Reklama

Francuzki, Japonki, Amerykanki. Weź od nich to, co najlepsze

Podróże kształcą – mówimy, pokazując znajomym zdjęcia z wakacji. Przywozimy z Grecji oliwę, z Maroka piękne lampiony, z Tajlandii przyprawy. A czy czasem przywozimy z odległych (lub nie) krain zwyczaje, sposób działania, spojrzenie na świat? Rzadziej. A warto to zrobić!

Wcale nie musimy od razu kupować biletu lotniczego do Tokio! Taką podróżą do odległych krajów są przecież także książki. Przyjrzyjmy się trzem narodom, trzem sposobom radzenia sobie z rzeczywistością. Może pożyczysz od nich coś, co ułatwi ci życie?

Amerykanki. Zdrowy egoizm

Historia zaczyna się w damskiej toalecie na nowojorskim lotnisku La Guardia: elegancko ubrana kobieta, najwyraźniej – w dużym pośpiechu – wydobywa z markowej torebki pompkę do odsysania pokarmu. Uruchamia ją, a mleko, ku przerażeniu turystek, wylewa do umywalki. Ta kobieta to prof. Debora L. Sparr, autorka bestsellerowej książki „Supermenki”.

Reklama

Wtedy, na lotnisku, jeszcze łudziła się, że uda jej się pogodzić role matki (ma trójkę dzieci), idealnej pracownicy, świetnej żony… I wiele, wiele innych – przecież my, kobiety, wszystkie jesteśmy mistrzyniami w wielozadaniowości, żonglowaniu obowiązkami. Ale Amerykanki już zrozumiały, że supermenki nie istnieją. Istnieją za to sfrustrowane panie, które w pogoni – między biurem, sklepem, szkołą, przedszkolem, siłownią – gubią siebie.

Zgodnie z badaniami to właśnie przeciążone obowiązkami matki popełniają w USA większość wykroczeń drogowych. Przejeżdżają na czerwonym świetle, wymuszają pierwszeństwo – bo nie mogą się spóźnić.

Prof. Spar, naukowiec, pisarka, była zastępczyni dziekana i dyrektorka ds. badań w Harvard Business School, członkini zarządu banku inwestycyjnego Goldman Sachs jako jedna z pierwszych powiedziała stanowcze: „Nie! Kobiety, dajmy sobie trochę luzu”. Jak mówi sama Sparr, zawsze chciała być perfekcyjna.

Dopóki nie zdała sobie sprawy z tego, że wspólne momenty, które najbardziej pamięta ona i jej dzieci, to wcale nie przygotowywane miesiącami przyjęcia urodzinowe czy trzydaniowe obiady, ale chwile, kiedy wszyscy radośnie… turlali się po dywanie.

NASZA RADA: Odpuść. To nieprawda, że możesz mieć wszystko. Teoretycznie możesz – ale to „wszystko” będzie nijakie, niedorobione i na pół gwizdka. Lepiej więc z niektórych rzeczy, funkcji i ról po prostu zrezygnować. Psychologowie twierdzą, że takich ważnych życiowych ról nie powinno być więcej niż siedem – i z całą pewnością jedną z nich musi być „ostrzenie piły” lub „ładowanie akumulatorów”.

Czyli coś, co robisz tylko dla siebie – dla uśmiechu na twarzy, zadowolenia z życia, przekonania, że jesteś fajna, mądra i piękna. Co to będzie? Sama wybierz. Kurs ceramiki. Uprawa ekologicznych warzyw. Jazda na motocyklu. „No… a co na to mąż, dzieci?” – możesz zapytać.

Faktycznie, bliscy często są zazdrośni o czas, który kobiety poświęcają same sobie. Pożycz od Amerykanek trochę asertywności. I skorzystaj choć czasami z mema, który dziesiątki tysięcy Polek udostępnia sobie na Facebooku: „Mężu, twój obiad jest w książce kucharskiej na 47 stronie. Produkty znajdziesz w sklepie. Całuję, żona!”.

Francuzki. Sztuka rozmawiania

W nocy śpią, nawet te najmniejsze! Przy stole nie grymaszą, grzecznie jedzą i kulturalnie zabierają głos. Kto? Francuskie dzieci! Pisze o nich w zabawnej książeczce „Dlaczego francuskie dzieci nie pyskują” Catherine Crawford, Amerykanka zakochana we Francji. I słusznie – okazuje się bowiem, że większość problemów z dziećmi, ale i z dorosłymi: matką, mężem, szefem, z którymi borykają się mieszkanki USA (Polski też!), dla dam znad Sekwany po prostu nie istnieje.

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: bo umieją jasno komunikować swoje potrzeby. Wyznaczać granice. Francuzki uważają po prostu, że dogadać się można z każdym. Z marudzącym dzieckiem. Z mężem, który ma swoje humory. Matką, która zawsze wie wszystko lepiej i ciągle się wtrąca w nasze życie.

Zamiast uginać się pod presją, obrażać albo czekać, „aż on się domyśli”, Francuzka mówi jasno, czego oczekuje.

NASZA RADA: Francuzki mają rację. Z każdym można się dogadać, ale trzeba wiedzieć, jak to zrobić. My najczęściej zaczynamy źle: „Znowu nic nie robisz, wszystko na mojej głowie!”, „Jak zwykle się mnie czepiasz”. Używamy tzw. ty – komunikatów: mówimy o tym, co nam się nie podoba w drugim człowieku, co powinien zmienić.

Niestety, ten sposób rozmowy prowadzi do kłótni. A w kłótni – z mężem, szefem, dzieckiem czy matką – raczej nic się już nie da ustalić. Dlatego idąc za przykładem Francuzek, warto zacząć używać „ja – komunikatów”: mówić, jak odbieramy zachowanie drugiej strony, na czym polega nasz, a nie rozmówcy, problem.

„Kiedy podpowiadasz mi, jak mogłabym lepiej prowadzić dom, czuję się nic niewarta. Pochwal mnie czasem”, „Kiedy codziennie dzwoni pan do mnie z pytaniem, czy zrobiłam już to, do czego zobowiązałam się rano, dekoncentruję się. Czy możemy umówić się, że będę zdawała raport raz w tygodniu?”.

Spróbuj. Przekonasz się, że spokojna, rzeczowa rozmowa wiele może załatwić. I nikt ci nie będzie pyskował.

Japonki. Organizacja!

Mieszkanki Kraju Kwitnącej Wiśni są mistrzyniami w układaniu list. Są wśród nich np. spisy „Rzeczy zabawnych”, „Rzeczy, które sprawiają, że serce bije mocniej”, „Rzeczy szczególnie przykrych”, „Rzeczy przyjemnych”. Tworzyła je (już w XI wieku!) Sei Shonagon, dama dworu cesarza i jego kurtyzana. Prawie codziennie wszystko, co jej się przydarzyło, swoje spostrzeżenia, wynotowywała na takich właśnie listach.

Na tej ostatniej, „Rzeczy przyjemnych”, znalazły się takie wpisy: „Niezwykle przyjemnie jest podczas chłodnych zimowych nocy zagrzebać się ze swoim kochankiem pod stertą pikowanych kap”. Słowa pani Shonagon, po prawie tysiącu lat, przywołuje w książce „Sztuka planowania” Dominique Loreau, od lat mieszkająca w Japonii.

I wbrew pozorom, w tym tworzeniu list nie chodzi o to, by nie zapomnieć o kupieniu marchewki w sklepie. Chodzi o to, by dzięki spisom osiągnąć jasność umysłu, dowiedzieć się, czego chcemy w życiu, a czego nie. Reszta sama przyjdzie!

NASZA RADA: Pisz listy, by uprościć swoje życie. Dominique Loreau doradza kilka spisów, które pomogą ci osiągnąć ten stan. Na przykład – twoich najcenniejszych rzeczy; tego, czego mogłabyś się pozbyć; ubrań, które byś nosiła – ale których nie masz. To już pierwszy krok do tego, by wyrzucać, oddawać na PCK, upraszczać.

A co w zamian? Wzorem pani Shonagon, w wolnej chwili rób listy „tysiąca i jednej przyjemności”. Na przykład – lista najpiękniejszych chwil twojego życia (przyda się, gdy będziesz w dołku). Spis rzeczy, które sprawiają największą rozkosz twoim zmysłom. Albo – jak w książce „Pierwszy łyk piwa i inne przyjemności” – wymień drobiazgi, które sprawiają, że dzień nagle nabiera smaku.

I najważniejsze: nie chodzi o to, by sobie wszystko wynotować, ale… by potem do list sięgać. Po prostu – być dla siebie dobrą. Dzięki „japońskim spisom” łatwiej będzie ci to zrobić!

Jagna Kaczanowska


Olivia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy