Reklama

Marianna Bończa-Stuhr: Urealniłam swoje wspomnienie z dzieciństwa

Miała po prostu zilustrować wiersze dla dzieci. Jednak gdy zabrała się do pracy, wróciły do niej najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa - chwile, gdy tata, Jerzy Stuhr, opowiadał jej bajki na dobranoc. Zaprosiła go do współpracy i tak powstała przepiękna, malowana wspomnieniami książka dla dzieci.

Magdalena Tyrała: 20 listopada ukaże się książka "Kto tam zerka na Kacperka", do której opracowałaś przepiękne ilustracje nawiązujące do klasyki polskiej literatury dziecięcej. Twój tata - Jerzy Stuhr - napisał do niej tekst. Skąd wziął się pomysł na waszą współpracę?

Marianna Bończa-Stuhr: - Wydawnictwo Literackie złożyło mi propozycję opracowania pewnego pomysłu na książkę. Pierwotnie miała to być antologia polskich wierszy według mojego wyboru, z moimi ilustracjami. Później ten pomysł ewoluował w mojej głowie. Zastanawiałam się, co można by zrobić, by te wspaniałe polskie wiersze w ciekawy sposób przypomnieć najmłodszym. Szukałam wspólnego mianownika i wymyśliłam, by wprowadzić bohatera, który wraz z bohaterami wierszy będzie miał wspólne przygody.

Reklama

Wtedy przyszedł ci do głowy Kacperek - bohater, którego wykreował twój tata opowiadając wam w dzieciństwie bajki na dobranoc.

- Tak, w ten sposób powstała cała historia Kacperka, na której pomysł wpadł, dawno, dawno temu mój tata. Muszę przyznać, że nasza współpraca była niezwykle miła, bo i temat jest przyjemny, i forma. Zawsze, gdy robi się coś dla dzieci, w człowieku zaczynają działać inne prawa.

Trzeba mieć dużą wyobraźnię, by tworzyć ilustracje dla dzieci... Uaktywnione wewnętrzne dziecko też się pewnie przydaje.

- Mnie na pewno całą sprawę ułatwił fakt, że mam obecnie małe dziecko i jestem w tym sosie. Obserwuję swoją córeczkę, jestem trochę na jej poziomie, czytam literaturę dziecięcą, więc jest mi na pewno dużo prościej niż gdybym nie była mamą.

Wracając do Kacperka, to była postać, którą tata przywoływał opowiadając wam bajki. Często znajdował na to czas?

- Skoro ja i mój brat pamiętamy te bajki, to znaczy, że musiały one być opowiadane regularnie i na pewno w wyjątkowy sposób. Tata nie był rodzicem, który często bywał w domu. Ale jak już był... Był całym sobą dla nas.

- Dzieciństwo często pamiętamy trochę, jak przez mgłę. Jednak gdy myślałam nad tą książką, to Kacperek stanął mi przed oczami jak żywy. Wiedziałam, że bohater książki musi być dokładnie taki jak on - urwis z zadartym noskiem i potarganymi włosami. Chciałam, by był atrakcyjny dla dzieci, i by go było stać na takie fantastyczne przygody, jakie spotykały mojego Kacperka z dzieciństwa.

Wasz Kacperek był właśnie taki, jak go zmalowałaś w książce? Urealniłaś swoje wspomnienie z dzieciństwa?

- Odtworzyłam je w pamięci i namalowałam, tak. Tak właśnie go sobie wtedy wyobrażałam. W ogóle praca nad tą książką to był dla mnie fantastyczny czas, powrót do dzieciństwa. I mimo, że było to duże zawodowe wyzwanie dla grafika, ja podeszłam do niego bez najmniejszych oporów, bez zająknięcia - nie miałam problemów z pomysłami, weną, nie zastanawiałam się nad tym, jak to zrobić. Siadałam i pracowałam. Samo szło. To się aż tak często nie zdarza. Cały ten projekt dał mi niezwykłą, wręcz dziecięcą radość i ogromną satysfakcję z pracy.

Pewnie dużą motywacją było również to, że efekt pracy będzie oceniać twoje własne, prywatne dziecko?

- No właśnie, jestem bardzo ciekawa, jak ona zareaguje. Każde dziecko ma swoje ulubione książki, bohaterów. Nie jest łatwo się przebić, a dzieci są przecież bardzo wymagające. Helenka uwielbia książki, ma swoje ulubione, ma nawet swoje ukochane ilustracje. I jeszcze na dodatek jej upodobania ciągle się zmieniają. Zapewne za pół roku będzie ją interesowało kompletnie co innego, niż obecnie. Co do niektórych książek, które jej czasem podsuwam, bywa obojętna. Mam nadzieję, że tak się nie stanie i z Kacperkiem.

Odejdę trochę od tematu książki, a wrócę na chwilę do waszej rodziny. Czy tata zawsze traktował ciebie i Maćka na równi? Czy na przykład Maciej, przez to, że zajmuje się aktorstwem, był bliżej taty. A może to właśnie ty, w związku z tym, że byłaś zwyczajnie... córeczką tatusia?

- To jest pytanie, na które nie da się odpowiedzieć, bo po pierwsze, między mną, a moim bratem jest duża różnica wieku, aż 7 lat. Po drugie - on jest chłopcem, a ja jestem właśnie dziewczynką. Poza tym mamy zupełnie różne temperamenty i w relacji dzieci-rodzice byliśmy kompletnie inni. Na dodatek ja byłam drugim dzieckiem, więc rodzice wychowując mnie byli na zupełnie innym etapie swoich karier, w innej sytuacji życiowej. Nie da się tego łatwo określić.

-  Myślę jednak, że najważniejsze jest to, że oboje z bratem czujemy się bardzo kochanymi dziećmi, dzieciństwo obydwoje mieliśmy naprawdę fajne, jednak na pewno miało ono miejsce w różnych realiach.

Książka to był dobry pretekst, by pobyć ciut dłużej razem?

- Trochę tak, jednak praca nad tą książką nigdy nie wyglądała tak, że siadaliśmy z tatą razem przy stole i ją wymyślaliśmy. Tata jest na to zbyt zapracowaną osobą, jest w tylu miejscach na raz. Ja mu zwyczajnie zadawałam jakiś temat korespondencyjnie, a on się do niego odnosił i w rozmowie to konsultowaliśmy. Tak rodziła się cała ta historia.

Praca nad książką dla dzieci jest specyficzna, otwiera w człowieku tkwiące głęboko pokłady. Co z tego wyniosłaś dla siebie? Co wyniosłaś ze współpracy z tatą? Może dała ona coś twojemu macierzyństwu?

- Przede wszystkim niezwykle uruchomiła mi się wyobraźnia. Pracowałam nad nią z myślą o tym, że jest to forma prezentu dla mojego dziecka, że będzie miała ode mnie i od dziadka coś na dłużej, że będzie mogła do tego wrócić, że będzie mogła po latach wziąć ją do ręki i pomyśleć, że - moja mama zrobiła ją specjalnie dla mnie, tworzyła ją opiekując się mną. Wszystko to złożyło się, jak sądzę świetnie w czasie.  Jestem bardzo wdzięczna wydawnictwu, że złożyło mi taką propozycję . Mam nadzieję, że nasza współpraca przełoży się na dalsze plany Kacperkowe.

A fakt, że zrealizowaliście ten projekt wspólnie z tatą coś ci dał? Nauczyłaś się czegoś nowego od niego?

- Nie. Ja podeszłam do tego bardzo zawodowo. Mnie i tacie zdarzało się już dużo rzeczy robić wspólnie. Kiedyś komuś zależało na tym, byśmy promowali się, jako rodzina, więc mieliśmy różne okazje.

- Cieszę się, bo ten projekt jest naprawdę mój. Miło mi, że tata zgodził się dla mnie wziąć w nim udział, bo w ogóle nie miał tego w zawodowych planach. To, że napisał tekst był swego rodzaju jego ukłonem w moim kierunku. Bardzo jestem mu za to wdzięczna. Tym bardziej, że widziałam, jak czasami nie miał już sił, był zmęczony. Wtedy przekładaliśmy czas naszych rozmów o Kacperku na inny termin, a mimo to wszystko się udało. Pewnie dlatego, że razem mieliśmy dobre intencje, serce do tego. To jest ważne, bo mamy poczucie, że stworzyliśmy piękną książkę.  

Jakim dziadkiem jest Jerzy Stuhr?

- Mój tata ma piękną relację z Helenką. Wynika z tego, że ona pojawiła się w jego życiu w bardzo trudnym dla niego momencie, gdy walczył z chorobą. Helenka była dla niego niezwykłą motywacją. Jest wspaniałym, zaangażowanym dziadkiem.

Dziadek opowiada Helence przygody Kacperka?

- W tej relacji pojawiła się zupełnie nowa postać. Nie chcę za wiele zdradzać, bo być może za jakiś czas wykorzystam i ją. Być może również zmaterializuje się w książce.

Czyli masz już plany na dalszy ciąg? Zaskoczycie jeszcze raz czytelników?

- Mam nadzieję, że premiera Kacperka otworzy nam nową drogę, pomysły na nowe fajne projekty. W literaturze dziecięcej odnalazłam się doskonale. To był ten projekt, do którego zasiadłam z czystą przyjemnością, radością i przymrużeniem oka. Im bardziej mruży się te oczy, tym jest weselej. Mnie taka praca bardzo odpowiada, mojemu tacie myślę również.

A jak macierzyństwo łączysz z pracą?

- Jesteś mamą to wiesz, jest słodko-gorzko, ale cudownie. Czasami jest naprawdę ciężko, bo macierzyństwu towarzyszy duże zmęczenie, tym większe, gdy dziecko jest - tak jak moje - żywym srebrem. Jednak teraz już wiem, że prawdziwe wyzwania, te najbardziej satysfakcjonujące zaczynają się dopiero z chwilą, gdy pojawia się dziecko.

A dziecko zmieniło twoje spojrzenie na rodziców? Relację z nimi?

- Dla mnie wielkim zaskoczeniem jest to, jak wielką miłością dziadkowie potrafią obdarzyć wnuczkę i jak bezwarunkowo są jej oddani. Rodzice są dla mnie ogromną pomocą i wsparciem.

- Nie spodziewałam się, powiem szczerze, że moi rodzice, a zwłaszcza, że mój tata będzie potrafił, mimo tak dużej odległości, tak dużej różnicy wieku znaleźć wspólny, piękny język ze swoją wnuczką. Jest przecież wciąż bardzo aktywny zawodowo. Mimo to, kiedy tylko jest w Warszawie, spędza każdą wolną chwilę z Helenką. Zaskakuje mnie tym.

- Przecież wiem, że te relacje w rodzinach są bardzo różne i że nie zawsze można liczyć na pomoc dziadków. Moi rodzice mocno się angażują i bardzo dbają o więź z wnuczką. Ogromnie mnie to cieszy.

- Moja mama jest taką prawdziwą babcią, niezwykle oddaną Helence. Patrząc na to wszystko myślę sobie, że te wielopokoleniowe domy kiedyś, miały bardzo głęboki sens. Może nie w każdym aspekcie było łatwo, ale można było zbudować bardzo silne więzi rodzinne. Teraz trzeba się o to bardzo starać. A przecież dziecko, mając wokół siebie tylu bardzo kochających ludzi, zupełnie inaczej się czuje, inaczej funkcjonuje w grupie, jest pewne siebie. To bardzo cenne. Tęsknię za tym, ale cieszę się, że mam niemałą tego namiastkę w swoich relacjach rodzinnych.

Rozmawiała: Magdalena Tyrała

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: książka dla dzieci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama