Reklama

Życie jest bezcenne

Dzieci pomagają rodzicom w różnych pracach najczęściej dlatego, że brakuje pieniędzy, ale później, jak już dochodzi do tragedii, ci sami rodzice oddaliby wszystkie pieniądze, nie patrzyliby na to, ile kosztuje wynajęcie dodatkowego pracownika, skoro stracili największy skarb swojego życia. Życie jest bezcenne, a dorośli żyją dla dzieci - mówi w rozmowie z Interią podinspektor dr Mariusz Ciarka.

Monika Szubrycht: Od którego roku życia można pociechę zostawiać samą w domu? 

Podinsp. dr Mariusz Ciarka: - Obowiązek nadzoru nad własnymi dziećmi spoczywa na rodzicach aż do ukończenia przez nie 18. roku życia. Trzymając się ram wyznaczonych przez Kodeks wykroczeń można jednak powiedzieć, że już po 7. roku życia można w niektórych sytuacjach zostawiać dziecko samo.

- Tak to określa sąd w swoim orzecznictwie, że w dzisiejszych czasach, kiedy mamy osoby pracujące np. równocześnie na jednej zmianie, a są to opiekunowie dziecka, osoby w wieku 7 i więcej lat mogą w niektórych sytuacjach przebywać same. Chodzi np. o samodzielny powrót ze szkoły i pobyt w domu do momentu, jak wrócą rodzice. Generalnie nie ma takiej ściśle wyznaczonej granicy wieku, kiedy możemy zostawić dziecko samo w domu.

Reklama

- Najważniejsze, aby zachować zasady bezpieczeństwa. Nie można określić, czy to jest 10, czy 11 lat. Oczywiście,gdy dziecko ma już 13 lat, nabywa możliwość wykonywania niektórych czynności prawnych.

13-letnie dzieci już same jadą tramwajem do szkoły?

- Teoretycznie mogą. Mogą wykonywać niektóre z czynności prawnych, np. zawierać umowy ustne. Bo kupno biletu do tramwaju to też jest umowa ustna pomiędzy sprzedającym a kupującym. Mogą poruszać się samodzielnie w obrębie mieszkania, osiedla czy do szkoły.

- Moje dziecko ma 7,5 roku. W pierwszej klasie nie może samo jeszcze opuszczać szkoły, tak określa to regulamin. Podpisałem oświadczenie, że nie może. Natomiast od drugiej klasy już będzie samo mogło wychodzić ze szkoły i chodzić do niej. Szkoła zatem słusznie zadbała o to, aby w pierwszej klasie, kiedy dopiero nauczyciele poznają dzieci, nie były one aż tak samodzielne.

- Za pozostawienie w domu np. pięciolatka można na rodziców czy opiekunów nałożyć grzywnę, a nawet skierować sprawę do sądu, bo istnieje podejrzenie, że już przez samo pozostawienie w domu dziecko było narażone na niebezpieczeństwo chociażby wzniecenia pożaru. Wskazuje na to art. 82 i 106 Kodeksu wykroczeń.

- Natomiast jeśli pozostawiając samo dziecko poniżej 15. roku życia narażamy je na niebezpieczeństwo, wtedy można by stosować, w zależności od indywidualnej sytuacji, wręcz zarzute popełnienia przestępstwa. Mówi się wtedy o artykule 160 czy 210 Kodeksu karnego - opiekun odpowiada jak za porzucenie takiej osoby czy narażenie na utratę zdrowia i życia.

- Ale kiedy ośmiolatek zostaje na chwilę w domu, bo rodzic wyszedł do sklepu, trudno mówić o porzuceniu. Ciężko byłoby się tu doszukać przestępstwa. Dlatego do każdego przypadku należy podchodzić osobno, z rozsądkiem.

Niedawno dziecko koleżanki miało na popołudnie do szkoły, więc rano zostało samo w domu. Siedziało na górze, w swoim pokoju, gdy usłyszało na dole dziwne hałasy, jakby ktoś próbował się dostać do wewnątrz. Co moja znajoma powinna zrobić? To mógł być listonosz albo hałasująca łasica...

- Najważniejsze jest bezpieczeństwo - nie tylko dziecka, ale każdej osoby, która mogłaby się znaleźć w tym mieszkaniu i być narażona np. na wejście włamywaczy. Lepiej powiadomić policję, żeby to sprawdziła, szczerze przedstawiając sytuację, by nie być posądzonym o wszczynanie fałszywego alarmu, które jest wykroczeniem. Ale wiadomo, że zdrowie i życie dziecka jest najważniejsze.

- Jeżeli powie się, że zadzwonił syn czy córka, opowiadając taką sytuację, że prawdopodobnie ktoś się w pobliżu domu kręcił, że obawiamy się, i czy można to sprawdzić, nie wyobrażam sobie, żeby dyżurny nie skierował tam patrolu, który sprawdzi, jak wygląda sytuacja.

- Jeżeli nie ma sąsiada, nie ma kogoś z dorosłych, kto mógłby sprawdzić, co się dzieje, lepiej sprawdzić to dzwoniąc na policję, niż żeby później miało dojść do tragedii. Bo gdyby się okazało, że chłopak miał rację i mielibyśmy do czynienia z jakimś pedofilem, zabójcą czy włamywaczem, to wtedy byłaby tragedia. Pierwszym, podstawowym zadaniem policji jest oddziaływanie prewencyjne.

- Nawet w Ustawie o policji jest wymienione, że policja w pierwszej kolejności ma oddziaływać prewencyjnie, zapobiegać, i dalej - wykonywać czynności administracyjno-porządkowe i operacyjno-rozpoznawcze. Te dochodzeniowo-śledcze są na końcu. Ustawodawca jasno więc określił, co jest najważniejsze - zapobiegać, a dopiero na końcu prowadzić postępowania, kiedy już dojedzie do przestępstwa czy wykroczenia.

Mam wrażenie, że ludzie boją się dzwonić na policję. 

- Tych telefonów jest dużo. Rocznie to prawie 180 tys. odebranych zgłoszeń i tym samym interwencji w samym tylko  Krakowie. To bardzo dużo. Ktoś może powiedzieć, że nie widzi patroli na Rynku czy na osiedlu, i zapytać, gdzie ta policja? A policjant załatwia właśnie interwencję za interwencją, często w sytuacjach, gdy udział policjanta tak naprawdę nie jest konieczny...

- Ile razy jestem gdzieś prywatnie, obserwuję mentalność, rodziców czy dziadków, rodem z dawnych czasów. Jak dziecko rozrabia i zachowuje się niegrzecznie, rodzic nie straszy go chociażby Babą-Jagą, nie tłumaczy, na czym złe zachowanie polega, tylko mówi: bo zadzwonię po pana policjanta i pan policjant przyjdzie... To jak takie dziecko, gdy się zgubi na mieście i będzie próbowało przejść na drugą stronę ulicy, ma podejść do policjanta i poprosić: panie policjancie, proszę mnie przeprowadzić na drugą stronę, mamusia gdzieś tu była i jej nie ma. Jak ma to zrobić, skoro ta sama mamusia straszy policjantem?

- Kiedy jadę samochodem, to też nie słyszę: zapnij pasy, bo gdy ich nie masz, możesz zginąć, możesz wylecieć przez szybę. Przecież w przedszkolu tłumaczył ci to pan policjant, że to jest dla bezpieczeństwa. Tylko co słyszę? Szybko zakładaj pasy, bo jak policja cię zobaczy, to dostaniesz mandat. To jeden z podstawowych błędów wychowawczych rodziców. Bardzo często to słyszę, nawet w swojej rodzinie.

- Nie bójmy się policjantów. Uczmy dzieci, że jak mają problem, zgubią się, to zawsze mogą poprosić policjanta o pomoc. Jesteśmy dla społeczeństwa.

Byłam świadkiem sytuacji, kiedy matka mówiła do dziecka, że pan policjant go zabierze. Słysząc to, młody policjant powiedział kobiecie, że nie życzy sobie, by nim straszono...

- Tak, trzeba zmieniać mentalność. Czy mama tego dziecka chciałby, aby ktoś straszył nią dzieci?

Jakim wypadkom najczęściej ulegają nieletni? 

- W Małopolsce do największej liczby wypadków z winy dorosłych, najczęściej samych rodziców, dochodzi w okresie letnim, w powiatach tatrzańskim i nowosądeckim. Dzieci pomagają rodzicom w polu, co jest naturalne, ale zdarza się, że rodzice pozwalają im na przykład kierować ciągnikami albo obsługiwać inne maszyny. Była taka tragedia, gdzie snopowiązałka wciągnęła dziewczynce włosy, wręcz oskalpowała ją... Chłopczykowi ucięło rękę, innemu główkę...

- Dwa tygodnie temu też doszło do tragedii - mama mieliła mięso i roczne dziecko włożyło rączkę do maszynki. Ze Starego Sącza było ono zabierane śmigłowcem do Krakowa, razem z tą maszynką. Temu wszystkiemu można było zapobiec, bo dziecko w ogóle nie powinno się tam znaleźć. Chłopczyk nie powinien był kierować ciągnikiem, a dziewczynka pracować na snopowiązałce. To wypadki, które zdarzyły się z winy dorosłych opiekunów.

- Są też wypadki losowe, niezależne od wieku dziecka, na przykład wypadki drogowe. Na szczęście zwiększyła się świadomość dzieci, jeżeli chodzi o poruszanie się na drodze. Używają odblasków, chodzą prawidłową stroną drogi, pilnują się, wręcz są bardziej świadome niebezpieczeństw na drodze niż dorośli. Dzięki temu wypadków drogowych z nieletnimi jako pieszymi jest dużo mniej.

- Są też wypadki z winy rodziców, ale nieumyślnej. Na przykład, gdy dziecko w domu wypije środek czystości czy rozpuszczalnik. Pośrednio winni są rodzice, ale przecież oni tego umyślnie nie zrobili. Był nawet taki przypadek w przedszkolu, że płyn czyszczący został wlany do butelki po jakimś napoju. Tu nawet dorosły mógł się pomylić...

Dawniej dzieci obarczano większą odpowiedzialnością. Często starsze rodzeństwo opiekowało się młodszym. Tak dużo zmieniło się od czasu, kiedy byłam dzieckiem?

- Czasy się zmieniły. Dawniej cała rodzina jechała pod namiot, bez założonych pasów, za to po drodze śpiewali sobie piosenki. Dawniej dzieci zjeżdżały gdzieś z górki na rowerach, dorośli to widzieli i nie reagowali. Dzisiaj to byłoby trudne do zaakceptowania. Dawniej nieletni biegali, grali w podchody, pili wodę z hydrantów, jeden kupił oranżadę i z tej samej butelki pili wszyscy - nikt się tym nie przejmował.

- Dzisiaj wszystko mamy sterylne, ale też powszechne są alergie. Dawniej jak na przerwie dwójka chłopaków się pobiła, nauczycielka brała jednego za ucho, drugiego za ucho, a wezwani rodzice zostawali przyjaciółmi. Chłopcy też. Dzisiaj ta sama sytuacja doprowadzi do tego, że rodziny będą skłócone, nauczycielka będzie miała sprawę za to, że potargała ucho, a szkoła proces za to, że w ogóle do tego dopuściła.

- Dużo zmieniało się na korzyść, bo przecież jazda z zapiętymi pasami, w kasku czy oczekiwanie na właściwe zachowanie w szkole nie są czymś złym, ale też pamiętajmy o zdrowym rozsądku.

Gdzie na dziecko czyha najwięcej niebezpieczeństw? W szkole, domu, na ulicy?

- Musimy zwracać uwagę na nasze dzieci w zasadzie wszędzie. Jest takie stare powiedzenie: "Kto się z kim zadaje, takim się staje". Trzeba przede wszystkim uważać na własnym osiedlu, z kim dziecko zaczyna się zadawać i czy ta osoba nie ma negatywnego wpływu na naszą pociechę.

- Osiedle to możliwość pobić, bójek - na to narażone są nasze dzieci. Nie mówię o sytuacji, gdy w piaskownicy dzieci pobiją się o zabawkę. Chodzi mi o małe, groźne grupy, które pojawiają się już niestety w szkole podstawowej. Zadawane są pytania: komu kibicujesz? I mieliśmy takie zdarzenia, że nawet dzieci, które nie interesowały się piłką, były zmuszane do tego, by opowiadać się po stronie którejś drużyny. Bo odpowiedź, że nie kibicuje się nikomu, mogła wiązać się z pobiciem.

- Druga problem dotyczy tego, co dzieje się wokół domu. Np. dziecko wsiądzie do samochodu, bo jest źle zabezpieczony, albo rodzic cofa samochodem na podwórku i dziecko zostaje potrącone. Do tego wspomniane wcześniej rolnictwo: dzieci pomagają rodzicom w różnych pracach najczęściej dlatego, że brakuje pieniędzy, ale później, jak już dochodzi do tragedii, ci sami rodzice oddaliby wszystkie pieniądze, nie patrzyliby na to, ile kosztuje wynajęcie dodatkowego pracownika, skoro stracili największy skarb swojego życia. Życie jest bezcenne, a dorośli żyją dla dzieci.

Monika Szubrycht

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wychowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy