Reklama
Z szacunkiem do ciała

Jak zdrowo schudnąć?

Nasze ciało, nasz mózg nie lubią rewolucji. Nie walczmy z nimi, to się nie opłaca. Jeśli decydujemy się na zmianę diety, efekt będzie zdecydowanie bardziej trwały, jeśli zrobimy to z miłością do ciała. Zacznijmy się karmić, tak, jak mama karmi niemowlę. Nasze ciało wie czego potrzebuje. Sztuką jest prawdziwie je usłyszeć – mówi Ewa Koza, dietetyk, psycholog biznesu i ekonomista.

Monika Szubrycht: Znam mnóstwo kobiet, które nie są zadowolone ze swojego wyglądu. Narzekają, że są za grube albo za chude, mają za mały albo za duży biust. Dlaczego tak jest?

Ewa Koza: Pewnie warto byłoby zapytać każdą z nich z osobna, skąd potrzeba bycia piękną, a wręcz idealną. My kobiety jesteśmy strasznie w stosunku do siebie wymagające, krytyczne, oceniające.

- Znam wiele pięknych kobiet, ale rzadko słyszę, że są zadowolone ze swojej fizyczności. Lubię pytać: "Co lubisz we własnym ciele?". W odpowiedzi bardzo często słyszę: "Łatwiej mi mówić o tym, czego nie lubię, tego jest więcej".

Reklama

Z czego to się bierze?

- Być może z tysiąca spraw, którym próbujemy sprostać. Kobieta chce być najczęściej świetna w roli partnerki, żony, matki, kochanki, przyjaciółki i oczywiście spełniona zawodowo. Chcemy się podobać i chyba nie ma w tym nic złego. Zastanawiam się, czy znam kobietę, która nie chciałaby być ładna. Chyba nie.

Mężczyźni nie są tak krytyczni, jeżeli chodzi o swój wygląd... 

- Mężczyzną nigdy nie byłam (śmiech). Ale tak, kiedy na nich patrzę, kiedy ich słucham, to często im zazdroszczę tego, że - wydaje mi się - mają w sobie więcej samoakceptacji.

- Usłyszałam kiedyś rozmowę dwóch młodych kobiet. Jedna mówiła do drugiej: "To ja muszę zmobilizować mojego mężczyznę, żeby poszedł do fryzjera, bo on mi się bardziej podoba, kiedy sobie skróci włosy". A której z nas przyszłoby do głowy nie iść do fryzjera, czy nie wydepilować nóg? To byłby skandal, zarówno w odbiorze nas jako kobiet, jak i naszych mężczyzn.

- W stosunku do kobiet, zarówno kobiety, jak i mężczyźni mają zawyżone standardy. Kobieta właściwie, z założenia, powinna być ładna.

Dlaczego?

- Może są to przeniesione z przeszłości utarte schematy, kiedy kobieta była panią domu i ozdobą mężczyzny. Teraz kiedy pełnimy jednocześnie wiele ról, my same od siebie żądamy więcej. Pozwalamy też, żeby mężczyźni więcej od nas oczekiwali, a może ich nawet do tego zapraszamy. Mam wrażenie, że to my kobiety zdecydowanie silniej kreujemy naszą pozycję w związku. Mężczyzna w kontakcie z tzw. "kobietą samowystarczalną", nie będzie się narzucał z pomocą, może przyjąć rolę biorcy.

- Ten sam mężczyzna w kontakcie z kobietą, która pozwala się sobą zaopiekować, może być opiekuńczy i zaradny, oczywiście jeśli on też tego chce. Odnoszę wrażenie, że to nie mężczyźni oczekują od nas cudów, ale my same często ulegamy pokusie bycia niezastąpionymi.

Nawet w bajkach dla dzieci, kiedy są przedstawiane dwie siostry, to zła jest brzydka, a ładna dobra. Dobro kojarzy się z pięknem, a zło - wiadomo.

- Tak, to widać również bardzo wyraźnie na rynku pracy. Jest takie oczekiwane - pracownik ma być ładny. Ładny kojarzy nam się z dobrym, też z człowiekiem sukcesu. Takie są skróty myślowe i takie schematy często funkcjonują.

A to nie jest tak, że kobieta dopiero w pewnym wieku dojrzewa do refleksji, że nie musi udawać kogoś, kim nie jest? Najpierw jesteśmy małymi dziewczynkami, dorośli nam mówią, żebyśmy były grzeczne, ukłoniły się. Potem w wieku lat nastu też patrzymy na swoje rówieśniczki, zaczynamy się malować, wchodzimy w role. 

- Być może tak. Kobiety, z którymi rozmawiam i w gabinecie, i na warsztatach, a są w bardzo różnym wieku, mają różny stopień przyzwolenia na bycie sobą. Zdarza się, że nastolatka ma dużo więcej samoakceptacji i dobrej miłości własnej niż kobieta dojrzała. Chyba nie całkiem utożsamiałabym tę zgodę na siebie z wiekiem.

- Wydaje mi się, że jest to bardzo indywidualne. Czynnik wieku i zdobytych doświadczeń na pewno ma jakieś znaczenie. W moim odczuciu większy wpływ na samoakceptację i pozytywną miłość własną ma rodzina i środowisko, w którym młoda kobieta dojrzewa, dorasta, od którego się uczy. I nie chodzi tu tylko o przekaz werbalny, ale o rzeczywiste wzorce, kobiet szczęśliwych, spełnionych, odważnych, zaradnych życiowo.

- Dziewczynka uczy się bycia kobietą od mamy, babki, ciotki, sąsiadki, nauczycielki. To najbliższe środowisko determinuje, jakimi kobietami mamy odwagę być.

Czyli sposób wychowania, nie wiek.

- W moim odbiorze - tak. Znam kobiety dojrzałe, które są emocjonalnie pogubione w świecie lalek.

Wiele kobiet uzależnia poczucie swojego szczęścia od wskazówki, która pokazuje ile kilogramów ważą. Dlaczego tak się dzieje?

- Mam wrażenie, że z wagi wielu z nas uczyniło sobie taki niedościgniony symbol szczęścia. I zaklinając rzeczywistość wierzą, że jeśli tylko osiągną tę wymarzoną liczbę, to świat stanie się piękniejszy. To nic innego, jak wiara w to, że po zmianie miejsca zamieszkania, czy przemalowaniu ścian na niebiesko, świat stanie się piękniejszy. Chyba lubimy wierzyć w taką magię. Bo jeśli człowiek nie czuje się szczęśliwy i nie wykrzesał w sobie jeszcze siły do poszukania prawdziwych przyczyn tego stanu, łatwo ulega pokusie "zaczarowania". A przecież jeśli schudnę czy przytyję, to zmieni się tylko moja waga. Świat dalej będzie taki sam. Chyba, że mam siłę i odwagę sięgnąć po więcej, zmienić, to co mnie uwiera.

To smutne kiedy piękno i szczęście utożsamiamy ze szczupłą sylwetką.

- Najczęściej spotykam się z takim widzeniem świata. Widzę to, mierzi mnie to, sama się z tym mierzyłam we własnym ciele. Często powtarzam, że waga to jedynie cyfra, a nie wymierny czynnik szczęścia. Czy nie jest ważniejsze w jakiej kondycji jest nasze ciało, jak się czuję?

- Rozmiary to przecież szablony potrzebne po to, żeby świat odzieżowy sprawniej funkcjonował. Kiedyś ubrania szyto na miarę. Dzisiaj wielu z nas siłuje się i walczy ze sobą, by za wszelką ceną zmieścić się w jakimś wymarzonym szablonie. Nie uważam, aby było to dobre, bo zamiast się odżywić, dostarczyć tego, czego ciało oczekuje, katujemy się.

- Większości z nas dieta kojarzy się z szablonem, z rozpiską, którą ktoś dla mnie i za mnie wymyśla. Tymczasem dieta to jest sposób, w jakim myślimy o własnym organizmie. Dieta jest tym, co dziś jemy.

- Jedząc według cudzej rozpiski, oddaję komuś władzę nad moim talerzem. Dlaczego? Nie chcę tak, nie podoba mi się to. Wprowadzanie siłowych zmian jest przecież strasznym stresem dla ciała, dla mózgu. Utożsamiam to wręcz w wysłaniem człowieka na front. Tam jest groźnie - w okopie nie wiadomo kiedy i co dostaniemy do jedzenia.

- Stopniowe wprowadzanie korekt, zamienników, przypraw do konkretnego jadłospisu, adekwatnego do stylu życia danego człowieka, ma zdecydowanie większą rację bytu. Stanowczo zwiększa też prawdopodobieństwo sukcesu, który rozumiem jako utrwalenie nowych, lepszych nawyków żywieniowych, korzystnych dla naszego ciała i dla nas samych. Sens takiego odżywiania jest dla mnie naturalny.

Czyli nie ma jednej jedynej recepty na idealną wagę...

- My tylko z pozoru jesteśmy do siebie podobni, a przecież tak bardzo różni. Nie ma idealnego mężczyzny dla każdej kobiety, nie ma idealnego produktu dla każdego człowieka i nie ma jednej, idealnej diety.

- Poprowadziłam niedawno wykład "Jak na talerzu, tak w łóżku", mógł się wydać kontrowersyjny. Jestem przekonana, że sposób, w jaki o sobie myślimy, sposób w jaki karmimy siebie, determinuje relacje, jakie budujemy ze światem. Nie możemy dać nikomu miłości, jeśli nie nosimy jej w sobie. Mogę dać komuś podziw, uznanie, szacunek, ale nie dam nikomu miłości, jeśli nie mam jej w sobie. Moim zdaniem zdrowy egoizm jest bardzo mocno altruistyczny.

To znaczy? 

- Im lepsza jestem dla siebie, im lepiej o sobie myślę, tym mam więcej dobrej energii i lepiej widzę, odbieram świat i ludzi. Przecież sami determinujemy naszą rzeczywistość. Każdy z nas widzi świat własnymi oczami, bo tylko swoje ma do dyspozycji. Powtarzam za Bucayem: "Nie zabraknie nam możliwości kochania innych, jeśli kochamy samych siebie (...) tylko wtedy, kiedy poznam siebie, będę w stanie dać drugiemu to, co najlepsze(...)".

To nie ludzie budują nasz świat, to my go kreujemy, bazując na emocjach, które nosimy w sobie.  

Są akcje społeczne mówiące o tym, że prawdziwe kobiety mają krągłości, są reklamy, gdzie występują puszyste modelki. Czy to jest kontrrewolucja? 

- Być może. Takie akcje bardzo mi się podobają, w ogóle podobają mi się zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którzy mają zgodę na własne ciało. To widać, gdy się patrzy na człowieka. Znam panie, które są w rozmiarze większym niż ogólnie uznany za idealny. Są szczęśliwe i tę akceptację własnego ciała się w nich czuje.

- Oglądam czasem takie modelki XXL, ich miłość do własnego ciała emanuje, jest wręcz zaraźliwa. Są piękne. Nie ma uniwersalnego rozmiaru dla człowieka, tak jak nie ma szablonu na szczęście. Większa akceptacja siebie to jednocześnie większa akceptacja innych. Marzy mi się taka wersja świata, w której nie komentuje się i nie obdarza znaczącym spojrzeniem ani osoby otyłej, ani bardzo szczupłej.

To byłby świat idealny, a póki go nie ma, pokochajmy siebie i jedzmy zdrowe produkty. 

Odżegnuję się od jednoznacznych, definitywnych wytycznych: to jest zdrowe, a to jest niezdrowe. Na przykład ryż - jest świetnym produktem, tylko dla kogoś będzie bardzo korzystny, a dla innej osoby niekoniecznie.

Myślałam, że ryż po prostu jest zdrowy... 

- Owszem, a jednak nie dla każdego będzie wskazany. Mamy dwa rodzaje jelita drażliwego, bardzo powszechna jednostka chorobowa w świecie mocno zapracowanych 30-40 latków. Jest jelito drażliwe z biegunką i jelito drażliwe z zaparciami. Przy tych dwóch różnych jednostkach ryż w jednym przypadku będzie bardzo korzystny, a w drugim nie.

To tak, jakbyśmy szli do apteki i kupowali tabletkę, bo pomogła sąsiadce.

- Tak często się dzieje. Chcemy iść na skróty, tylko te drogi na skróty niekoniecznie prowadzą tam, gdzie chcemy dojść. Zastanawia mnie, kiedy przychodzą pacjenci i pytają, ile czasu mają poświęcić na naukę nowego sposobu odżywiania. Odpowiadam niezmiennie: "Tyle ile pan, pani sobie życzy", bo nie znam odpowiedzi na to pytanie. Różny jest stopień naszej wiedzy o produktach, technikach kulinarnych, a przede wszystkim, różna jest świadomość potrzeb naszego ciała. 

Wiemy, że jedzenie owoców i warzyw jest zdrowe, że gdy chcemy schudnąć, trzeba ograniczyć niektóre produkty. Ale gdy ktoś kocha mięso czy powinien się go wyrzec dla dobra swojej sylwetki?

- Absolutnie nie. Nie namawiam nikogo do wyrzekania się czegoś, co dla niego jest strasznie ważne, bo to zadziała na krótko. Nie jesteśmy w stanie trwale przejść na dietę, której nasze ciało nie zaakceptuje. Zdecydowanie większy sens widzę w powolnym wprowadzaniu dodatków, zamienników, przypraw. Nasze kubki smakowe są "wyuczalne" i zdecydowanie od nas samych zależy, czego je nauczymy, co polubią.

- Jeżeli utrwalimy sobie takie przekonanie, że mięso jest jedyną, najwspanialszą rzeczą na świecie, to faktycznie tylko to mięso będzie nam dawało radość. Warto się otworzyć na nowe smaki, pozwolić sobie doświadczyć nowych produktów i nie siłować ze sobą.

- Warto sobie wyobrazić, że mamy w sobie dziecko i karmimy to dziecko, z miłością. Tak jak mama karmi niemowlaka. Bo nasze ciało wie, czego potrzebuje, warto się w nie wsłuchać. Możemy je nauczyć lubić to, co nam sprzyja, co dla nas pożądane - jeżeli nie daliśmy sobie możliwości spróbowania czegoś, to skąd mamy wiedzieć, czy to lubimy czy też nie? Proszę pacjentów o niepoprzestawanie na jednej próbie - dajmy sobie szansę aby to nowe polubić.

A jeżeli w naszym ciele jest rozpieszczone dziecko i woła: "Daj słodycz, daj czekoladkę"?

- Słodycze do najzdrowszych nie należą, pełnią funkcję inną niż odżywczą. Jeżeli skoncentrujemy się trochę na sobie i nauczymy się szukać słodkiego smaku w innych produktach, to proszę mi wierzyć, że chęć na słodycze się zmniejszy. To działa. Pracuję z ludźmi, u których zaszła duża zmiana w kwestii słodyczy, bo zaczęli myśleć o sobie, o odżywieniu ciała.

- Dla wielu niewyobrażalne jest, że można poczuć słodki smak w burakach czy marchewce. Okazuje się, że można. Jeżeli ograniczymy cukier prosty, to nasze ciało jest w stanie wychwycić przeróżne smaki, w tym smak słodki w innych produktach.

Czy możemy sobie pozwolić na trochę tłuszczu, czy to jest ewolucyjnie zdrowe, uzasadnione?

- Tłuszcz, mam wrażenie, ma mocno negatywny PR, a to nie do końca jest prawdą. Jest nam potrzebny, ma funkcję ochronną dla organizmu, ogrzewa nasze ciało, tłuszcz stabilizuje narządy wewnętrzne. Jego wielkie ilości są nam zbędne. Bać się tłuszczu na pewno nie należy , a pomysł diety wyłączającej tłuszcz jest, powiedziałabym, zabawny, bo nierealny. Przecież tłuszcz jest zarówno w formie jawnej, jak i ukrytej w wielu produktach. A czy powinniśmy zaakceptować, że jest go więcej w ludzkim ciele? Mamy różny skład jakościowy ciała i jeden organizm potrzebuje go więcej, drugi mniej.

Czasami gdy widzę z daleka matkę z córką, to od razu wiem, która z nich jest z młodszego pokolenia. Córka jest większa, ma większe stopy.

- Myślę, że to w dużej mierze jest kwestia przetworzonego jedzenia i niestety plaga bardzo złego sposobu odżywiania wśród dzieci. Znam sporo rodziców, którzy mają nastoletnie dzieci. Ci ludzie najczęściej są bardzo zapracowani, nie mają za wiele czasu na gotowanie. Wszyscy mamy ten czas limitowany.

- Ostatnio usłyszałam coś, co bardzo mnie poruszyło. Znajoma ma nastoletniego syna. Jego koledzy bardzo chętnie go odwiedzają, bo u Pawła zawsze jest zupa, a oni za tą domową zupą tęsknią. Mają pieniądze na jedzenie w mieście, najczęściej niestety wybierają fast food. Jeśli marzeniem nastoletniego chłopca jest domowa zupa, to daje do myślenia.   


Monika Szubrycht


Dietetyk Ewa Koza prowadzi swój gabinet w Krakowie. Więcej informacji można znaleźć na jej stronie mamsmak.com   

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dieta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy