Reklama

Taka matka tylko w Polsce

Zrzędliwa, pokrzykująca i wiecznie zmęczona. Czy tak wygląda matka-Polka?

"Nie wyglądasz na matkę" - powiedziała nowo poznana koleżanka. Spędziłyśmy ze sobą kilka dni, gdy usłyszała, jak mówię koledze, że ma strzec aparatu fotograficznego, jak oka w głowie, bo to sprzęt córki.

Zrobiło mi się miło. Pomyślałam: "aha, nie wyglądam na matkę, to znaczy, że nie jest ze mną tak źle". Po chwili jednak zrobiło mi się wstyd. W końcu dzieci są dla mnie najważniejsze na świecie, jestem z nich dumna jak paw i dają mi milion powodów do radości. Skąd więc ta pierwsza reakcja?  

Zapytałam więc koleżankę, co według niej znaczy, że nie wyglądam na matkę. Bez wahania odpowiedziała, że po pierwsze wyglądam młodo (wiadomo, zrobiło mi się miło), a po drugie nie mówię bez przerwy o dzieciach (fakt, to okropnie męczące, gdy rodzice cały czas nawijają o swoich pociechach, nie bacząc na to, że ktoś może nie mieć ochoty tego słuchać).  

Reklama

Najgorzej, gdy wydając na świat małego człowieka, mamy stapiają z nim się w jedno. I nie chodzi o rodzicielstwo bliskości, noszenie w chuście, czy spanie w jednym łóżku. Rzecz dotyczy pań, które rodząc straciły utraciły swą odrębność. "Zjedliśmy, zrobiliśmy kupę, spaliśmy" - ileż razy słyszałam od świeżo upieczonych mam takie stwierdzenia. Zawsze mnie raziły. Jeśli kobieta rezygnuje ze swojego "ja" - to jej decyzja, ale dziecka nikt nie pyta o zdanie.

Na początku życia malutkiego człowieka zostaje mu odebrana możliwość samodzielnego jestestwa. A przecież mały człowiek jest odrębną istotą, nie przywłaszczajmy go sobie.  

Wiecznie zmęczona  

Pranie tetrowych pieluch, stanie w kolejkach po papier toaletowy, gotowanie niemowlęciu zupek i przecieranie ich przez sitko - milion czynności, które trzeba wykonać opiekując się niemowlęciem to pozostałość z poprzedniej epoki. Mam wrażenie, że niektórym współczesnym mamom pomyliły się czasy. Jest tak wiele udogodnień, które powodują, że łatwiej jest zapanować nad pielęgnacją, żywieniem i wiedzą na tematy wychowawcze. 

Nie mówię tu o kobietach, które mają rzeczywisty problem, związany z depresją poporodową, czy wahaniem hormonów. Nigdy nie należy lekceważyć ani tego co mówią, ani sygnałów, na które otoczenie powinno być wyczulone.

Mówię o osobach, które z mlekiem swojej matki wyssały narzekanie. Na szkołę, na nauczycieli, na wykładowców, na pracę, na męża, a potem z przyzwyczajenia chyba na dzieci. Te ostatnie nie dość, że nie są niczemu winne, to obojętnie co zrobią i tak będą powodem do skarg i wzdychań.  

Czy i jak zmienimy postrzeganie matek w naszym kraju zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Nie wynośmy aktu urodzenia na sztandary, bo to dopiero początek. Wydanie na świat człowieka to jedno, a sprawienie by w przyszłości był spełniony i szczęśliwy - to zupełnie dwie, różne rzeczy.

Matką nie stajesz w chwili przyjścia na świat syna czy córki. Uczysz się nią być, a najprawdziwszym nauczycielem jest dziecko.    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy