Reklama

Życie towarzyskie z niemowlakiem

Kiedy urodziła się Pola, przeżyliśmy korowód odwiedzin ze strony rodziny i znajomych. Potem jednak nasze kontakty z przyjaciółmi stały się zdecydowanie rzadsze.

Po urodzeniu dziecka (choć to oczywiście zasługa mamy, ale część splendoru spływa także na tatę) właściwie nie trzeba robić nic, żeby być w centrum zainteresowania. Krewni oraz znajomi sami dzwonią i gratulują rodzicom. Wystarczy więc tylko odbierać telefony i... przygotować się na lawinę odwiedzin.

Pierwsza wizyta dziadków

My szczególnie oczekiwaliśmy przyjazdu babci i dziadka ze strony żony. Mieli do pokonania 500 km, więc była to dla nich nie lada wyprawa. Wreszcie pod wieczór dojechali. - Ach, jaka ładna wnusia! - zachwytom, ochom i achom nie było końca. Dziadek Józef i babcia Maria pragnęli wziąć wnuczkę na ręce, ale im bardziej chcieli, tym mniej mieli odwagi. - Żeby tylko czegoś złego jej nie zrobić - mówiła babcia. Jako rodzice zaprawieni już w bojach, wiedzieliśmy, że niemowlak tylko wydaje się kruchy, a w rzeczywistości nie daje sobie tak łatwo zrobić krzywdy. Trzeba tylko pamiętać o jednym - o podtrzymywaniu główki. Przez pierwsze 3-4 miesiące życia, mięśnie szyjki maluszka są zbyt słabe, a główka w porównaniu do reszty ciała znacznie większa niż u osoby dorosłej. Ostatecznie sprawę rozwiązaliśmy tak, że żona usadziła babcię i dziadka na kanapie, a ja kolejno podałem im Polę na ręce. Oczywiście nie obyło się bez pamiątkowych fotek. Ależ dziadkowie mieli wrażeń! Nic dziwnego, że podczas wyjazdu babcia uroniła trochę łez. Po odwiedzinach rodziny, nadeszła kolej na wizyty przyjaciół. Zwykle przybywali do nas obładowani naręczami grzechotek i różowych pajacyków, czapeczek, itp. Dla nas najlepszymi dniami na odwiedziny były weekendy. Najbardziej pasowały nam godziny późnopopołudniowe. Pola była wtedy już najedzona i miała czas na wieczorną zabawę. Na szczęście wszyscy odwiedzający byli wolni od nawyków charakterystycznych dla niegdysiejszych cioć, jak np. całowanie dziecka we wszystkie możliwe miejsca, a zwłaszcza w rączki, które maluszek za chwilę włoży do buzi. Nasi goście, będący głównie młodymi rodzicami, zdawali sobie sprawę, że przynoszą do naszego domu obcą florę bakteryjną i raczej nie nachylali się bez przerwy nad łóżeczkiem. Pilnowali też swoich pociech, szczególnie tych w wieku przedszkolnym, żeby nie dotykały niemowlaczka. W przedszkolach jak wiadomo, dzieci przechodzą wszystkie swoje pierwsze choroby. Gdy zbliżała się godz. 19, goście sami zauważali, że już czas wracać do domów. Nam to bardzo odpowiadało, ponieważ o tej porze zaczynał się rytuał kąpieli Poli.

Reklama

Przekonałem się, że... wizyty krewnych i znajomych, którzy chcą zobaczyć maluszka, mogą sprawić rodzicom wiele radości, ale warto wcześniej powiedzieć wprost, jaka pora odwiedzin najbardziej nam odpowiada. Świeżo upieczeni rodzice żyją w rytmie dopasowanym do potrzeb malca i goście muszą to respektować.

Zmęczenie nie sprzyja kontaktom

Po jakichś dwóch miesiącach skończyły się wizyty znajomych. My również w naturalny sposób zaczęliśmy izolować się od życia towarzyskiego. Wieczorem byliśmy tak zmęczeni obowiązkami, że dosłownie padaliśmy na twarz. Nocne wstawanie do Poli sprawiało, że byliśmy ciągle niedospani. Podczas pierwszych tygodni malutka potrafiła w nocy ssać pierś nawet przez 40 minut! Moja żona Ela bała się, że w tym czasie upuści dziecko. Dlatego wstawałem razem z nią i niczym automat podawałem jej specjalną poduszkę-rogala do karmienia oraz wodę mineralną do picia (bo - jak wiadomo - karmiąca mama musi dużo pić). Taki rytuał powtarzał się co noc. W tym czasie marzeniem moim i żony było osiem godzin nieprzerwanego snu. Ale przez pierwszych kilka miesięcy nie mieliśmy na to szans. W końcu jednak przyzwyczailiśmy się do takiego trybu życia. Okazało się, że na raty też można się wyspać. Po paru tygodniach nocne karmienie Poli skróciło się do 10-15 minut, a malutka budziła się już tylko raz. Powoli zaczęliśmy odzyskiwaćsiły, więc chcieliśmy z powrotem uczestniczyć w życiu towarzyskim.

Przekonałem się, że... natury nie da się oszukać, dziecko "wymusza" konieczność skupienia na nim uwagi i zaspokojenia jego potrzeby opieki i bliskości. Od tego przyjemnego obowiązku się nie ucieknie, a w takiej sytuacji kontakty towarzyskie po prostu schodzą na dalszy plan.

Goście a opieka nad maluszkiem

Przed urodzeniem dziecka zakładaliśmy, że jako rodzice będziemy nadal spotykać się ze znajomymi i interesować czymś więcej niż tylko naszym potomkiem. Gdy Pola była już troszkę większa, sama siedziała i zaczynała raczkować, nadeszła pora, by realizować to ambitne założenie. Zaczęliśmy znów zapraszać gości i spotykać się ze znajomymi. Czasami zdarzało się, że niektóre wizyty, tych najbardziej zaufanych przyjaciół, przeciągały się do późnego wieczora. Nam to zupełnie nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, cieszyliśmy się ich obecnością. Nie przerywając rozmowy, zabieraliśmy Polę do kąpieli, potem ubieraliśmy w piżamkę i kładliśmy ją do łóżeczka. Na szczęście jest otwartym dzieckiem i lubi, gdy coś wokół się dzieje. Czasem tylko mieliśmy problem, by położyć małą spać, bo była zbyt rozentuzjazmowana obecnością cioć oraz wujków. Gdy wszystkie metody usypiania zawodziły, wkładałem córeczkę do wózka i "przejeżdżałem" nim przez niewielki próg do przedpokoju, symulując spacer po ulicy. Metoda ta okazywała się niezwykle skuteczna. Kiedy Pola zasnęła, mogliśmy przy przyciemnionym świetle kontynuować rozmowy, czy też wspólnie z gośćmi spokojnie zjeść kolację. Prawie jak przed urodzeniem córki:)

Przekonałem się, że... posiadanie dziecka wcale nie wyeliminowało nas z życia towarzyskiego, a córeczka świetnie się czuła w obecności gości.

Dzieciaci kontra bezdzietni

Po różnych spotkaniach dostrzegłem jednak dwie prawidłowości. Otóż jeśli spotykaliśmy się z osobami "dzieciatymi", w naturalny sposób rozmowa schodziła na jeden temat - dzieci. Ze wszystkimi szczegółami, zaczynając od porodu. A potem to już standard: jakich pieluszek używacie, jakiego pudru, jakiego olejku do kąpieli, od kiedy dziecko siedzi, itd. Ileż razy to słyszałem! I co więcej - sam w tym uczestniczyłem. Druga prawidłowość była taka, że - jeżeli spotykaliśmy się z singlami lub parami bez dzieci - okazywało się, że jako świeżo upieczeni rodzice staliśmy się dla nich mało atrakcyjnymi partnerami. Ciężko nam było dostać się z wózkiem do kawiarni, a jeśli już się udało, to podczas spotkania skupialiśmy się głównie na pilnowaniu Poli. Kiedy wieczór się rozkręcał, my musieliśmy już wracać z dzieckiem do domu... Katastrofą okazała się też próba połączenia dwóch światów poprzez zorganizowanie spotkania par bezdzietnych z tymi dzieciatymi. Szybko okazało się, że dzieli ich prawdziwa przepaść. Ojcowie mówili głównie o przymiotach swojego dziecka, a "wolni" ludzie chcieli rozprawiać o ostatnim wypadzie w góry. W takim gronie tatusiowie, choć młodzi, wydawali się mentalnie starzy, a z kolei ci drudzy wychodzili na takich, którzy nie wiedzą "co jest w życiu naprawdę ważne".

Przekonałem się, że... punkt widzenia rzeczywiście zależy od punktu siedzenia. Kiedy rodzą się dzieci, kontakty z bezdzietnymi przyjaciółmi zwykle słabną. To naturalna kolej rzeczy.

Spotkania na placu zabaw

Zauważyliśmy, że nasze życie towarzyskie zaczęło się kurczyć. Znajomi coraz rzadziej przysyłali SMS-y z zaproszeniem na jakieś wyjście, a my też otrzymując taką wiadomość, najpierw kalkulowaliśmy, czy możemy wybrać się gdzieś wózkiem, czy akurat nie wypadnie nam pora karmienia, czy nie będzie za głośno i jak szybko będziemy w stanie wrócić, żeby wykąpać Polę i położyć ją spać. Zdaliśmy sobie też sprawę, że chyba wolimy wychodzić sami we trójkę. Nie stresowaliśmy się wtedy tym, że się spóźnimy, że gdzieś ktoś na nas czeka, a my właśnie musimy przebrać dziecko. Kiedy Pola troszkę podrosła, okazało się, że najlepszym miejscem na spotkania z przyjaciółmi był dla nas... plac zabaw. Pola miała tam dużo zajęć, a my, pilnując jej na zmianę, mogliśmy spotkać się ze znajomymi i spokojnie porozmawiać.

Przekonałem się, że... dziecko zmienia życie, weryfikuje pewne znajomości. Jednak te wartościowe przetrwają na pewno, nawet jeśli zamiast w kinie czy kawiarni spotkacie się w piaskownicy.

Odnajduję starych znajomych

Dzięki Poli odnowiły się też moje kontakty z kolegami z dzieciństwa. Okazało się po prostu, co nietrudno było przewidzieć, że mają oni dzieci w podobnym wieku. I nagle zacząłem ich spotykać na placu zabaw! Dawna znajomość oraz podobne doświadczenia i problemy szybko sprawiły, że ponownie znaleźliśmy wspólny język i zaczęliśmy się spotykać. Korzyść jest obopólna - nasze dzieci mogą się pobawić, a my w tym czasie spokojnie porozmawiać. Rozumiemy się doskonale: nikt nie ma pretensji o 1,5 godzinne spóźnienie, a wychodząc gdzieś razem zawsze mamy więcej par oczu do opieki nad dziećmi.

Przekonałem się, że... w życiu tak już bywa, że jeśli coś się kończy, to coś nowego się zaczyna. Posiadanie dziecka może rozluźnić pewne znajomości, ale także być szansą na spotkanie dawnych znajomych i odświeżenie przyjaźni.

Mam dziecko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy