Reklama

Jaś i parasol ochronny

W styczniowy mroźny dzień mój ośmioletni wówczas Jaś wrócił ze szkoły z wypiekami na twarzy i od progu oznajmił, że latem wybiera się na kolonie w góry. Zaniemówiłam.

Mój mały synek na kolonie? Ma jechać beze mnie na drugi koniec Polski? Nie mieściło mi się to w głowie. Wiedziałam, iż kropla drąży skałę, więc konsekwentnie każdego dnia próbowałam wybijać mu z głowy pomysł, którego moja matczyna głowa nie była w stanie objąć. Jasiek z kolei, w odpowiedzi na to, cierpliwie i skutecznie drążył temat. W końcu, po półtora miesiąca wewnętrznej walki, poddałam się. 

W zasadzie zwyciężyłam, tak wówczas sądziłam. Zwyciężyłam z własnymi lękami, które postanowiłam schować do kieszeni. Co prawda, jak się później okazało, nie dały się do końca ukryć i potem dawały o sobie znać, ale na tamten moment czułam się od nich wolna i zdecydowałam się wpłacić zaliczkę.

Reklama

To był marzec, do lipca zostały cztery miesiące. Zaliczka zapłacona, a nocne koszmary nie dawały mi spać. W mojej głowie z powrotem pojawiało się wiele wątpliwości. Jak on sobie poradzi? Czy nie zginie podczas jakiejś wycieczki? Czy nic złego mu się nie stanie? Decyzję podjęłam i wiedziałam, że muszę być konsekwentna, ale dotarło do mnie, że nie będzie to łatwe. Kołowrót pytań spędzał mi sen z powiek. W końcu znalazłam sposób na uspokojenie mojego matczynego serca.

Postanowiłam poszukać wsparcia u mojego Taty. Był jedną z osób, które przekonywały mnie do tego, aby zapisać Jaśka na kolonie. Przyszłam do Niego i mówię: "Dobrze, że Jaś jedzie na kolonie, prawda?" Oczekiwałam oczywiście potwierdzenia. Po to przyszłam. Wręcz czytałam w myślach mojego Taty odpowiedź: "Tak! Bardzo dobrze! Jaś jest towarzyski, otwarty. Będzie czuł się tam ryba w wodzie."

Czytałam w jego myślach to, co chciałam usłyszeć, czego oczekiwałam. A on spojrzał na mnie i rzekł: "Bardzo dobrze, że jedzie. Nieraz tam zapłacze, będzie pewnie bardzo tęsknił. Będzie mu pewnie chwilami smutno i źle..." Słuchałam i nie mogłam uwierzyć. W moich oczach pojawiło się zdziwienie. Mój wzrok mówił: "Przecież wiesz, po co tu przyszłam! Dobrze wiesz, czego oczekiwałam!", "Przecież byłeś jedną z osób, które namawiały mnie do tego, aby Jaś jechał!" 

Zanim jednak byłam w stanie cokolwiek powiedzieć, w Jego mądrym spojrzeniu dostrzegłam ciepło. Uśmiechnął się do mnie i rzekł: "Jako wspaniała, kochająca mama, nie jesteś w stanie dać dzieciom takich parasoli ochronnych, które zapewnią im zabezpieczenie przed wieloma trudnymi emocjami, które są nieodłącznymi towarzyszami ludzkiego życia. Wcześniej, czy później przyjdzie im przeżyć smutek, tęsknotę, żal, rozczarowanie. 

Przed tym ich nie ochronisz. To nie jest możliwe. Życie niesie ze sobą całą gamę uczuć i właśnie teraz, kiedy dzieci są małe, kiedy czują miłość i wsparcie osób dla nich znaczących, jest odpowiedni czas, aby nauczyły się z nimi radzić. To, co możesz dla nich zrobić, to dać im szansę na przeżycie, na doświadczenia, o które będą bogatsze i które będą próbą radzenia sobie w sytuacjach trudnych.

Do dziś pamiętam ten dzień, tę rozmowę, te mądre słowa mojego Taty, które nauczyły mnie, że mogę pomóc dzieciom w osiąganiu dojrzałości emocjonalnej, nie przez chronienie ich przed złem tego świata, ale poprzez stwarzanie im okazji na przeżycie, na doświadczanie, dzięki którym wchodząc w dorosłe życie, będą miały szansę być panami swoich emocji, a nie odwrotnie.

Dla Interia.pl: autorki bloga PsychologiaPrzyKawie.pl

Psychologia przy kawie
Dowiedz się więcej na temat: psychologia dziecięca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy