Reklama

Sprzedała czwórkę swoich dzieci

Na drewnianych schodach siedzi czwórka zadowolonych dzieci. Obok matka w widocznej ciąży, zakrywa twarz i odwraca głowę. Po prawej drewniana tablica z napisem „Sprzedam czwórkę dzieci”. Kadr z filmu? Fotomontaż? Niesmaczny żart? Nic z tych rzeczy. Ta historia zdarzyła się naprawdę.

W obliczu eksmisji i utraty pracy przez jedynego żywiciela rodziny, państwo Chalifoux podjęli trudną decyzję. Zdecydowali, że... sprzedadzą dzieci. Brzmi to zupełnie niewiarygodnie, ale historia ma miejsce w 1948 roku, w powojennej Ameryce, gdzie głód, bezdomność i brak pracy były smutną codziennością. Rodzice jak postanowili, tak zrobili. W ciągu dwóch lat sprzedali czwórkę dzieci. "Najtańsze" poszło za jedyne dwa dolary.

Wobec takiej dosyć ekstremalnej decyzji mnożą się pytania. Czy rzeczywiście nie mieli innego wyjścia? Jakie były dalsze losy sprzedanych dzieci? Czy trafiły do dobrych i kochających rodzin? A może wręcz przeciwnie?

Reklama

Siostra i brat

Pięcioletnią ReaAnn i czteroletniego Miltona kupiła rodzina Zoetemanów, u której niestety rodzeństwo nie zaznało szczęścia. Dzieci były zmuszane do wielogodzinnej pracy na farmie, wiązane w stodole i nazywane niewolnikami. ReaAnn miała żal do matki, usłyszała, że ta sprzedała ją za dwa dolary, bo chciała zagrać w bingo.

W wieku siedemnastu lat dziewczyna została porwana i zgwałcona, w wyniku czego zaszła w ciążę. Nowi rodzice wysłali ją do specjalnego domu, w którym umieszczano kobiety, którym przydarzyło się "nieszczęście", a po porodzie jej dziecko oddali do adopcji.

Równie ciężko miał Milton, który w dzieciństwie za każdy przejaw nieposłuszeństwa był karany nieadekwatnie do przewin. W efekcie wyrósł na bardzo niebezpiecznego mężczyznę i wręcz przyciągał kłopoty. Ponieważ uznano, że zagraża innym wielokrotnie lądował w szpitalach psychiatrycznych - zgodnie z literą ówczesnego prawa. Nigdy nie pozbył się żalu do matki.

Będziesz się smażyła w piekle

Z siostrami Laną i Sue Ellen pozostałe rodzeństwo nie miało kontaktu, aż do roku 2013, kiedy to odnaleźli się dzięki portalowi społecznościowemu. Sue Ellen w wieku dwóch lat została adoptowana przez rodzinę Johnsonów. Nigdy nie wybaczyła matce porzucenia, otwarcie mówiła, że za to co zrobiła jej i rodzeństwu, zasługuje by smażyć się w piekle. Kobieta nadal przechowuje sukienkę, w którą miała na sobie, gdy została sprzedana obcym ludziom.

Pod zdjęciem opublikowanym na portalu fotograficznym Rearehistoricalphotos.com, córka Lany, Cheri Hofstater, opowiada dalsze losy swojej mamy. Z lektury wpisu wynika, że Lana nie została sprzedana, tylko wysłana do pracy na farmie babci w Wisconsin. Nie oznacza to jednak, że jej się poszczęściło.

Kiedy miała kilkanaście lat, skontaktowała się z nią matka i nakazała zająć się dziećmi, które w międzyczasie urodziła. Lana doczekała się siódemki własnych dzieci, jednak jej małżeństwo nie było szczęśliwe. Po latach męczarni uciekła od męża, tyrana i alkoholika, zabierając ze sobą maluchy. W roku 1998 zmarła na raka. Cheri wspomina ją jako osobę ciepłą i rodzinną, która mimo wszystko nie czuła nienawiści do matki i męża.

My i one

Najmłodszy Dawid, na słynnym zdjęciu był jeszcze w brzuchu mamy. Pamięta jak jeździł rowerem po okolicy, chcąc odnaleźć i uwolnić rodzeństwo uwięzione w stodole przez nowych opiekunów. Starał się nie pielęgnować urazy do matki, a nawet ją tłumaczyć, wskazując na fakt, że czasy były ciężkie, a jej decyzja została podyktowana troską o dzieci. Przecież nie chciała, by umarły z głodu. Pytany o nią podkreślił, że nie nikt nie ma prawa, by ją oceniać, bo przecież wszyscy popełniamy błędy. Z drugiej strony, po chwili refleksji dodał, że ich sprzedała, a dzieci z drugiego małżeństwa zatrzymała. Gdzie tu sprawiedliwość?

Jakie były dalsze losy matki, która sprzedała swoje dzieci? Czy próbowała nawiązać z nimi kontakt? Żałowała tego co zrobiła? Tego do końca nie wiadomo. Wiadomo za to, że ponownie wyszła za mąż i urodziła jeszcze cztery córki. Jednak wtedy też nie była wzorem matki, bo rozsmakowała się w życiu towarzyskim, polubiła alkohol i bingo. Po latach miała szansę spotkać się z dziećmi z pierwszego małżeństwa, ale podczas spotkania zachowywała się nad wyraz powściągliwie. Nie wyraziła najmniejszej skruchy. Nie przeprosiła za to, że się ich pozbyła. A oni czekali tylko na proste "przepraszam".

Trudno wykarmić dzieci samą miłością, to fakt, ale historia ta pokazuje, że prawdziwy dramat zaczyna się, gdy tej miłości zabraknie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy