Reklama

Czy dziecko odebrało im szczęście?

Analizujemy czynniki wpływające na poczucie szczęścia.

Martę urodziła po trzydziestce. Początkowo z Piotrem nie myśleli o dzieciach. Najpierw pierwsza praca, potem wspólne własne mieszkanie na kredyt (na szczęście nie we franku szwajcarskim). Docierali się, ale i dużo się bawili: imprezy, wspólne wypady na weekend, np. do Paryża, gdy było tam jeszcze bezpiecznie.

Jakoś po trzydziestych urodzinach Ania poczuła, że zegar biologiczny tyka. Zaczęła zaglądać do wózków kobiet spacerujących alejkami w parku, oglądać ciuszki w centrach handlowych. I wiedziała: "Chcę mieć dziecko! Jak najszybciej!" Paweł nie wykazał takiego entuzjazmu. Zaczął szukać kontrargumentów: "Może jeszcze nie teraz. Jest fajnie, jeszcze przecież tyle miejsc chcieliśmy razem zwiedzić. I samochód za mały, nieprzystosowany do całej rodziny. Przydałby się jeszcze jeden pokój". 

Reklama

Ale Ania była nieustępliwa. Jak postanowiła, tak zrobiła. Zresztą zawsze osiągała cele, które sobie założyła. Okazało się to łatwiejsze, niż przypuszczała, już drugiego miesiąca po podjęciu decyzji była w ciąży. No proszę - pomyślała - a tyle się teraz mówi o problemach z zajściem w ciążę.

Z Piotrem nie mieli jeszcze ślubu, więc mała istotka, która szykowała się do przyjścia na świat, okazała się dobrym pretekstem. Piotr nawet nie bardzo protestował, w zasadzie zszokowany całą sytuacją. A Ania promieniała. Uśmiechnięta, radosna, tryskająca pomysłami, bez porannych nudności i złego samopoczucia. Czasami ucinała sobie popołudniową drzemkę, może była trochę bardziej zmęczona niż zwykle, ale tylko tyle. I znowu nie mogła wyjść ze zdziwienia, o co tym wszystkim kobietom chodzi, mówią, że pierwsze 3 miesiące to koszmar, dziecko super, ale ciąża... I tak minęło 9 miesięcy. Łóżeczko przyszykowane, wszystko kupione, Ania nie mogła się już doczekać.

Poród - nie tak to sobie wyobrażała. Chodzili z Piotrem do szkoły rodzenia, ale co innego teoria a co innego rzeczywistość. Bolało potwornie i trwało strasznie długo. Piotr starał się jak mógł, ale sytuacja go przerosła. Tyle fizjologii, wymęczonej Ani, już nieuśmiechniętej i promiennej. Urodziła się Marta. Nie spała po nocach, płakała - tak im się wydawało - przez cały czas. Pojawił się problemy z naturalnym karmieniem. Pojechali raz, drugi do doradcy laktacyjnego. Na zajęciach w szkole rodzenia mówili jak ważne jest karmienie piersią, więc Ania się starała, a Marta sobie nie radziła. Po wielu bojach - udało się, jakoś zaczęły się obie "docierać". I wtedy pojawił się zastój w piersi. Czytali w Internecie, znowu dzwonili do doradcy. 

A potem pojawił się katar u niemowlaka, Marta nie lubiła kąpieli, nie umiała chwili poleżeć sama w łóżeczku (a może Ania tak ją przyzwyczaiła?). Po kilku miesiącach Ania miała już serdecznie dość. Gdy Piotr przychodził z pracy dostawał do rąk Martę, a Ania szła się myć, biegła po zakupy, robiła coś do zjedzenia. Potem kąpiel Marty, karmienie, ogarnięcie domu. Piotr zaczął zostawać w pracy coraz dłużej. Gdy po roku Marta wróciła do pracy, zatrudnili na 2 lata nianię. Potem Marta poszła do przedszkola i zaczęło się. Z jednej choroby w drugą. Ania na początku brała zwolnienia, ale w pracy zaczęli "krzywo" na to patrzeć. Nie mieli rodziców na miejscu, nikogo, kto mógłby pomóc. 

Gdy Marta była chora, Ania zaczęła wozić ją do rodziców, którzy mieszkali ponad 100 km od nich. Zostawiała tam Martę, czasami na tydzień i wracała do pracy. Goniła ze wszystkim: praca, zakupy, pranie, sprzątanie, cały dom na głowie, logistyka z dowozami i odbiorem z przedszkola, próbowała zaangażować Piotra, ale mimo iż deklarował chęć pomocy, kończyło się na tym, że to ona musiała wychodzić z pracy, żeby odebrać Martę.

Oddalili się od siebie z Piotrem. Ciągle w biegu, gdzieś się mijali. On chciał czasu dla siebie, na swoje pasje, sport. Zaczął wyjeżdżać z kolegami, a to w góry, a to na łódki. Gdy Ania chciała wyjść w niedzielę na spacer, Piotr miał już umówione bieganie. I tak to trwało.

Pewnego wieczora, gdy Marta była chora i leżała w łóżku u dziadków w innym mieście, Ania usiadła w swoim fotelu z kieliszkiem wina, mimo, że tona prania leżała do wyprasowania, kurze do wytarcia, lista zakupów do zrobienia i pomyślała sobie: Jestem chyba wyrodną matką. Kocham Martę, ale teraz cieszę się, że jej nie ma. To wszystko jest takie trudne. Nie tak miało być. Czy ja jestem w ogóle szczęśliwa?

Przerwijmy w tym miejscu historię Anny. Sprawdźmy, co mówią badania psychologicznie: czy posiadanie dzieci zwiększa nasze szczęście, czy nie? Wbrew pozorom odpowiedź nie jest prosta. Prof. Czapiński od dziesięciu lat prowadzi cyklicznie "Diagnozy społeczne" - największe badanie jakości życia Polaków. Według wyników Pana Profesora w dużym skrócie: posiadanie dzieci obniża poczucie szczęścia. Tym samym obala on mit, który mamy od pokoleń, że dzieci są źródłem szczęścia. Tzn. rzeczywiście same narodziny dziecka są wspaniałym wydarzeniem i po nich zwiększa się ogólny dobrostan subiektywny, w tym poczucie szczęścia. 

Jednak już po dwóch latach od narodzin spada zarówno poczucie szczęścia, jak i ogólny dobrostan subiektywny i już nigdy w okresie 4 kolejnych lat nie wraca do poziomu sprzed narodzin (J. Czapiński "Indywidualna jakość i styl życia. Diagnoza społeczna 2015"). Poczucie szczęścia wzrasta w momencie, gdy dzieci opuszczają dom. Z badań wynika, że niezależnie od etapu życia pary bezdzietne mają wyższy poziom satysfakcji z życia niż te z dziećmi. Ale jeśli uwzględnimy w tych analizach dochody, to okazuje się, że w bogatych rodzinach z dziećmi poziom satysfakcji jest nawet wyższy niż w przypadku par bezdzietnych. Tak więc przy wysokich dochodach - dzieci dają szczęście.

Czy to znaczy, że nie należy mieć dzieci? Bynajmniej. Same jesteśmy matkami i to doświadczenie uważamy za bezcenne. Polecamy każdemu. Zresztą nawet w "Diagnozie społecznej" Polacy proszeni o wybór trzech najważniejszych warunków udanego, szczęśliwego życia wymieniają w kolejności od najważniejszego: zdrowie, udane małżeństwo i na trzecim miejscu właśnie "dzieci". Więc bez dzieci nie wyobrażamy sobie życia. Poza tym inne badania prowadzone na świecie a dotyczące związków szczęścia i posiadania dzieci nie zawsze są zgodne z wynikami prof. Czapińskiego. Są takie, które mówią, że nie ma istotnego związku (np. Angeles, 2009a, 2009b) oraz takie, które mówią o pozytywnym związku, gdy posiadanie dzieci zwiększa poziom szczęścia (np. Aassve et al., 2009).

Wracając do naszej historii. Czy faktycznie Ania może powiedzieć, że córeczka Marta zabrała jej szczęście? Nawet, gdyby ujęła to tak drastycznie bazując na polskich badaniach, to dzieci dają przecież dużo więcej. Bogactwo przeżyć, emocji, obcowanie z rozbrajającą szczerością, świeżym spojrzeniem na świat, wulkanem energii i aktywności, zaraźliwym śmiechem. Kto będzie kochał Was bardziej na świecie? Kto przyjdzie w sobotę o 5.30 i powie: "Mamo, wstałam. Kocham Cię!" A czy gdy 3-latka podejdzie do Ciebie, przytuli i powie: "Mamo. Nie płacz. Pomogę Cię!", nie będziecie dumne? Dzieci to cud świata i tej myśli będziemy bronić:-) A Ania? Ania powinna zmienić wiele rzeczy w swoim życiu, ale to już temat na zupełnie inny post.

Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób.

Dla Interia.pl: autorki bloga PsychologiaPrzyKawie.pl

Psychologia przy kawie
Dowiedz się więcej na temat: psychologia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy