urszula Szychowska. - Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Chodziłam od okna do okna, nasłuchiwałam, czy telefon dzwoni, modliłam się. Aż tu zaraz po godz. 18 otwierają się drzwi, a w nich stoi mój Michałek!

Cały i zdrowy. Płacząc ze szczęścia, wyściskałam go, wycałowałam. Opowiedział, jak to się stało, że pobłądził. Zapytałam, czy bardzo się bał, czy płakał. A mój zuch na to: "Więcej szedłem, niż płakałem, babciu".

Pędem wbiegłam do dom

Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Oli, mojej córki. Popłakała się tak samo jak ja.

- Po powrocie z lasu pędem wbiegłam do domu - mówi pani Ola. - Tuliłam syna, jakbym go nie widziała od miesięcy.

- Wciąż mi brakuje słów, żeby podziękować panu leśniczemu za to, co dla nas zrobił - przyznaje pani Urszula.

- Teraz już zawsze będę się za niego modlić. Ale pan Kamil wcale nie uważa, że zrobił coś nadzwyczajnego. - Wyobrażałem sobie, co przeżywali bliscy chłopca. Dlatego chciałem, żeby był jak najszybciej w domu. Sam mam 3-letnią córeczkę Karinkę.

Nie wiem, co by było, gdyby ona zaginęła

Nie wiem, co by było, gdyby ona zaginęła. Dotąd bacznie zwracaliśmy z żoną na nią uwagę, ale od tamtej soboty pilnujemy jej jeszcze bardziej - podkreśla pan Kamil. To samo mówią rodzice Michała. - Pierwszy raz na tak długo straciliśmy syna z oczu. Pierwszy i ostatni raz. Obiecujemy - zapewniają.

Marianna Szostak

Wszystko w rękach dorosłych

Małgorzata Piechota, psycholog z Warszawy:

To rodzice i opiekunowie odpowiadają za bezpieczeństwo dzieci! Szczególną uwagę trzeba zwracać na małych obywateli podczas wakacji, gdy mają oni więcej wolnego czasu. Nie jest łatwo wpoić im, że nie powinni bez pozwolenia wychodzić z domu lub oddalać się od opiekunów. Ale trzeba próbować. Należy spokojnie i rzeczowo tłumaczyć dziecku, na jakie niebezpieczeństwa jest narażone. Najlepiej pokazać to na przykładach, korzystając chociażby z książeczek poświęconych problematyce bezpieczeństwa najmłodszych. Obrazek szybciej przemówi do wyobraźni malucha niż sto naszych słów.

Tekst pochodzi z magazynu

Tina
Dowiedz się więcej na temat: dziecko | zaginięcie | las | Zdjęcie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy