Reklama

Charlie Gard nie żyje

​Sprawą Charliego Garda żył w ostatnich tygodniach cały świat. Cierpiący na rzadką chorobę maluch miał zostać odłączony od aparatury podtrzymującej życie, gdy lekarze, a za nimi także sądy, zdecydowały, że nie ma dla niego nadziei. Wszystko na przekór woli rodziców, którzy zbierali fundusze na eksperymentalne leczenie. Niestety przegrali walkę z czasem.

Charlie odszedł 28 lipca, na tydzień przed swoimi pierwszymi urodzinami. Przypomnijmy, że Charlie Gard, cierpiał na wyjątkowo rzadkie schorzenie genetyczne, powodujące zanik mięśni. Na całym świecie zanotowano dotąd jedynie szesnaście takich przypadków, stąd nie opracowano jeszcze skutecznej metody leczenia. Rodzice chłopca zebrali ponad 1,4 miliona funtów, aby leczyć dziecko w klinice w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie walczyli z brytyjskim szpitalem i sądami o podtrzymywanie życia chłopca.

Sprawa stała się na tyle głośna, że w walkę o życie chłopczyka zaangażowali się Papież Franciszek i prezydent Donald Trump. Światowy rozgłos spowodował, że Charlie nie został odłączony od aparatury podtrzymującej życie 30 czerwca. Tę datę wyznaczyli brytyjscy lekarze, po tym, jak Europejski Trybunał Praw Człowieka podtrzymał decyzję brytyjskich sądów, nakazujących przerwanie uporczywej terapii.

Reklama

Dziecku było dane przeżyć niewiele dłużej. Jak twierdzą rodzice, Connie Yates i Chris Gard, wynika to z faktu, że przez sądowe przepychanki stracono zbyt wiele czasu i choroba poczyniła nieodwracalne spustoszenia.

- Zawsze robiliśmy to, co było w najlepszym interesie naszego dziecka. W listopadzie ubiegłego roku powiedziano nam, że jego organy przestaną pracować, i że w ciągu kilku dni odejdzie. A Charlie żyje aż do dziś. Obiecuję każdemu z osobna, że nie walczylibyśmy tak mocno, gdybyśmy wiedzieli, że nasz syn cierpi, przeżywa ogromny ból - mówi mama chłopca. - Do dziś nie ma dowodów na to, że go boli. Zdecydowaliśmy się odpuścić tylko z jednego powodu. Szanse na polepszenie się jego stanu są dziś zbyt małe - powiedziała Connie Yates.

Dlatego rodzice zdecydowali, że pozwolą dziecku odejść. Charlie zmarł 28 lipca, w hospicjum, do którego został przewieziony ze szpitala, w którym wcześniej przebywał. Chłopiec miał 11 miesięcy i 24 dni.

Rodzice zdecydowali, że zostanie pochowany ze swoimi przytulankami. 

- Do końca życia będziemy zadręczać się myślami: "A co gdyby...". Całkowicie rozumiemy to, że każdy ma o nas swoje zdanie. Ta historia wywołała gorącą dyskusję. Kto ma rację, kto nie... Prawda jest taka, że dziś nie ma wygranych tej debaty - mówiła ze smutkiem mama Charliego. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy