Reklama

Dwa poronienia

Dwie ciężarne pacjentki przyjęte niemal równocześnie do świnoujskiego szpitala są przekonane, że gdyby nie błędy medyczne popełnione przez personel, ich nienarodzone dzieci mogłyby żyć. Kobiety złożyły już do prokuratury zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa.

Pani Joanna

Pierwsza z kobiet trafiła do placówki z powodu krwawienia z dróg rodnych. USG potwierdziło prawidłowo rozwijającą się ciążę, niestety, wyniki badania krwi matki wykazały stan zapalny w jej organizmie. Pacjentka więc otrzymała antybiotyk, ale nadal krwawiła i, jak twierdzi, kilkakrotnie sygnalizowała, że nic się nie poprawia. Nazajutrz nie wykonano żadnych badań, a kolejnego dnia poronienie stało się faktem:

- Niestety diagnoza była przerażająca. Poziom CRP wzrósł dwukrotnie od wyniku z jakim przyjmowano mnie na oddział. Na ratunek ciąży było już za późno, a powodem zdrowotnych komplikacji, zdaniem badającej lekarki miało być to, że podano zbyt małą dawkę antybiotyku - mówi pani Joanna w rozmowie z Iswinoujscie.pl.

Reklama

Jak podaje serwis, na tym koszmar młodej kobiety się nie skończył. Została skierowana na obowiązkowe łyżeczkowanie macicy, ale mówi, że przez dwa następne dni nie upewniono się, czy zabieg wykonano poprawnie - gdy spróbowała skorzystać z toalety przekonała się, że niestety nie. Kolejny koszmar przeżyła podczas wieczornego rozbierania się - jej oczom ukazała się główka dziecka.

Dopiero po trzech dniach wykonano ponowny zabieg łyżeczkowania. Po wszystkim pani Joanna swoje szpitalne doświadczenia określiła mianem życiowego dramatu.

Pani Aneta

Objawy, z którymi druga z pacjentek została przyjęta do szpitala w Świnoujściu wskazywały na obecność krwiaków pozakosmówkowych; ona również mocno krwawiła, ale seria badań przeprowadzonych w ciągu sześciu kolejnych dni wykazała, że płód rozwija się prawidłowo, a jego serce bije.

Siódmego dnia pani Aneta usłyszała, że jej dziecko jest martwe. Wówczas otrzymała lek o nazwie Arthrotec, aby, jak mówi, doszło do poronienia samoistnego. Natomiast ósmego dnia okazało się, że ciąża nadal trwa, serce dziecka bije, a pacjentka miała nawet otrzymać gratulacje - wszystko to podczas badania wykonanego przez lekarza, który dzień wcześniej zaaplikował jej Arthrotec. Gdy mu o tym przypomniała, opuścił gabinet i wrócił po chwili w towarzystwie lekarki, która odkryła, że niestety nie da się już zatrzymać poronienia - serce płodu biło coraz słabiej, a jajo płodowe zaczęło ulegać spłaszczeniu.

Kobieta długo starała się o to, by zostać matką - zaszła w upragnioną ciążę dzięki procedurze in vitro.

Stanowisko szpitala

Polsatnews.pl przytacza oświadczenie Szpitala Miejskiego w Świnoujściu, w którym czytamy m.in.:

- Historie pobytu dwóch pacjentek na oddziale ginekologicznym mające na celu wywołanie emocji i negatywnych obrazów, co do sposobu działania lekarzy wraz z wysnutymi tezami nie mającymi nic wspólnego z wiedzą medyczną jak i sztuką lekarską są dalece nieuprawnione.

Ciąże obu kobiet miały być zagrożone, a ich wywiady ginekologiczno-położnicze  - obciążone. Placówka podkreśla, że żaden z zabiegów nie został przeprowadzony bez zgody pacjentek. 

Arthrotec oficjalnie zaś nie jest środkiem poronnym, a lekiem przeciwbólowym i przeciwzapalnym, mającym w składzie dwie substancje czynne: diklofenak oraz mizoprostol. Z dołączonej ulotki wynika jednak jednoznacznie, że nie mogą go stosować kobiety w ciąży.

Dyrektor szpitala, Dorota Konkolewska podkreśliła, że podjęto działania, które mają wyjaśnić okoliczności tych dramatycznych zdarzeń, a jeśli oskarżenia zostaną potwierdzone, zostaną też wyciągnięte odpowiednie konsekwencje, acz na chwilę obecną nikomu nie postawiono zarzutów i nie udowodniono żadnych błędów w sztuce lekarskiej.

Sprawami pokrzywdzonych zajęła się prokuratura.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: poronienie | szpital
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy