Reklama

Uczenie się z mediów

Dziś do rzadkości należą rodzice, których nie martwi sposób, w jaki ich dzieci korzystają z urządzeń elektronicznych. Jak wprowadzić równowagę między technologią a prawdziwym życiem, biorąc pod uwagę fakt, że cyfrowa rzeczywistość otacza nas zewsząd i stan ten będzie się tylko pogłębiał?

Z pomocą przychodzi Anya Kamenetz i jej książka "Z nosem w ekranie". Oto fragment książki:

Wczesne dzieciństwo to nieprzypadkowo okres, kiedy rodzice mają największą kontrolę nad tym, jak ich dzieci korzystają z mediów. Dlatego to najlepszy czas, by przywiązywać do tego uwagę. Dzieci z pewnością nam się przyglądają. Badania, przeprowadzone przez Heather Kirkorian oraz jej zespół z Uniwersytetu Wisconsin-Madison, wykazały, że już w wieku 12 miesięcy, kiedy dziecko ogląda telewizję wspólnie z rodzicem, zwykle patrzy na ekran wtedy, kiedy patrzy rodzic.

Reklama

Wyznaczanie przez rodziców rozsądnych granic w kontekście mediów oznacza wskazywanie dzieciom, jak uczyć się podczas oglądania, już od najmłodszych lat. Rachel Barr, psycholog rozwojowy uczestnicząca w projekcie Early Learning na Uniwersytecie w Georgetown, dowiodła, że kiedy rodzic siedzi obok dziecka na kanapie, edukuje je i odpowiednio naprowadza, może ono uczyć się już w wieku sześciu miesięcy.

"Kiedy rodzic mówi: »O, to jest kotek, taki jak nasz«, pomaga w ten sposób dziecku łączyć to, co widzi na ekranie, z prawdziwym życiem - twierdzi Barr. - A, jak dowiedziono, to naprawdę sprzyja uczeniu się". Zdaniem Barr media w jakiejkolwiek postaci, o ile wspierają pozytywne interakcje między opiekunem a dzieckiem, mogą mieć walor ubogacający i edukacyjny. Powtórzę to jeszcze raz. Jeśli przekaz w jakiejkolwiek postaci - książka, piosenka, filmik na YouTubie, na którym widać puchacza wirginijskiego, aplikacja do rysowania czy odcinek serialu Bob’s Burgers - sprzyja pozytywnej interakcji między opiekunem a dzieckiem, to dziecko odnosi z tego korzyść.

"Półka pełna książek nie sprawia, że dziecko stanie się mądrzejsze. To zaangażowanie zachęci je do czytania. I to samo dotyczy zwykle uczenia się z wszelkich mediów - niezależnie od nazwy" - twierdzi Barr.

Sarah Roseberry Lytle jest dyrektorem ds. kontaktów zewnętrznych i edukacji w Institute for Learning & Brain Sciences na Uniwersytecie Stanu Waszyngton w Seattle. Tamtejsze laboratorium dysponuje urządzeniem do wykonywania nieinwazyjnych badań obrazowych mózgu, które wyglądem przypomina nieco profesjonalną suszarkę do włosów, a pozwala na badanie mózgów dzieci zbyt małych, by można u nich wykonać rezonans magnetyczny. Przyglądając się pracy mózgu, naukowcom udało się ustalić, że już sześciomiesięczne niemowlęta starają się zrozumieć mowę, niejako "trenując" dźwięki, które będą same wypowiadać za kilka miesięcy.

Na temat czynników sprzyjających uczeniu się z mediów Lytle mówi dokładnie to samo, co Barr: "Na tyle, na ile to możliwe, dzieci powinny oglądać obrazy wraz z opiekunem i wiązać korzystanie z mediów z interakcjami społecznymi zachodzącymi zarówno przed ekranem, jak i za ich pośrednictwem". Media mogą także zapewniać dzieciom możliwości trenowania poszczególnych umiejętności związanych z czytaniem i pisaniem, jak na przykład rozpoznawanie liter. Wspólne oglądanie telewizji czy korzystanie z aplikacji może być także dla rodziców źródłem pomysłów, dzięki którym dowiedzą się, jak zapewnić dzieciom wsparcie w nauce.

"Kiedy moje dzieci były małe, towarzyszyliśmy im w czasie oglądania Ulicy Sezamkowej czy Mister Roger’s Neighborhood - mówi Levine. - Potem prosiłam je, by powiedziały, jakie litery widzą na znaku STOP albo żeby powtarzały liczby tak, jak robi to Liczyhrabia". Sugeruje, że dzisiejsi rodzice, kiedy bombardowani są przez dzieci nieustannym: "Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?", powinni sięgać po telefon i wspólnie zaspokajać ciekawość za pomocą Wikipedii czy YouTube’a.

Wspólne korzystanie z mediów to także mocny argument za tym, aby wybierać programy telewizyjne czy filmy, które są także w jakiś sposób atrakcyjne dla dorosłych. Zawsze uważałam za trochę żenujące to, że w takich programach jak Ulica Sezamkowa puszcza się oko do dorosłych. Lecz jeśli ma to zachęcić do wspólnego oglądania, jest to dobra strategia. Szczerze mówiąc, to samo dotyczy oglądania razem z dzieckiem programów, które są interesujące dla ciebie, jak mecz koszykówki, nawet z bardzo małym dzieckiem - pod warunkiem, że poświęca się czas na to, aby wskazać dziecku piłkę czy żółty lub niebieski kolor na strojach albo razem policzyć wynik.

Wspólne spędzanie czasu przed ekranem może być trudne, jeśli używasz urządzeń elektronicznych głównie po to, by dać sobie chwilę wytchnienia. Nie musi to być przecież każda minuta, jaką dzieci spędzają przed telewizorem. A kiedy dorastają, są w stanie coraz bardziej skupiać uwagę i samodzielnie uczyć się z mediów, a ty możesz zostawiać je same przed ekranem na dłuższe chwile - zwłaszcza wtedy, kiedy później znajdziesz czas na to, aby omówić z nimi obejrzany program, grę czy zdjęcie.  

Moc zabawy 

Jedno wyjście, które do mnie przemawia w kontekście młodszych dzieci, to wspólne z nimi wykorzystywanie mediów cyfrowych jako narzędzia do kreatywnej zabawy.

Angie Keiser jest mamą małej dziewczynki, która w mediach społecznościowych funkcjonuje pod pseudonimem Mayhem. Kiedy miała trzy latka, uwielbiała bawić się w przebieranki. Zaczęły więc szyć dla Mayhem suknie z papieru. Sukienki te stawały się coraz bardziej wymyślne - jak na przykład dokładna kopia błękitnej, obszywanej piórami kreacji, jaką miała na sobie Cate Blanchett na ceremonii rozdania Oscarów w 2016 roku.

Obecnie Mayhem i jej mama są gwiazdami Instagrama, a ich profil, na którym zamieszczają zdjęcia swoich projektów, ma niemal pół miliona obserwujących. Czas, który Angie i Mayhem poświęciły na szkicowanie, wycinanie, klejenie i fotografowanie swoich kreacji z papieru, świadczy o wielkim zaangażowaniu. Cały research prowadzą na komputerach i smartfonach.

Niektóre z projektów są też inspirowane ulubionymi postaciami z bajek: Minnie Mouse, Elsą czy kucykami Pony. A proces zamieszczania zdjęć w mediach społecznościowych i reakcje fanów z pewnością motywują je do dalszej pracy.

Nie wszyscy zrobimy karierę w internecie. Ale korzystanie z YouTube’a, Pinteresta, Flickra, Instagrama i innych może stać się inspiracją do domowych przedsięwzięć naukowych czy artystycznych. "Urządzenia i gadżety cyfrowe można wykorzystywać jako narzędzia do realizacji pasji twórczej", jak mówi Lisa Brahms, dyrektor ds. nauki i badań w Dziecięcym Muzeum w Pittsburghu. W muzeum tym znajduje się znana na całym świecie przestrzeń o nazwie MAKESHOP, gdzie rodzice wraz z dziećmi przy wsparciu ekspertów mogą wspólnie zajmować się obróbką drewna, szyciem, elektroniką itd.

To doskonałe połączenie świata analogowego ze światem cyfrowym, które daje mnóstwo frajdy. W gorący, letni dzień ta słoneczna przestrzeń pełna jest dzieci w różnym wieku, od niemowląt po dziesięciolatki. Dwoje z nich tka na krośnie. Kilkoro wygłupia się naprzeciw zielonego ekranu, obserwując swoje wyczyny na iPadzie. W centralnej części grupa około dziesięciorga dzieci w ogromnym skupieniu pracuje nad obwodem elektrycznym. To zwykłe drewniane bloczki, na których zamocowano żaróweczki, obracające się koła oraz inne ruchome elementy pozyskane ze starych odtwarzaczy wideo albo drukarek, które można wprawiać w ruch, podłączając zaciski typu krokodylek do baterii.

Kiedy się temu przyglądam, oprowadzana przez Molly Dickerson, pracującą w muzeum koordynatorkę ds. pomocy dydaktycznych, pewna blondyneczka woła do nas: "Moja bateria się wyczerpała". Na co Molly odpowiada, wyciągając w jej stronę drugi zacisk: "Podłączyłaś tamten, a co z tym?". Natychmiast zapala się żaróweczka, w sensie dosłownym i metaforycznym. Ekrany zdecydowanie nie odgrywają tu centralnej roli. Czasem tylko rodzic wyciąga komórkę, by przejrzeć projekty i zainspirować się przy wycinaniu modelu szybowca z balsy. Albo jakiś artysta prowadzący gościnny pokaz wesprze się filmikiem na YouTubie, żeby wyjaśnić prawo fizyki, z którego korzysta skonstruowana z drewna i metalu maszyna Rube’a Goldberga.

Poza tym tysiące ludzi z całego kraju i ze świata, którzy nie są w stanie dotrzeć do muzeum osobiście, śledzą profil instytucji na Instagramie, wykonują własne wersje prezentowanych projektów, a następnie udostępniają je na swoich profilach i oznaczają muzeum. Wielu orędowników tego rodzaju zabaw fascynuje się robotyką i czujnikami, czyli tym, co pozwala wprowadzać cyfrową technologię do trójwymiarowych przestrzeni. "Obcowanie z namacalnymi przedmiotami ma dla dzieci fundamentalne znaczenie - przyznaje Marina Umaschi Bers. - Można się nauczyć mnóstwa rzeczy poprzez manipulowanie obiektami fizycznymi". Bers jest wybitnym ekspertem działającym na skrzyżowaniu technologii oraz wczesnego uczenia się.

Na Uniwersytecie Tufts zajmuje się zarówno dziecięcym i ludzkim rozwojem, jak i naukami informatycznymi. Jest także współtwórczynią ScratchJr, prostego środowiska programowania zaprojektowanego specjalnie dla dzieci, oraz dostępnego w komercyjnej sprzedaży zestawu do nauczania robotyki Kibo. Zestaw Kibo składa się z drewnianych klocków, które można ze sobą dowolnie łączyć, tworząc tym samym instrukcje dla robota. Specjalne gadżety jednak nie są do tego niezbędne. Bers docenia metody stosowane przez Henry’ego Jenkinsa do łączenia ze sobą świata wirtualnego i rzeczywistego poprzez zabawę z użyciem dowolnych środków: edytora tekstu, kopiarki czy aparatu w telefonie.

"Skutecznym antidotum na przesiadywanie przed ekranami, czy to telewizora, czy gier komputerowych, jest przeniesienie zabawy sprzed ekranu do przestrzeni życiowej dziecka - radziła Edith Ackermann z Massachusetts Institute of Technology (MIT), która wiele pisała o znajomości technologii cyfrowych (rozmawiałyśmy kilka miesięcy przed jej śmiercią w grudniu 2016 roku).

- Przykładem na to mogą być programy komputerowe, które zachęcają dzieci do tańca czy ćwiczeń fizycznych. Kolejna możliwość to wyznaczanie czasu na oglądanie konkretnych programów oraz zapewnianie okazji do rozmowy o ich treści z rodzeństwem, rówieśnikami czy rodzicami". Wykorzystywanie kwestii znanych z programów telewizyjnych czy filmów do odgrywania ról, tak jak robi to krytyczka filmowa Dana Stevens, to kolejny sposób na przenoszenie zabawy z dala od ekranu, który świetnie sprawdza się w rodzinie.


Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy