Reklama

Jak rozmawiać, by nie kłócić się o pieniądze?

Które z was za dużo wydaje? Czy oszczędny to zawsze skąpiec? Spory o finanse są codziennością wielu par. I jedną z głównych przyczyn rozwodów. Lecz nawet w drażliwych sprawach można wypracować kompromisy.

On wyrzuca ci, że za dużo wydałaś na kolejną parę butów i kosmetyki. Chowasz więc nowe rzeczy po szafach albo mijasz się z prawdą, tłumacząc, że była promocja. A może jest odwrotnie i to twój mąż ma lekką rękę do wydawania pieniędzy? Ledwo starcza wam do końca miesiąca, lecz on zawsze znajdzie sposób, żeby uszczknąć dla siebie jakąś sumę. Albo przynosi do domu niepotrzebny gadżet, który kupuje bez konsultacji z tobą. O rachunku za prąd często już jednak zapomina. W efekcie finanse są źródłem konfliktów i sporów między wami. Jak postępować, by porozumieć się w tych kwestiach?

Reklama

Pan wieczny rozrzutnik i pani ciułacz

W pary na ogół dobierają się ludzie o odmiennych cechach charakteru. Na przykład on jest nieodpowiedzialny w sprawach finansowych, a ona próbuje nakłonić go do rozwagi. Albo odwrotnie: ona kupuje szybko i bez namysłu, podczas gdy on stara się przemówić jej do rozsądku. Ale nawet gdy oboje lubią oszczędzać lub są rozrzutni, to budżetem domowym zarządza na ogół jedna osoba, zazwyczaj ta bardziej zdyscyplinowana.

Reguluje stałe opłaty, planuje większe zakupy i czuwa nad tym, by bilans się zgadzał. Jeżeli wasze rozmowy o pieniądzach przeważnie kończą się awanturą, spróbujcie zmienić dotychczasową strategię. Tak, byście oboje na równi planowali i kontrolowali wydatki. Co na tym zyskacie? To z was, które jest bardziej beztroskie, na własnej skórze poczuje ciężar odpowiedzialności związanej z podejmowaniem decyzji finansowych i rozliczeniami. Bo jeżeli do tej pory jedno było z tego obowiązku zwolnione, nie rozumiało rozterek i frustracji partnera.

Załóżmy, że twój mąż nie umie powstrzymać się przed sprawianiem sobie prezentów i w rezultacie musisz nieźle sama się nagimnastykować, by związać koniec z końcem. Typowy scenariusz wygląda tak, że on przekracza limit wydatków, a potem ty zastanawiasz się, jak wybrnąć z kłopotów. Wreszcie znajdujesz rozwiązanie, ale jesteś już tak zdenerwowana, że robisz mężowi awanturę, wytykając mu zbyt lekkie podejście do życia. Efekt? Jesteście na siebie źli, lecz problem nadal pozostaje. Prawdopodobnie za miesiąc sytuacja się powtórzy. Mąż znowu wyda za dużo, ty pospieszysz na ratunek, nie omieszkając zmyć mu głowy za niefrasobliwość. Co robić? Możesz zaproponować: „Nie mam nic przeciwko temu, żebyś kupił ten fantastyczny ekspres do kawy, pod warunkiem że wymyślimy, jak go sfinansować. Proszę, oto lista naszych zobowiązań i kwota, jaką dysponujemy. Czy widzisz jakieś dobre rozwiązanie?”.

Lepiej nie podsuwać partnerowi pomysłów, nie protestować z góry, że coś jest niemożliwe. Gdy dostanie wolną rękę, sam się przekona, na czym polegają wyzwania, z którymi dotąd mierzyłaś się sama. Jeżeli coś ustalicie, a on swoim zwyczajem się do tego nie zastosuje, spróbuj zachować się inaczej niż do tej pory.

Zamiast ruszać z odsieczą, pozwól, by mąż poniósł konsekwencje swoich czynów. Skoro jesteście na minusie, a zbliża się na przykład termin spłaty raty kredytu, niech zaproponuje plan naprawczy. Może zrezygnuje ze swoich przyjemności? Albo ograniczy wydatki na benzynę i będzie jeździł do pracy autobusem? Gdy dotkną go skutki własnej lekkomyślności, w przyszłości postąpi bardziej rozważnie. I jeszcze jedna rada: postaraj się nie robić mu już wyrzutów. Oczekiwanie na autobus w zimie zapamięta lepiej niż narzekania, do których zdążył przywyknąć.

Jeden dzień, w którym dokonujecie rozliczeń

Nieustanne kłótnie o pieniądze dają jedynie taki efekt, że partner oskarżany o rozrzutność przyzwyczaja się do nich, a w rezultacie obojętnieje na prośby i groźby. Wieczne komentarze: „Sto razy ci mówiłam, że tego nie potrzebujemy! Idź i zwróć tę patelnię do sklepu!” lub: „Nie mam już do ciebie siły, nawet dziesięć tysięcy roztrwoniłbyś w jeden dzień” pogarszają tylko atmosferę w domu. Sprawiają także, że strona atakowana przyjmuje postawę obronną i już nie zastanawia się nad swym postępowaniem. Dlatego warto umówić się, że o sprawach finansowych dyskutujecie wyłącznie w jednym, wyznaczonym do tego dniu.

A jeśli uznacie, że to konieczne, ustalcie dwa takie terminy w miesiącu. Lepiej jednak, by nie przypadały one w weekend – po co psuć sobie niepotrzebnie humor w wolnym czasie? W dniu rozliczenia wyznajecie, kto ile wydał i na co. Sprawdzacie, czy rachunki i inne zobowiązania zostały opłacone. To także moment na poruszenie trudnych tematów: ewentualnych długów, niespodziewanych wydatków, przyznania się do słabości.

Jeżeli macie do drugiej strony pretensje, to również świetna chwila na ich wypowiedzenie. Takie regularne spotkania mają wiele plusów: jesteście na bieżąco i nie zaskoczą was niemiłe niespodzianki. Zyskujecie też wiedzę o finansowych ruchach partnera.

Aby opisany system działał skutecznie, powinny być jednak spełnione dwa warunki. Pierwszy to absolutna szczerość. Drugi polega na tym, by wszelkie rozmowy o pieniądzach przeprowadzać rzeczywiście tylko w tym jednym terminie. To dotyczy także uwag, komentarzy i reakcji na zachowania męża, których nie aprobujesz. Gdy on wraca do domu z nową konsolą do gier, lepiej odczekać do dnia rozliczenia i wtedy dopytać o szczegóły zakupu.

Wy oboje, czyli zgrany duet mający wspólne cele

Kłótnie mają to do siebie, że w zacietrzewieniu przestajemy szukać rozwiązania problemu. Dajemy się ponieść emocjom i zamiast podjęcia merytorycznej dyskusji, obwiniamy drugą stronę. Z naszych ust padają oskarżenia: „Jesteś nieodpowiedzialny!” albo: „Mama przestrzegała mnie, żeby nie wiązać się z utracjuszem!”. Nawet gdy powstrzymujemy się od krytyki, mamy tendencję do pouczania („Bierz przykład ze mnie, ja przynajmniej opieram się pokusie!” lub grożenia („Jeżeli się nie zmienisz, odejdę”).

Gdy wyrzucisz z siebie napięcie, trochę ci ulży, ale partner poczuje się obrażony albo rozzłoszczony. Byłoby świetnie, gdyby podczas rozmowy udało wam skupić się na tym, co pragniecie osiągnąć. Jesteście przecież zgranym duetem, a nie ludźmi po dwóch stronach barykady. Aby podkreślić, że łączą was wspólne cele, w rozmowie warto używać liczby mnogiej, np.: „Zastanówmy się, z czego odłożymy na ortodontę dla Ani”.

Gdy mimo wszystko nie uda ci się powstrzymać od wybuchu, mów o własnych emocjach. Słowa: „Jest mi ogromnie przykro, że pożyczyłeś pieniądze od Staszka” brzmią lepiej niż: „Co ci strzeliło do głowy, żeby znów zaciągać długi na mieście?!”. Stawianie za wzór oszczędnego szwagra, instrukcje i polecenia, nawet gdy działasz w najlepszej wierze, również mogą nie przynieść oczekiwanego efektu. Sprawdzonym sposobem jest pozytywna motywacja.

Jeśli twój mąż marzy o nowym rowerze, można mu udowodnić, że jego marzenie da się spełnić. Wystarczy, że zrezygnuje z wyjścia do pubu z kolegami, a w parę miesięcy zaoszczędzi kilkaset złotych. Udało mu się znaleźć tańszy produkt w internecie? Twoja pochwała zdziała cuda. Kiedy ktoś czuje się akceptowany, chętniej nad sobą pracuje i zmienia dla ukochanej osoby.

Stałe koszty jako twarde argumenty

Niekiedy nie jest to oczywiste, które z was ma lżejszą rękę do wydawania pieniędzy. On jest przekonany, że gdybyś kupowała na osiedlowym bazarku zamiast w delikatesach, wasza sytuacja materialna by się poprawiła. Ty natomiast za debet na koncie winisz jego zamiłowanie do jadania na mieście. Gdy nie możecie dojść do porozumienia, warto sprawdzić, kto ma rację. Dobrym wyjściem jest zapisywanie przez miesiąc każdego najbłahszego wydatku.

To uciążliwe, ale dzięki temu poznacie fakty. Może się zdarzyć, że jeżeli ty dokonujesz zakupów spożywczych, twój mąż nie orientuje się, ile co kosztuje. Jeśli zanotujesz sobie ceny, będziesz mogła z nim dyskutować, sięgając po przykłady.

„Tyle płacę za soki, które zabiera do szkoły nasz syn. A tyle wydałam na naprawę lodówki i ubezpieczenie”. To czasem wystarczy, bo twarde argumenty otwierają mężczyźnie oczy. Jeśli nie, spróbuj innego rozwiązania.

„Rozumiem, że nie akceptujesz sposobu, w jaki gospodaruję. W takim razie mam propozycję: zajmij się tym przez miesiąc”. Nie atakujesz, podsuwasz rozwiązania. Co jednak, gdy zrozumiesz, że pieniądze się ciebie nie trzymają?

Łatwiej zmienisz swe nawyki, jeżeli wyobrazisz sobie, jakie korzyści możesz odnieść, postępując w odmienny sposób. Czy nie opłaci się ponieść wyrzeczeń w imię spokoju i poczucia kontroli nad słabościami? A nagrodą mogą być buty, na które wreszcie będziesz mogła sobie pozwolić.

Ustalcie jak najprostszy plan i zasady

Niektórzy ludzie unikają jak ognia rozmów o pieniądzach, ponieważ wszelkie tematy związane z finansami i ekonomią są dla nich czarną magią. Z danych Fundacji Kronenberga wynika na przykład, że połowa Polaków nie jest w stanie wytłumaczyć, co to są stopy procentowe. Niefrasobliwość postępowania takich osób bierze się więc raczej z niewiedzy niż ze złej woli.

Jeżeli w twoim związku występuje podobny problem, dobrze byłoby maksymalnie uprościć zasady rozliczeń i nie obciążać partnera zbędną wiedzą. Zamiast tłumaczyć mu zawiłości oprocentowania konta, kredytu i szczegóły dotyczące lokat bankowych, w których się pogubi, wyliczmy co do grosza, jaką kwotę maksymalnie może wydać dziennie, żeby nie popaść w tarapaty.

Taka prosta informacja będzie czytelną wskazówką. Z limitu dziennych wydatków łatwo też będzie mu się potem rozliczyć.

Podajmy mu zawsze zwięzłe i krótkie komunikaty: „Potrzebujemy jeszcze dwóch tysięcy na wakacyjny wypad” lub: „W tym miesiącu stać nas, by zaprosić znajomych na kolację”.

Po co ci właściwie ten drogi krem?

W przypadku napięć, które psują wasze relacje, dobrze byłoby także rozważyć rozdzielenie kont oszczędnościowych. Zwłaszcza że założenie i utrzymanie rachunku bankowego nie wiąże się dziś z dodatkowymi kosztami, a wybierać możesz spośród wielu ofert.

Jeżeli lekkomyślność partnera spędza ci sen z powiek, zapewnisz sobie wreszcie spokój i poczucie bezpieczeństwa. Nie będziesz już dłużej obawiać się, że pewnego dnia zobaczysz na wyciągu zero lub debet.

Nie będziesz też czuć się nadmiernie kontrolowana, jeżeli to twój mąż ma do ciebie żal o to, że nie umiesz zaciskać pasa.

Kiedy jesteś finansowo niezależna, to w momencie, w którym on zapyta: „Po ci właściwie ten drogi krem?”, odpowiadasz ze spokojem: „Bo go chcę i potrzebuję. Przecież już włożyłam do wspólnego budżetu tyle, ile powinnam”.

Katarzyna Troszczyńska


Olivia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy