Reklama

Wszystkie dzieci nasze są

Gdy słyszę, że ktoś, kto nie ma dzieci, nie potrafi się nimi dobrze zająć, od razu przypomina mi się, jak mówią, że wszyscy faceci zdradzają, a blondynki są głupie. Cóż, ludzie od zarania dziejów próbują uporządkować rzeczywistość wokół siebie, często tworząc przy tym szkodliwe stereotypy.

Nie wiem do końca, skąd wzięło się takie przeświadczenie. Może z zazdrości o przespane noce, wieczorne wyjścia do kina, czy książki czytane wtedy, kiedy się ma na nie ochotę? Tymczasem dzietny czy bezdzietny, albo potrafi się małym człowiekiem zająć, albo nie. To raczej kwestia wrodzonych predyspozycji niż posiadanego przychówku.

Często mam wręcz wrażenie, że ci co dzieci nie mają, potrafią wykrzesać z siebie więcej energii i sił na hasanie po lasach, bądź kopanie piłki. Mało tego, to oni właśnie pozwalają dzieciakowi porządzić przez chwilę. W ich towarzystwie i pod ich opieką maluch może być prawdziwym księciem, czy też księżniczką, absolutnym pępkiem świata.

Reklama

Przypomnicie sobie z dzieciństwa swoje ukochane ciocie czy ulubionych wujków, często przyszywanych. Oni byli przez chwilę, więc nie wychowywali, nie czepiali się, nie stawiali wymagań, nie ględzili: zrób to, zrób tamto. Byli tylko i wyłącznie dla nas. Nie musieli gotować obiadu, sprzątać, prać, myć naczyń, dzięki czemu mieli dla nas dwie najcenniejsze rzeczy: swoją uwagę i czas.

Szczekający pudel

Ja też takiego wujka miałam. Siermiężne czasy socjalizmu sprawiły, że pokolenie urodzone w latach 70. nie doświadczało fury kolorowych zabawek, czekolada była na kartki, a jeansy tylko w Peweksie.

Pewnego razu wujek wyjechał na wymianę studencką do Związku Radzieckiego. Rodzice dali mu swoje oszczędności - za wschodnią granicą miał kupić złoto, przemycić do ojczyzny i z zyskiem sprzedać. Niestety, plany wzbogacenia się całej rodziny legły w gruzach, co stało się jasne, gdy tylko przekroczył próg domu.

Wuj obładowany zabawkami wyglądał jak Święty Mikołaj. W przepastnej torbie zmieścili się: podrzucający jajko kucharz na baterie, olbrzymi, dmuchany łabędź, szczekający pudel i lalka wielkości dwuletniej dziewczynki, która trzymana za ręce potrafiła chodzić. I jeszcze maskotka, dzięki której powiedziałam swoje pierwsze w życiu zdanie: "siowa ma pazuly". Istotnie, była to sowa i pazury miała.

Babcia pewnie nie była szczęśliwa z powodu wymienionego na świecidełka skarbu, ale krótko dawała temu wyraz. "Zobacz, jak mała się cieszy!" - powiedział wujek i tak skończyły się lamenty nad zaprzepaszczoną fortuną. Dodam, że wujek był najfajniejszy, dopóki nie dorobił się swoich własnych dzieci. Potem zostałam przez moje kuzynostwo zdetronizowana.

"Żeby wychować dziecko potrzeba całej wioski" - mówi afrykańskie przysłowie. Wspaniale, jeżeli rodzice mogą być ze swoimi pociechami jak najdłużej. Jestem za. Ale powinni pokazywać małemu człowiekowi, że świat jest większy niż ich własny dom.

Zdolna niania

Każda nowa osoba wnosi w życie malucha inne wartości, inny język i inne zwyczaje. Pamiętam pierwszą nianię mojej córki - Kasię. Kiedy wracałam do domu, dziewczyny zawsze były zajęte rysowaniem, malowaniem, lepieniem z różnego rodzaju mas, albo tworzeniem zabawek z resztek materiałów.

Jakieś czas później córa zaczęła wygrywać konkursy plastyczne. Oczywiście chciałabym powiedzieć, że w jej genach drzemał artystyczny talent. Tylko nie jestem pewna czy zostałby odkryty, gdyby nie spotkała na swej drodze odpowiedniej osoby, która tak pięknie potrafiła pokierować jej ścieżką przedszkolnej kariery.

I jeszcze przykład koleżanki Hani, która zaprzyjaźniła się z sąsiadką. Choć różnica wieku wynosiła tu 50 lat, świetnie się z sobą dogadywały. Pani sąsiadka była znaną skrzypaczką i mała często podglądała, jak przyszywana ciocia gra. Na urodziny dziewczynka zmusiła ojca do kupna małych skrzypeczek - wszyscy myśleli, że to tylko fanaberia pięciolatki, ale instrument kupili.

Dzisiaj Hania jest lekarzem i ciągle goni ją czas. Ale najlepiej relaksuje się, kiedy może sobie pograć - wtedy nie myśli o pracy.

Nie zawsze będziemy mieć wpływ na to, z kim przyjaźnią się nasze dzieci. Dlatego pozwólmy im doświadczać spotkań z różnymi ludźmi już wtedy, kiedy są malutkie. Niech widzą, że mają możliwość przebywać w różnym towarzystwie i niech wiedzą, że jak dostaną w piaskownicy łopatką po głowie, to mają wybór i z agresorem bawić się nie muszą.  

Monika Szubrycht

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wychowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy