Reklama

Nękanie w szkole. Jak pomóc dziecku?

Twój syn lub córka nie chcą rano iść do szkoły i skarżą się na ból brzucha? To nie muszą być objawy choroby. Może unikają kolegów, bo się ich obawiają? Im prędzej wkroczysz do akcji, tym szybciej możesz zażegnać kryzys.

Psychologowie biją na alarm, że dzieci są wobec siebie coraz bardziej okrutne. Coś, co niedawno należało do rzadkości – wyzywanie, a nawet bicie – dziś zdarza się coraz częściej.

Jakie są przyczyny wrogiego zachowania? Przede wszystkim chęć wyładowania agresji, która rodzi się z różnych powodów – trudnej sytuacji w domu, kłopotów z nauką. Typowy agresor ma przeważnie słaby kontakt z rodzicami i wiele kompleksów.

Pragnie więc choćby siłą zdobyć uznanie. Dręczonemu dziecku można jednak pomóc. Wystarczy nie zostawiać go ze swymi problemami samego.

Reklama

Z długotrwałym nękaniem można sobie radzić

W przypadku mobbingu organizatorzy akcji „Szkoła bez przemocy” sugerują:

Ofiara powinna natychmiast powiadomić o tym otoczenie: rodziców, nauczyciela, dziadków. Warto nauczyć dziecko, że to żaden wstyd prosić o pomoc. Gdyby miało z tym problem, niech napisze list. Często niechęć do mówienia o prześladowaniu wynika z pragnienia oszczędzenia stresu bliskim. Lecz im prędzej dorośli się o tym dowiedzą, tym większa szansa na zakończenie sprawy.

Jeśli dziecko stanie oko w oko z napastnikiem, niech postara się nie oddawać uderzeń. Każde bicie to napaść. Dobrze jest zachować spokój, stać wyprostowanym, patrzeć agresorowi w oczy. Unikać gestów lub zachowań, które mogłyby go sprowokować.

Nie warto reagować na obraźliwe zaczepki. Zamiast wdawać się w utarczki słowne, lepiej powiedzieć coś, co pokaże, że atakowany nie czuje się dotknięty lub zdenerwowany. Na przykład: „Tak? No to co” , „Wolno ci tak uważać”, „To możliwe”.

Uporczywe nękanie (również w sieci) jest wykroczeniem i można je zgłosić na policję (z art. 107 kodeksu wykroczeń). Karalne są także groźby – kodeks karny art. 190 i 191. W imieniu nieletniego skargę składają rodzice lub opiekunowie.

Syn urodził się chorowity. Pół dzieciństwa spędził w sanatoriach i szpitalach. Na skutek problemów z tarczycą i w efekcie przyjmowania sterydów ma sporą nadwagę – opowiada Monika.

– Choć sprawia wrażenie potężnego, jest bardzo słaby fizycznie. Szybko się męczy, wysiłek powoduje u niego silne ataki astmy. Dopóki chodził do szkoły społecznej, nie było żadnych problemów. Jednak dwa lata temu rozwiodłam się z mężem i wtedy przeniosłam syna do osiedlowego gimnazjum niedaleko naszego domu.

Dostałam niewysokie alimenty, więc pomyślałam, że zaoszczędzę na czesnym – usprawiedliwia się. – Poza tym były mąż zabrał auto i nie miałabym czym wozić Szymka tak daleko. Dziś żałuję, ale wtedy wydawało mi się, że to rozsądne rozwiązanie.

Już pierwsze dni pokazały jednak, że dzieci z klasy nie zaakceptowały Szymka. Żalił się, że jest popychany i nazywany tłuściochem. A po tygodniu pobito go na boisku. Do domu wrócił z siniakami, w podartej koszuli – mówi wzburzona Monika. – Dwóch kolegów szarpało go na oczach uczniów, ale nikt nie reagował.

Nawet dziewczyny krzyczały, żeby dołożyć spaślakowi. Gdyby nie interwencja nauczyciela WF-u, nie wiem, jak by się to skończyło. Napastnicy dostali naganę i obniżono im stopień ze sprawowania, ale tym się przecież młodzież nie przejmuje. Mój syn z powodu tuszy został kozłem ofiarnym.

Wprawdzie koledzy nie atakują go już jawnie, ale ciągle ktoś podstawia mu nogę albo „przypadkiem” uderza z całej siły łokciem. Poprosiłam niepracującą sąsiadkę, by przyprowadzała go ze szkoły do domu, bo bał się wracać sam. Naturalnie to powód do kolejnych docinków i drwin. Jego stan psychiczny jest fatalny.

Powiedział mi niedawno, że stara się niczego nie pić w szkole, żeby nie chodzić do toalety. Bo kilka razy został w niej zaczepiony. Wykręcano mu ręce, przewrócono na umywalkę. Rozmawiałam z byłym mężem i ustaliliśmy, że znów poślemy go do społecznego liceum.

Bo cała sytuacja odbija się także fatalnie na zdrowiu Szymka. Cierpi na nerwicę, a ataki astmy zdarzają mu się coraz częściej. Na pomoc szkoły przestałam liczyć. Polega tylko na obniżaniu ocen i jałowych rozmowach, których zresztą nauczyciele starają się unikać.

Zastanawiam się, co się dzieje w domach tych dzieci, że jest w nich taka nienawiść?


Gnębi się tych, których zemsty nie trzeba się obawiać

Rudy, okularnik, grubas, a może biedniejszy od kolegów? Każdy pretekst jest dobry, by upatrzyć sobie ofiarę. Badania polskiej emigracji na Wyspach Brytyjskich pokazały na przykład, że oprócz imigrantów o innym kolorze skóry to mali Polacy należą do najczęściej prześladowanych w tamtejszych szkołach.

Dlaczego? Ponieważ osiągają lepsze wyniki w nauce, a dziewczynki przewyższają inne urodą. W naszym kraju jest jednak inaczej. Obiektem niechęci nie bywają wzorowi uczniowie. Kujony nie znajdują się w grupie ryzyka. Ich wiedza wzbudza częściej respekt niż kpiny. Młodzież podświadomie czuje, że talent to rodzaj siły, a tradycyjnie przecież gnębi się słabszych. Co zatem sprawia, że prawdopodobieństwo bycia kozłem ofiarnym rośnie? W polskich szkołach jest to na przykład niska atrakcyjność fizyczna.

Niezbyt urodziwi nastolatkowie są aż trzykrotnie bardziej narażeni na przykrości. Źle widziana jest zresztą jakakolwiek odmienność. Ekstrawagancki ubiór, nietypowe przekonania, a także widoczna ułomność często skazują młodych ludzi na szykany. Podobnie dzieje się w przypadku dzieci ubogich i strachliwych.

Jawne okazywanie lęku działa jak zachęta do dręczenia. Stąd tendencja, by wyżywać się na tych, których zemsty nie trzeba się obawiać. Wciąż nielubiane są lizusy i skarżypyty. Nastolatki uważają, że dokuczanie im jest „sprawiedliwym” wymierzeniem słusznej kary.

Młodzież pytana o przyczyny rosnącej przemocy na pierwszym miejscu wymienia chęć zaimponowania innym (71 proc. wskazań). Na drugim miejscu znalazła się próba wymuszenia siłą autorytetu (40 proc.). 38 proc. badanych uważa, że nękanie sprawia agresorom przyjemność, a 31 proc. sądzi, że w ten sposób rozwiązują własne kłopoty.

Olivia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy