Reklama

Niepokojące nawyki

Publikujemy fragment książki Agnieszki Stein pt. "Akcja adaptacja". Dzięki tej książce dowiemy się, jak pomóc sobie i dziecku w zaprzyjaźnieniu się z przedszkolem.

Niepokojące nawyki - palec w buzi, obgryzanie paznokci, wycofanie    

Warto słuchać nauczycielek z przedszkola dziecka, kiedy mówią o jego zachowaniu i swoich wątpliwościach. Dzięki temu, że znają one i widują dużo więcej dzieci niż przeciętny rodzic, często wychwytują różnice w zachowaniu, które mogą wymagać troski. Może też być tak, że nauczycielki informują o czymś rodziców, ale jednocześnie nie oczekują żadnej reakcji, a tylko chcą, żeby rodzice wiedzieli, że coś takiego ma miejsce.

Reklama

Z tego powodu, jeśli rodzice nie wiedzą, czy chodzi o informację, czy o oczekiwanie jakiejś pomocy, warto, żeby się upewniali. Kiedy ktoś sygnalizuje, że jest taka sfera rozwoju dziecka, której dobrze byłoby się przyjrzeć, warto skorzystać z takiej informacji.

Sporo zachowań, o których napisałam wyżej, to są strategie na rozładowanie napięcia (pisałam o tym w "Dziecku z bliska"). Warto zastanowić się, jakie może być źródło tego napięcia w życiu dziecka i je w tym wesprzeć.

Natomiast chciałabym też zwrócić uwagę na to, że przedszkole nie jest dobrym miejscem do prowadzenia walki z nawykami dziecka, jak to się niejednokrotnie zdarza.

Kiedy rodzice pytają mnie, co zrobić z propozycją pani, że będzie ona dziecku zwracać uwagę, aby nie brało palca do buzi, nie kręciło włosów, nie obgryzało ubrania, mówię im dwie rzeczy.

Po pierwsze, że to, czy dziecko ma być pilnowane, żeby czegoś nie robiło, to jest decyzja rodzica, a nie nauczycielek. Że może to się odbywać na wyraźną prośbę rodzica, a nie w ten sposób, że nauczycielki podejmują taką decyzję, czasem tylko informując o tym rodzica, a czasem nawet nie.

A po drugie, że jest to bardzo nieskuteczna metoda, która najczęściej nie powoduje zniknięcia kojącej aktywności dziecka, a raczej zwiększenie poziomu napięcia. Czasem aktywność po prostu przenosi się na inny obszar. Dziecko przestaje ssać palec i zaczyna ssać rękaw bluzki. Albo przestaje kręcić włosy i zaczyna obgryzać paznokcie.

Generalnie przedszkole jest miejscem działań opiekuńczych i pedagogicznych. Nie jest to miejsce "naprawiania" dziecka. Jest wiele takich sytuacji, kiedy rodzice przy okazji trudności zaczynają szukać pomocy specjalisty, bo w przedszkolu usłyszeli, że zachowanie dziecka jest w jakiś sposób niepokojące.

Jest to też cenne, kiedy ktoś w przedszkolu może zasugerować rodzicom, jakiego specjalistę warto by odwiedzić, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Jednak czym innym jest powiedzenie: niepokoi nas zachowanie dziecka i może warto by pójść do... psychologa, neurologa itp. niż powiedzenie: wasze dziecko ma... autyzm, ADHD.

Możliwa jest też sytuacja, kiedy rodzice spotykają się z prośbą, żeby pójść z dzieckiem do specjalisty, bo nauczycielki nie wiedzą, jak reagować na pewne jego zachowania.

Ja w takiej sytuacji najczęściej proszę o dokładną informację z przedszkola na temat tego, jak te trudne zachowania wyglądają, jak nauczycielkom się wydaje, o co w nich chodzi i co próbowały już robić, żeby sobie z tym poradzić.

Pomaga mi to uniknąć sytuacji, kiedy informacje przekazywane z ust do ust nie są wystarczająco dokładne, żeby pomóc dziecku. Na przykład rodzic przychodzi z informacją, że dziecko jest niegrzeczne i agresywne, ale nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, na czym dokładnie ta niegrzeczność polega, jak często się pojawia itp.

Odrębną kategorią jest tu masturbacja dziecięca, ponieważ wiąże się ze sferą rozwoju, wokół której panuje swoista atmosfera tabu. Prawda jest taka, że prawie w każdym przedszkolu, z którym miałam do czynienia, zdarzały się masturbujące się dzieci.

Częściej zwracano moją uwagę na dziewczynki, o to też rodzice częściej pytają. Prawdopodobnie dlatego, że chłopiec, który trzyma rękę w spodniach albo dotyka swoich narządów płciowych, trzymając rękę w kieszeni, mniej rzuca się w oczy. Albo dlatego, że na masturbację chłopców jest w naszej kulturze większe przyzwolenie.

Zachęcam nauczycielki do tego, żeby przekazywały rodzicom informację, że dziecko się masturbuje w przedszkolu, dlatego że może to być informacja o tym, że w życiu dziecka jest obecnie więcej stresu i napięcia i może warto się temu przyjrzeć.

Jednocześnie kiedy mówimy o małym, trzy-, czteroletnim dziecku, to najczęściej nie kontroluje ono swojego zachowania na tyle, żeby zwracanie mu uwagi odniosło jakikolwiek skutek. Najczęściej też zachowanie dziecka niepokoi głównie dorosłych, a dzieci nie zwracają na nie uwagi.

Kiedy dzieci są starsze, może się udać dogadanie z dzieckiem, że dotykanie swoich narządów płciowych jest w naszej kulturze uznawane za czynność intymną i przyjmuje się, że nie robi się tego w miejscach publicznych, czyli na przykład w przedszkolu.    

Dziecko opowiada o niepokojących rzeczach 

Przedszkola różnią się między sobą tym, jak bardzo wpuszczają rodziców na swój teren, jak dużo z pracy nauczycielek rodzice mogą obserwować. Są przedszkola bardzo zamknięte, gdzie rodzice mówią mi, że przez całe tygodnie nie widzą na oczy pani swojego dziecka, i takie, które są bardzo otwarte, mają przeszklone drzwi, rodzic może wejść do środka, spotyka się z panią co rano i po południu.

Są przedszkola, które zapraszają rodziców z wizytą z różnych okazji, żeby poczytali dzieciom książki, opowiedzieli o swojej pracy i żeby zobaczyli, jak wygląda przedszkolny dzień. Osobiście bardziej lubię te otwarte przedszkola, w których nie ma nic do ukrycia i rodzice mają poczucie jawności i sprawnego przepływu informacji. Jednak im większy kontakt z nauczycielkami przy pracy, tym lepiej widać, jak wygląda codzienne życie w przedszkolu i tym bardziej rodzice zwracają na to uwagę.

Tym więcej też sytuacji, w której dorosły mówi coś, co innemu dorosłemu wydaje się być naruszające granice albo dziecka, albo nawet innego dorosłego. Ani rodzice, ani nauczyciele nie są idealni. Wszyscy ciągle się uczą coraz lepiej komunikować się z dziećmi, miewają momenty bezradności, trudności w przekazaniu czegoś ważnego, chwile pośpiechu i pójścia na skróty.

Są sytuacje, gdy to, co słyszymy, nie jest wyrażone "właściwymi" słowami (rodzice mają czasem bardzo wysokie standardy), ale niesie ze sobą intencję wsparcia, pomocy, uszanowania integralności drugiego człowieka. Są też rzeczy, które padają w chwilach emocji, zmęczenia i po których sama osoba, która je wypowiada, ma poczucie, że chciałaby je cofnąć.

Dlatego warto w komunikacji z drugim człowiekiem zakładać jego dobre intencje i pamiętać, że rzeczy, które ludzie mówią, są najlepszym dostępnym dla nich sposobem na wyrażenie ich potrzeb, myśli i uczuć. W podobnych trudnych sytuacjach pomaga mi pamiętanie o tym, by podchodzić do innych z otwartością i ciekawością tego, co dana osoba chciała w ten sposób wyrazić.

Tak się składa, że do skutecznej komunikacji wystarczy, jeśli jedna osoba umie się komunikować w taki sposób, ale potrzeba wtedy dwa razy więcej umiejętności, niż kiedy dwie strony to potrafią.

Jeśli więc chcemy się z kimś porozumieć albo wesprzeć komunikację między nauczycielkami a dzieckiem, to potrzebna jest pewna równowaga między rozumieniem intencji danego komunikatu, a próbą pokazania, że może są inne sposoby wyrażenia tego samego, które nie ranią odbiorcy albo czasem nawet są po prostu bardziej zrozumiałe.

Pisałam już dużo o tym, jak dopytywanie, co konkretnie mają na myśli inne osoby biorące udział w rozmowie, pomaga usprawnić komunikację. Przejście od "Jaś dziś znowu był niegrzeczny" do "Jaś dziś trzy razy popchnął kolegę, kiedy ten zabierał mu zabawkę" pomaga niewątpliwie w lepszym wsparciu Jasia i rozwiązaniu całego problemu.

Są też sytuacje, gdy rodzice czują potrzebę mocniejszego zaznaczenia tego, że trudno jest im z jakimś komunikatem albo z tym, co od nauczycielek słyszy ich dziecko. Chcieliby powiedzieć, że oni nie używają takiego języka, że uważają go za mało pomocny i że widzą, że ich dziecko mocno przeżywa słowa, które padają w jego stronę.

Czasem warto wtedy zacząć od konkretów: Zosia często bawi się w domu w przedszkole i kiedy odgrywa rolę nauczycielki, to bardzo krzyczy i mówi do nas: "Siadaj, nie pyskuj". Niepokoi mnie to, czy moglibyśmy o tym porozmawiać?

Albo: Kiedy słyszę, jak mówi pani, że kto się nie pospieszy, ten nie wyjdzie na dwór, mam wrażenie, że nie mówi pani tego na poważnie, bo przecież dzieci potrzebują czasu na świeżym powietrzu, i zastanawiam się, czy jest jakiś inny sposób, żeby pomóc dzieciom w sprawnym wyszykowaniu się. Dodatkowo mam wrażenie, że moje dziecko bardzo przeżywa takie sytuacje.

Widać tutaj, że tym, co prowadzi do bardziej konstruktywnej komunikacji, jest w przeważającym stopniu modelowanie, czyli mówienie do innych tak, jak sami chcielibyśmy, żeby się do nas zwracano.

Warto rozmawiać o konkretnych słowach, konkretnych sytuacjach. O tym, co jako rodzice widzieliście i słyszeliście, a nie o tym, co zostało wywnioskowane. A więc o tym, że dziecko stawia lalki do kąta, a nie o tym, że pani stawia do kąta dzieci. Chyba że dojdzie do momentu, w którym wiadomo, że dziecko opisuje to, co się zdarzyło naprawdę.

Warto też rozmawiać o tym, jak konkretne dziecko odbiera daną sytuację. Że się jej boi, że jest zaniepokojone, że czuje się do czegoś zmuszane. Jeśli to nie dziecku jest trudno z danym komunikatem, tylko rodzicowi, też warto o tym mówić wprost.

Warto też wcześniej przemyśleć sobie, jaki zdaniem rodziców komunikat byłby akceptowalny w podobnej sytuacji (czyli, co zdaniem rodzica można powiedzieć dziecku, które wylewa zupę na stół, popycha inne dziecko czy rzuca butami w szatni).

Kiedy dziecko opowiada nam o budzących niepokój słowach albo po prostu zaczyna ich używać, warto pamiętać, że mogło je usłyszeć z różnych źródeł. Pamiętam taką sytuację, kiedy rodzice podejrzewali nauczycielki o zdania, których autorką okazała się w końcu być babcia.

Dlatego warto na spokojnie zacząć od próby rozmowy i wyjaśnienia sytuacji, pamiętając, że im szybciej to się stanie, tym lepiej panie będą pamiętać, o co chodziło.    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama