Reklama

"Nie" znaczy "nie"

Długi majowy weekend sprzyjał obserwacjom. Tak już mam, że oprócz podziwiania pięknych okoliczności przyrody, zwracam uwagę na ludzi. Z dziećmi oczywiście.

Czasami podglądanie innych sprawia, że możemy poczuć się jak w teatrze - uczestniczymy w takim spektaklu nie tylko jako widzowie, ale wręcz jako statyści. Wystarczy, że przypomnę sobie krótką podróż po zalewie czorsztyńskim, spod jednego zamku pod drugi.

Cała moja czteroosobowa rodzina usadowiła się w gondoli. W jedną stronę płynęliśmy sami, więc z rozkoszą zajęliśmy miejsce najbliżej dziobu, skąd można było podziwiać malowniczy pejzaż. Zacumowaliśmy u brzegów Niedzicy, skąd zostali zabrani kolejni pasażerowie.

Wtedy do gondoli "wpadła" młoda rodzina - tata, mama i Patryk. Mama Patryka usiadła mi prawie na kolanach, tata Patryka trzymał aparat na wysokości nosa ojca moich dzieci. Sam Patryk z kolei wybrał miejsce na środku, gdzie nie było ławeczki.

Reklama

Nie wolno, czyli co to jest?  

- Patryczku nie wolno tu siedzieć - powiedział tata, ale na chłopcu nie zrobiło to wrażenia. W nagrodę został obfotografowany ze wszystkich stron. Po kilku minutach znudziło mu się pozowanie, więc wyjął z maminej torebki drewniany miecz.  

- Nie wolno Patryczku, dam ci jak wysiądziemy z łódki - powiedziała kobieta. Jak nietrudno się domyślić, chłopiec nie przejął się jej słowami i trzymał zabawkę w ręce do końca podróży, od czasu do czasu wymachując nią przed nosami współpasażerów.

Chłodny wiatr wiał od wody, więc kobieta chciała założyć maluchowi kurtkę. Jednak po słowach "załóż kurtkę" wycofała się, bo zauważyła, że synek nie chce mieć na sobie dodatkowego odzienia...  

Podróże kształcą  

Dorośli otaczają opieką, uczą, wychowują, dają przykład. Wydaje mi się, że Patryk z tej podróży wyniósł lekcję: dorośli nie mówią tego, co myślą. Bo jeżeli nasze słowa nie idą w parze z tym, co robimy, to jak mamy je brać na poważnie?

Mały chłopiec w mistrzowski sposób pokazał, kto tu rządzi. Potrafił zręcznie zmanipulować rodziców, a oni, niczym dzieci we mgle, nie zauważyli, że ani jeden zakaz nie został przez niego potraktowany poważnie.

Nie przepadam za dorosłymi. Uważam, że w stosunku do swego potomstwa są często zbyt apodyktyczni, surowi albo przemądrzali. Myślę, że z dziećmi powinno się prowadzić dyskusję, przekonywać do swoich racji, negocjować, nieraz spotykać się w połowie drogi. Są jednak sprawy, które takiej dyskusji nie podlegają - jeśli jesteś małym dzieckiem i płyniesz łódką bez kapoka, to siadasz przy rodzicach i tyle.

Można wytłumaczyć dziecku w sposób dla niego zrozumiały, dlaczego tak jest, ale nigdy nie należy go straszyć. Ale pozwalanie mu na robienie w łódce, czego chce, naprawdę jest niebezpieczne.  

Bycie dorosłym nie jest łatwe. Często uginamy się pod ciężarem odpowiedzialności za siebie czy za rodzinę, jeśli takową mamy. Ale nic nie poradzimy, że czas płynie i - czy chcemy, czy nie - dziećmi kiedyś przestajemy być. Chyba że tego nie zauważymy.

Co by było, gdyby Patryczek posłuchał?  

Być może chłopczyk zacząłby płakać, gdyby okazało się, że jednak nie może siedzieć tam, gdzie chce. Pewnie dostałby ataku histerii, że mama odebrała drewniany miecz. I zezłościłby się okrutnie, gdyby ktoś założył mu kurtkę. I co? Czy zniszczyłoby mu to dzieciństwo? 

Rodzice czasami zakazują nie dlatego, że chcą skrzywdzić swoje dzieci, ale dlatego, że chcą je chronić. Dzieci powinny mieć wyznaczone granice, bo gdy je mają, czują się bezpiecznie. Nie chodzi bynajmniej o wychowanie ich na posłusznych żołnierzy.

Nie mówmy im często "nie", ale jeśli już taką granicę postawimy, nie zachowujmy się tak, jakby nic nie była warta. Traktujmy poważnie nasze dzieci, wtedy one też będą nas tak traktować.       

Monika Szubrycht

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy