Reklama

Nadopiekuńcze matki

Chcą, żeby dziecko miało świetne życie. To nic złego. Ale są matki, które próbują... uchronić córkę czy syna przed światem. Sprzątają sprzed nóg każdą przeszkodę, niosą nad nimi parasol i nie zamykają go, nawet gdy dzieci są już dorosłe. Efekt? Bezradność, brak wiary w siebie, złość.

Matka

Nawet nie chcę tam wchodzić. Czasem muszę, bo boję się, że będzie tak jak ze zbieraczami śmieci, o których reportaże pokazują w telewizji. W pokoju Oli puste puszki po napojach energetycznych, talerze z zaschniętymi resztkami obiadu, ubrania rzucone gdzie bądź: czyste, brudne, wszystko zmięte, byle jakie.

Mam dość. „Olka, jak nie sprzątniesz pokoju, to możesz zapomnieć o nowych dżinsach! I nie wyjedziesz w tym roku na wakacje! Nie dam ci już ani grosza, koniec z kieszonkowym!” – drę się. Ale oczywiście po dwóch dniach mięknę. Daję na nowe dżinsy.

Reklama

Na wakacyjny wyjazd. Kieszonkowe. Dobry Boże, co ja mam jeszcze zrobić? Trzymam w domu dziewiętnastoletnią dziewczynę – młodą kobietę, nie dziecko – która nie potrafi nic wokół siebie zrobić.

Córka

Im bardziej ona się drze, tym bardziej mam dość. Jej – też. Ale przede wszystkim siebie. Chcę stąd uciec, wydostać się, jeśli zostanę z matką, nigdy nic się nie zmieni. Ojciec? Czasem patrzę na jego adres mailowy. Może bym napisała? Może by mi pomógł? Może coś mnie jeszcze w życiu czeka? Wszystko jedno co.

Matka

Urodziła się w terminie, ale była maleńka. Mniejsza od innych noworodków. Patrzyłam na nią, na jej pomarszczoną, czerwoną twarzyczkę wykrzywioną płaczem i obiecywałam: będę cię chronić, będzie dobrze, nie dam cię skrzywdzić. Moja matka wnuczkę zobaczyła, dopiero gdy obie wróciłyśmy do domu. Postała chwilę nad kołyską. „No cóż, Marto.

Teraz sama masz córkę, posmakujesz tego miodu. Niestety, ja niewiele będę mogła ci pomóc”, westchnęła ciężko. Nienawidziłam tego tonu. Matka przez całe życie mnie prześladowała: krytykowała, pilnowała, wbijała w poczucie, że niewiele jestem warta, i tylko jej staraniom zawdzięczam fakt, że jakoś egzystuję. Wszystko przez to, że przyszłam na świat z wadą kręgosłupa. Kilka operacji, rok w szpitalu, powtarzałam klasę. Byłam samotnym, nieszczęśliwym dzieckiem. Przysięgłam Oleńce: z tobą tak nie będzie.

Córka

Co pamiętam z dzieciństwa? Jest lato, siedzimy na balkonie, w dole gwar ulicy, zapach spalin. Malujemy kwiatki na ogromnych kartonach. Tylko ja i mama.

Tata wracał późno, zmęczony, nie miał dla mnie czasu. Nie przeszkadzało mi to. Miałyśmy z mamą swój własny mikrokosmos. Wychodziłyśmy na podwórko, ale ona siadała zawsze na ławce najbliżej piaskownicy i huśtawki, wciąż na mnie patrzyła. Nie tak jak inne mamy: odwrócone plecami, zagadane.

Ja bawiłam się raczej sama i ciągle patrzyłam w jej stronę, szukałam jej uśmiechu. I jeszcze takie wspomnienie: stoimy na największym skrzyżowaniu w naszym mieście, czekamy na zmianę świateł. Patrzę na ludzi po drugiej stronie ulicy. Jak to możliwe, że są w pojedynkę w takim głośnym, groźnym miejscu?

Jak sobie radzą, jeśli nikt nie przeprowadza ich przez pasy? Nie wyobrażałam sobie, że kiedyś miałabym być taka i nie czuć dłoni mamy zaciśniętej wokół mojej piąstki. Boże, spraw, żebym zawsze była z nią, jak teraz.

Matka

Olka była chorowita. Zapalenia oskrzeli, gardła, płuc. Zrezygnowałam z przedszkola i z pracy – przecież zdrowie dziecka jest najważniejsze. Mąż niby to rozumiał, ale widać było, że nie jest zachwycony. „Nie utrzymamy się tylko z mojej pensji. Jurek wyjeżdża do Norwegii, będzie pracował na dalekiej północy. Dają dobre pieniądze. Pojadę razem z nim. Będę wam co miesiąc przysyłał okrągłą sumkę”,– tłumaczył. Wcale nie musiał mnie przekonywać, nie byłam przeciwna temu wyjazdowi, a nawet trochę się cieszyłam.

Lubiłam być sama z córką. Ola szła do pierwszej klasy, więc, myślałam, i tak coraz mniej czasu będziemy spędzać razem. Chciałam, żeby była w klasie lubiana, żeby nauczyciele dostrzegli i docenili jej talent, ona była taka skryta, wrażliwa! Pomagałam jej w lekcjach. Właściwie odrabiałam je za Olę. W tych szkołach kompletnie już powariowali – narażać dzieci na taki stres! A gdzie czas na zabawę, beztroskę? Poza tym mnie szybciej szły te głupie szlaczki i ciągi literek. Gdy córka poszła do trzeciej klasy, zauważyłam, że jest roztrzepana, niechlujna. Sama więc robiłam rysunki.

Kleiłam prostopadłościany. Zielnik miała najpiękniejszy w klasie, przyniosła piątkę. Ale na sprawdzianach nie wypadała tak dobrze. Chodziłam do nauczycieli, wypraszałam wyższą ocenę na semestr. Zaangażowałam się w komitet rodzicielski, zostałam przewodniczącą. Jeździłam na wszystkie wycieczki klasowe jako opiekun.

Ola była w trzeciej klasie, gdy mąż przestał się z nami kontaktować i przysyłać pieniądze. Pół roku go szukałam. Powiedział przez telefon, że założył nową rodzinę. I się rozłączył.

Córka

Z pierwszego dnia szkoły wspomnienia mam kiepskie. Że nie wyczytali mojego nazwiska na apelu – wszystkie dzieci, jak Harry Potter w Hogwarcie, zostały przydzielone do swoich „domów”, czyli klas, a ja jedna zostałam na środku sali. Z mamą.

Ona oczywiście natychmiast pobiegła do pani dyrektor z awanturą. Była czerwona, gestykulowała. Wstydziłam się. Pani dyrektor machnęła długopisem i już byłam w 1A. Ale z racji tego zamieszania żadna dziewczynka nie usiadła ze mną w ławce. I tak już zostało.

Byłam ofermą. Na WF-ie mnie ostatnią wybierali do gry w zbijaka. Nie umiałam nawet rzucić palantówką.

Mama powiedziała oczywiście, że to wrodzone, brak koordynacji ruchowej, a nauczycielka jest niekompetentna. Zaczęła się pielgrzymka po lekarzach. W końcu któryś dał mi zwolnienie, chyba dla świętego spokoju. Zamiast na WF chodziłam do świetlicy. Sama. W lekcjach też byłam ofermą. Od początku moje „o” nigdy nie było tak ładne jak „o” nakreślone przez mamę. Patrzyłam na nie i miałam łzy w oczach, że takie brzydkie są moje litery.

Mama więc zapełniała zeszyty swoimi. Kiedyś na lekcji religii zgłosiłam się do przedstawienia pacynkowego – ostatnia droga Chrystusa. Miałam zrobić z tektury osiołka. Gdy mama go zobaczyła, aż się popłakała ze śmiechu, taki był koślawy i nieudany. W ciągu godziny zrobiła osła jak z katalogu.

Był piękny, najpiękniejszy w całym przedstawieniu i siostra bardzo mnie chwaliła. Wiem, że dzieci tego chwalenia nie znosiły. Franek, taki łobuz z ostatniej ławki, rzucił nawet: „A nie przeszkadza siostrze, że to oszustwo? Przecież to zrobiła stara Olki!”.

Matka

Ola była coraz starsza, a ja coraz wyraźniej widziałam, że jest inna niż rówieśnicy. Wrażliwa na krytykę, indywidualistka, po prostu nie mieściła się w ciasnych ramach systemu szkolnego. Ale dla nauczycieli oczywiście to nie miało znaczenia.

Najłatwiej pracować z szaraczkami, trudno poświęcić czas na jednostkowy talent. Ona nie była głupia, niezdolna, przeciwnie! Ale zbyt łatwo się poddawała presji, denerwowała, no i oczywiście wtedy wszystko wypadało jej z głowy. Stąd te jedynki na klasówkach. „Olu, przecież powtarzałyśmy to, umiałaś!”, mówiłam z wyrzutem. A ona milczała.

Wzrok miała zbitego psa. Chodziłam do nauczycieli, wyjaśniałam, ale nie chcieli słuchać. „Podstawa programowa, proszę pani. Wymagania kuratorium...” i takie tam. Co było robić, załatwiłam Oli zaświadczenie z poradni: ma dysleksję, dysgrafię, dyskalkulię. Było trochę z górki. Do skończenia gimnazjum, rzecz jasna. Egzamin Olka zawaliła, zgodnie z oczekiwaniami.

Udało mi się trochę ją wyratować. Chodziłam do nauczycieli, z trzech przedmiotów miała dzięki temu wyższe oceny. Ale było jasne, że nie ma mowy o żadnym renomowanym ogólniaku. Serce mnie bolało.

Dosłownie. Diagnoza: nerwica.

Udało mi się namówić Olę, żeby złożyła dokumenty do ogólniaka, w którym pracowała moja ciotka matematyczka. Jakoś wtedy właśnie w moim życiu pojawił się Adam. Zaczęliśmy się spotykać, ale Oli nic nie mówiłam. Nie chciałam jej obciążać.

Córka

Tego liceum od początku nie lubiłam. Podstawówkę, gimnazjum jeszcze jakoś przebrnęłam, siłą rozpędu. W ogólniaku mi się odechciało w zasadzie od pierwszego dnia. Starałam się bywać tam jak najrzadziej. Zaczęłam palić, popijać piwo. Późną jesienią nie znałam nadal imion wszystkich koleżanek i kolegów z klasy i, szczerze, niewiele mnie to obchodziło.

Gdy nauczyciel wzywał mnie do odpowiedzi, milczałam. Kartkówki oddawałam puste albo pokryte rysunkami. Coraz więcej czasu spędzałam w kafejce internetowej, najbardziej bawiły mnie fora dyskusyjne. Mogłam się na przykład podszywać pod lekarkę na portalu dla par leczących się z niepłodności i udzielać rad.

Nie było to trudne, a tam wierzyli w każde moje słowo spisane wiernie z encyklopedii zdrowia. Bywałam ekspertem ubezpieczeń, studentką prawa. Fajnie było być kimś innym. Fajnie było w ogóle być kimś.

Matka oczywiście się dowiedziała. Śledziła mnie w parku, w domu ciosała kołki na głowie, no i starym zwyczajem latała do dyrekcji. Nienawidziłam jej wtedy. Chyba tylko wstawiennictwu ciotki zawdzięczam fakt, że pod koniec roku dali mi promocję do drugiej klasy, pod warunkiem, że zniknę z ich szkoły na zawsze.

Matka

Adam zamieszkał z nami. Przyjemna odmiana – i na jakiś czas Ola jakby odżyła. Chodzili razem do muzeum techniki i motoryzacji, oboje uwielbiali stare samochody, to znaczy on uwielbiał, remontował jakiegoś prastarego mercedesa, a Ola bardzo się w to wciągnęła, pomagała mu w warsztacie. W nowej szkole – prywatnej – Olce też jakoś lepiej szło.

Zaprzyjaźniła się z Balbiną, koleżanką z klasy. Razem siedziały w ławce. Cieszyłam się: Ola nieśmiała nareszcie się otworzyła, wyszła do ludzi. Odetchnęłam z ulgą. Adam dobrze zarabiał. Stać nas było na korepetytorów, Ola potrzebowała pomocy prawie z każdego przedmiotu. Ale faktycznie zaczęła się uczyć.

„Musi pani przestać kontrolować córkę. Ona powinna bardziej się starać. Proszę mi wierzyć, że potrafi sama przysiąść nad lekcjami. Pani jest po prostu nadopiekuńcza”, strofował mnie jeden z nich. Oczywiście miałam świadomość, że trzęsę się nad Olą bardziej niż trzeba. Ale on nie brał pod uwagę całego kontekstu: że Ola jest psychicznie niedojrzała, nadwrażliwa, że porzucił ją ojciec.

Adam zdawał się przychylać do opinii korepetytora. „Doceniam, że mnie wspierasz, że nawiązujesz kontakt z Olą. Ale nie zapominaj, że jej wychowanie to moja odpowiedzialność”, warknęłam w końcu. Obraził się. Sielanka trwała pół roku.

Po feriach Balbina w czasie długiej przerwy znalazła pamiętnik Oli i dała go do przeczytania kolegom z klasy. Olka wróciła do domu zaryczana, strzęp człowieka. „Nie chcę już tam nigdy wracać!” – wyła. Byłam przerażona. Dałam jej tabletkę xanaxu. Potem zaczęłam wydzwaniać po znajomych, wyprosiłam od kuzynki przyjaciółki zwolnienie dla córki na dwa tygodnie.

Ola leżała na tapczanie, milcząca i smutna. A ja biegałam po ogólniakach. – „Robisz błąd. Nie stało się przecież nic nadzwyczajnego, takie rzeczy się zdarzają. Jeśli teraz ją przeniesiesz do innej szkoły, to na całe życie przylgnie do niej łatka ofiary. A jeżeli nawet zmiana szkoły, to nie sądzisz, że Ola jest na tyle dorosła, żeby znaleźć dla siebie miejsce? – pytał Adam.

– Nie wtrącaj się! Nic nie rozumiesz! To nie twoje dziecko! – krzyczałam. – Faktycznie, chyba nic z tego nie rozumiem” – powiedział tylko cicho. Więcej do tego tematu nie wróciliśmy. I więcej już Adam nie poszedł z Olą do żadnego muzeum.

Córka

Spotkałam potem tę Balbinę w centrum miasta. Wołała mnie. Przeszłam na drugą stronę ulicy. Uciekłam. W nowej szkole, trzeciej z rzędu, jakoś dotrwałam do matury. To był taki ogólniak dla „spadów”. Nie wiem, co tam robiłam. Naprawdę jestem taka beznadziejna? Gdy byłam w trzeciej klasie, wyprowadził się od nas Adam. Już od dawna nie rozmawiali z mamą. Nawet się nie zdziwiłam.

Chociaż było mi żal. Bo przy Adamie miałam wrażenie, że on we mnie wierzy. Słucha mnie z uwagą i nie traktuje jak niedojdy i fujary, jak mama. Pamiętam, że kiedyś oglądaliśmy dokument o życiu słoni. Słonica z młodym musiała przejść przez wyschnięte koryto rzeczne. Ale ono nie radziło sobie, osuwało się po piasku.

Słonica asekurowała je z tyłu wyciągniętą trąbą: nie popychała słoniątka, zabezpieczała tylko tyły, na wypadek gdyby spadło. Po kilku próbach w końcu wgramoliło się na brzeg. „Gdyby twoja mama była słonicą, wybudowałaby dla ciebie most pontonowy”, zażartował Adam. Oboje się śmialiśmy. Jakby było z czego.

Matka

Z Adamem się psuło, ale sprawa adopcji przypieczętowała decyzję o rozstaniu. Bo wymyśliłam sobie, żeby adoptował Olę, wtedy będzie jej łatwiej, będzie miała ojca, coś po nim odziedziczy. A Adam nie chciał. Powiedział mi prosto w oczy, że nie da nazwiska dziecku, do którego wychowywania nie przyłożył palca. I że jego córka byłaby zupełnie inna niż Ola. W domyśle: bardziej udana.

Nie mogłam tego znieść. Kazałam mu się wynosić. Ola na szczęście nie miała o tym pojęcia. Zbliżała się matura. Trzeba było się uczyć. Na egzaminy oczywiście poszłam razem z córką. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym puścić ją samą. Pewnie, że głupio się czułam. W tym czasie docierała już do mnie smutna prawda: jestem nadopiekuńcza, przesadnie kontroluję Olę, zrobiłam z niej społeczną kalekę. Powiedziała mi to zresztą znajoma psycholożka. Ale jak miałam teraz przestać? Jak się wycofać? Za późno.

Na szczęście nie byłam jedyna. W korytarzu przed salą gimnastyczną, w której odbywał się pisemny egzamin z polskiego, naliczyłam kilkunastu takich rodziców.

Głównie matki, ale i kilku ojców. Nie rozmawialiśmy, unikaliśmy jedno drugiego. Chyba dlatego, że każde z nas miało z tyłu głowy myśl: czemu wszystkie dzieci radzą sobie same, a moje nie? Co jest z nim nie tak? Olka oblała.

Powiedziała, że nie przystąpi do poprawki i że w ogóle kończy edukację, idzie do pracy. Znalazła ogłoszenie: sprzedawca do sklepu motoryzacyjnego. Była tam przez tydzień. Okazało się, że trzeba wstawać rano, a ona nie jest przyzwyczajona, na pierwsze lekcje często nie chodziła. Spóźniała się, właściciel ją wyrzucił. Potem był sklep akwarystyczny. Niecały miesiąc.

Facet, który prowadził ten interes, okazał się oszustem: zatrudnił Olę niby na próbę, a potem stwierdził, że próba się nie udała i nic nie jest jej winien.

Poszłam tam z awanturą, odzyskałam pieniądze. Olka wpadła w histerię: „Prosił cię ktoś o to? Wszędzie musisz wciskać ten swój wścibski nos!”, krzyczała. Pilnowanie trzylatka z sąsiedniej klatki sama wybiłam córce z głowy. Sobą się nie umie zająć, a co dopiero mówić o dziecku!

Psycholożka zasugerowała, żebym zaczęła terapię. „Zmienisz się. I wtedy, tylko wtedy, gdy ty się zmienisz, Olka stanie się kimś innym. Nie wiem kim. Ale to jedyna szansa, żebyście obie zaczęły nowe życie”, powiedziała. Może faktycznie ze mną jest, zawsze było, coś nie tak?

Córka

Na forach internetowych czytam posty wielu osób – dziewczyn, chłopaków w moim wieku, którzy wyjeżdżają za granicę. Też bym chciała. A z drugiej strony, jak sobie poradzę? Nigdy nie ugotowałam obiadu. Nie włożyłam brudnych ciuchów do pralki. Ani razu nie zapłaciłam rachunku.

Nie umiem kupić biletu na pociąg. Boję się nawet podejść do kasy. Jak to się właściwie wszystko robi? Te urzędy, kasy, te wszystkie rzeczy, które zapełniają czas dorosłym? Sama nie wiem. Matka o tym nie wie, ale już od jakiegoś czasu mam adres mejlowy ojca.

Pracuje w Norwegii na platformie wiertniczej. Od miesiąca myślę, jak zacząć. Kochany tato? Drogi ojcze? Nie pamiętasz mnie, ale... Zdecydowałam. Jutro zacznę pisać. To będzie pierwsza rzecz, którą zrobię naprawdę sama. Sprawdzę, czy w ogóle potrafię.

Wysłuchała Jagna Kaczanowska, psycholog

Curlingowi rodzice to ci, którzy czyszczą drogę życia swojego dziecka ze wszystkich przeszkód. Robią to z miłości, mając nadzieję, że dziecko łatwiej i szybciej wejdzie dzięki temu w dorosłość. Ale dzieje się wprost przeciwnie.

Curlingowe dzieci na zawsze pozostają w Nibylandii, krainie, w której się nie dojrzewa. Są skazane na opiekę matki i ojca, bo same nie dają rady. Nikt nie nauczył ich odpowiedzialności, samodzielności. Nigdy nie urosły im skrzydła. Co więc zrobić, by przygotować dziecko do wyfrunięcia z rodzinnego gniazda?

1. Od najmłodszych lat zachęcaj dziecko do samodzielności. Nie sprzątaj klocków i zabawek, róbcie to razem. Już kilkulatek jest w stanie wypełniać drobne obowiązki, choćby takie jak utrzymywanie porządku w klockach i samochodzikach.

Starszym dzieciom warto pomóc, określając problem: „Codziennie zostawiasz ręcznik łazienkowy rzucony na podłogę. To mi przeszkadza”, „Przed zaśnięciem słuchasz głośno muzyki, nie możemy z tatą spokojnie czytać. Jak twoim zdaniem możemy to rozwiązać?”. Jeśli dziecko ma kłopot z zaproponowaniem rozwiązań, wysuń kilka sugestii: „A może moglibyśmy...”, „A co powiesz na...”, „A gdyby tak...”.

2. Pozwalaj dziecku uczyć się na błędach. Niech będzie za siebie odpowiedzialne. Dwunastoletni syn znowu zapomniał zeszytu z biurka i dzwoni do domu z prośbą, byś go przyniosła? Powiedz: „Przykro mi, że możesz dostać z tego powodu złą ocenę, ale przygotowywanie wieczorem plecaka do szkoły to twój obowiązek.

Jeśli chcesz, możemy dziś wspólnie zastanowić się, co zrobić, byś więcej nie zapominał ważnych rzeczy. Teraz jednak musisz poradzić sobie sam”. Ingeruj tylko wtedy, gdy dziecku zagraża niebezpieczeństwo, np. zapomniało zabrać inhalator, a choruje na astmę.

3. Gdy dziecko proponuje jakieś rozwiązanie problemu, np. mówi: „OK, to ja będę sobie słuchać muzy w słuchawkach”, pochwal je. To, że dostrzegasz samodzielność i niezależność dziecka, że podobają ci się jego pomysły i rozwiązania, napawa dumą i wzmacnia poczucie kompetencji.

4. Bądź konsekwentna. Jeśli mówisz: „Synu, nie wywiązałeś się z umowy, nie poprawiłeś ocen z matematyki. W związku z tym nie ma możliwości, byś pojechał na obóz żeglarski, bo to miała być nagroda za lepsze stopnie”, nie wycofuj się, nawet jeśli dziecko krzyczy, płacze, tupie, a tobie pęka serce.

Zawsze gdy stawiasz ultimatum („jeśli ty nie, my nie...”), pomyśl, czy ewentualne konsekwencje są adekwatne do skali przewinienia. Czy będziesz w stanie spełnić swoje groźby?

5. Nie ratuj. Policz do dziesięciu, a jeszcze lepiej do stu, zanim rzucisz się z odsieczą, by wyratować dziecko z kłopotów towarzyskich (koledzy przezywają, przyjaciel zdradził) lub z trudnej, niekomfortowej sytuacji (np. czy zabrać z kolonii, bo dziecko czuje się samotne i nieszczęśliwe).

Oczywiście jesteś świadoma tego, że istnieje przemoc, cyberprzemoc i dziecko musi być chronione. Ale jest różnica między znęcaniem się a przezwiskami „ruda”, „piegus”, „okularnik”. W dorosłym życiu ludzi też spotykają przykrości ze strony innych. Dorośli muszą umieć się bronić, a czasem po prostu machnąć ręką na przytyki. Nauka tej trudnej sztuki zaczyna się już w dzieciństwie.

6. Przyjrzyj się sobie. Jeśli prześladuje cię poczucie, że twoje dziecko jest nadwrażliwe, nie radzi sobie, jest odrzucane, krzywdzone, zastanów się, na ile to obiektywna ocena. Idź – sama! – porozmawiać o tym z psychologiem. Może widzisz w swoim dziecku... siebie sprzed lat? Może nie akceptujesz tego, że twoje dziecko jest inne niż ty albo inne, niżbyś chciała? Skonsultuj się z bezstronnym specjalistą, niech on zadecyduje, kto ma problem: ty czy twoje dziecko.

7. Żyj własnym życiem. Im będzie ono ciekawsze, bogatsze, tym więcej przestrzeni na samodzielne wybory pozostawisz dziecku. I o to chodzi.

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy