Reklama

(Nie)ludzkie dziecko

Dziecko jednak nie zawsze jest ludzkie. Czasem jest bardzo nieludzkie, zwłaszcza gdy bezlitośnie dręczy osoby, dzięki którym przyszło na świat - pisze Tomasz Bułhak w książce "Tata w budowie".

Felieton z książki "Tata w budowie":

Oglądałem ostatnio w telewizji program przyrodniczy. Rzecz miała miejsce w niedzielę rano, ból istnienia wynikający z roz­maitych aktywności podejmowanych poprzedniego wieczoru koił głos, o ile pamiętam, Krystyny Czubówny. Program traktował o po­tomstwie w świecie zwierząt. Dla porównania przytaczano czasem, jak sprawa wygląda u ludzi. Mówiono wtedy o "ludzkim dziecku". Ludz­kie dziecko. Spodobało mi się to określenie. Odzwyczajam się powoli od mocno przeterminowanego nazywania Zu niemowlakiem, zostanie więc ludzkim dzieckiem.

Reklama

Dziecko jednak nie zawsze jest ludzkie. Czasem jest bardzo nieludzkie, zwłaszcza gdy bezlitośnie dręczy osoby, dzięki którym przyszło na świat. Jest kilka metod, które skutecznie wyprowadzają nas, dorosłych, z rów­nowagi.

Metody dręczenia - zapraszam na przegląd:

Metoda pierwsza - badanie granic

To technika, która sprzyja rozwojowi dziecka, więc na chłodno za­zwyczaj ją akceptujemy. Gorzej, gdy znajdujemy się w epicentrum tych doświadczeń, mając przy okazji gorszy nastrój i nieprzespaną noc za sobą. Wówczas cierpliwość topnieje. Przykład: bawimy się i spędzamy wspólnie czas. Wtem Zu podchodzi do regału z mo­imi płytami CD, staje przed nim, odwraca się do mnie i puszcza to jedyne w swoim rodzaju spojrzenie: "Wiem, że mi nie wolno, ale wiedz, że nic mnie nie powstrzyma". Wiedząc, co zaraz nastąpi, mówię spokojnie, acz stanowczo:
- Zu, nie wolno.

Odwraca się do mnie ponownie i, niby od niechcenia, dotyka nie­dbale palcami jednej z płyt.
- Zu, nie wolno!

Uśmiecha się diabelsko, patrzy mi prosto w oczy i wysuwa dwie płyty.
- Zu!!!

W tym momencie wyciąga zamaszyście płyty z półki i niczym zawodowy dyskobol rzuca nimi - lecą przez cały pokój, rozbijają się na ścianie. Myśli, które przelatują mi przez głowę, kwalifikują się do aresztu lub interwencji rzecznika praw dziecka. Zu nie słucha się ani trochę, chociaż dobrze wie, że jej nie wolno. Potem serwuję jej wykład, staram się utrzymać nerwy na wodzy, jednocześnie wykazując się zdecydowaniem. Naiwnie wierzymy, że słowo czyni cuda. Czas pokaże.

Metoda druga - woda

Zu uwielbia wodę w każdej postaci, zresztą o tym już było. Cza­sem spontanicznie inicjuje kąpiel w sytuacjach mało sprzyjających. Sprowadzając to do konkretu - wylewa sobie wodę na głowę, gdy tylko ma taką sposobność. Ta się przytrafia, przykładowo kiedy wychodzimy na spacer. Proces zbierania się do wyjścia i ubierania jest na finiszu, a ja przypominam sobie, że dziecko przed opusz­czeniem domu trzeba napoić. Daję Zu do ręki kubek z wodą, ona szybkim ruchem wylewa sobie całą zawartość na czaszkę, wpadając w ekstatyczny śmiech. Gryząc tynk z wściekłości, wykonuję wstecz wszystkie czynności, które właśnie zakończyłem, bo jest mokra do samej pieluchy.

Metoda trzecia - w stronę wolności

Od kiedy Zu zyskała mobilność, podkreśla tę umiejętność w roz­maitych sytuacjach. Zazwyczaj wtedy, gdy widzi, że ma szanse uciec i przynajmniej przez pewien czas uzyskać przewagę dystansu. Dzie­je się tak, kiedy jesteśmy na spacerze, prowadzę wózek, a w dru­giej ręce trzymam smycz psa. Wtedy Zu decyduje się na sprint, a ja muszę podjąć decyzję - rzucić wszystko i gonić ją, dać jej biec, biec po nią z psem, a wózek zostawić, czy może spuścić psa ze smy­czy i próbować ją zła­pać, pędząc razem z wózkiem. Jak wi­dać, opcji jest wie­le.

Bywam niezbyt lotny, więc wy­branie najlepszego rozwiązania zajmuje trochę czasu. Wtedy Zu zostawia mnie w tyle i jest z tego powodu bardzo zadowolona. Nie ogląda się za siebie i pruje do przodu jak hot rod.

Metoda czwarta - jedzenie

Zu jada różnie, jak to człowiek.

Dygresja: Czemu właściwie rodzice za punkt honoru stawiają sobie wieczne faszerowanie dziecka pokarmem? Przecież dorosłym też się zdarza, że nie są głodni, nie mają apetytu. Czy ktoś wtedy pakuje im do ust łyżkę pełną jedzenia, powtarzając jak mantrę, że trzeba jeść, aby być zdrowym? Nie. A przecież dziecko to człowiek. Po co więc to robić? Przecież jeżeli zgłodnieje, zacznie jeść - po co miałoby się męczyć?

Wracamy do wątku: Zu nie różni się specjalnie od innych ludzi i je, gdy jest głodna i ma ochotę napełnić żołądek. Czasem jednak zamienia jedzenie w zabawę, czego osobiście nie trawię. Nabiera w usta kaszę, warzywa czy inną jajecznicę. Ja się cieszę, że dziecku smakuje, czasem jestem wręcz dumny, bo sam przyrządziłem, a ta­lentem kulinarnym nie grzeszę.

Nagle, gdy paszcza Zu osiąga limity załadunku, wypluwa wszystko najdalej, jak się da, brudząc siebie, mnie, stół, ścianę, psa, wszystko. Czasem też robi sobie koktajle - do kubka z wodą wrzuca mielonego, marchewkę i kaszę gryczaną, miesza to wszystko łyżką, po czym wylewa sobie na klatkę, czasem psu na sierść.


To tylko próbka. Czuję, że na tym odcinku wszystko przed nami. Jeszcze nieraz przyjdzie mi stoczyć walkę z kurczącą się cierpli­wością.

Fragment pochodzi z książki "Tata w budowie. Felietony o tym, jak być tatą i nie zwariować (ze szczęścia)" Tomasza Bułhaka. Wydawnictwo Albatros. Premiera: 16 marca 2016.

 

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy