Reklama

Połączyła nas miłość do koni

- Moja przyjaźń z Kasią Dowbor trwa od dziesięciu lat. Połączył nas kot i pasja do koni. Kiedyś podczas przejażdżki konnej, zapytałem czy nie napisalibyśmy bajki o koniach. Od tego prozaicznego zdarzenia, tej rzuconej pół żartem-pół serio sugestii doszliśmy do tego, że może warto - mówi Marcin Kozioł, współautor cyklu "Stajnia pod tęczą".

Adam Wiczorek, Interia: Jaka jest geneza twojej ostatniej książki? 

Marcin Kozioł: Kiedy spotkaliśmy się rok temu, rozmawialiśmy o książce dla dzieci o komputerach. Komputery to pasja, którą rozwijałem od dzieciństwa, a teraz piszę o mojej innej pasji. Od trzech lat konie zagościły na dobre w moim życiu. Podróżowałem kiedyś z plecakiem i zobaczyłem na ulicy samochód z napisem "Wyprawy konne" i pomyślałem, że to świetny pomysł, żeby zamiast plecaka wozić sakwy i spróbować świat zwiedzać z końskiego grzbietu. Taką pierwszą wyprawę podjąłem po roku intensywniejszych ćwiczeń. Wybrałem się w podróż po Małym Kaukazie. Realizuję swoje marzenia o podróżach konnych. 

Reklama

- Ale końska przygoda zaczęła się już wcześniej. Prawie dziesięć lat temu zostałem sąsiadem Kasi Dowbor. Połączył nas, paradoksalnie nie koń, a kot. A to dlatego, że Dżager, maine coon Kasi, postanowił poznać nowych sąsiadów. Wtedy też zdecydował, że warto mieć dwa śniadania, dwa obiady i dwie kolacje. W ten sposób dostał się do mnie "w leasing. Spędzał pół dnia u mnie, pół u Kasi. W obu domach miał posiłki i strasznie przytył. Kasia zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że tak przybrał na wadze. Prowadząc śledztwo, trafiła do mnie i z czasem sąsiedzka znajomość przerodziła się w przyjaźń. Trwa już wiele lat i Kasia po drodze zaraziła mnie miłością do koni. Zaczęła zabierać mnie do stajni i to u niej po raz pierwszy spróbowałem jazdy konnej. Potem zaczęliśmy od czasu do czasu jeździć na spacery do lasu.

- Kiedyś podczas takiej przejażdżki, zapytałem czy nie napisalibyśmy bajki o koniach. Od tego prozaicznego zdarzenia, tej rzuconej pół żartem-pół serio sugestii doszliśmy do tego, że może warto. Zależało nam na tym, żeby był w tym morał, a także by bajka uczyła o koniach, zdradzała część ich sekretów i uwrażliwiała dzieci na to, co czują i myślą te zwierzęta. Chcieliśmy, aby ta nauka odbywała się przez zabawę. Także nienachalnie uczyła.

 W książce są kody, które można wpisać na stronie i dzięki nim obejrzeć specjalne filmy.

- Nagraliśmy je do każdej książki, bo będzie to seria. Przygotowaliśmy od czterech do sześciu filmów na tom, na których Kasia razem z mieszkańcami "Stajni pod tęczą" odkrywa sekrety koni. W pierwszej książce pokazujemy, jak porządnie wyczesać grzywę i ogon, jak wyszczotkować konia i po co konia bierze się na myjkę. Okazuje się, że to nie tylko spa dla koni, ale coś więcej. Chodzi o to, żeby dzieci poznały konie, ich zwyczaje i dowiedziały się, jak o nie dbać. Nie wystarczy przecież tylko siąść na konia, ale trzeba go przygotować. To nie jest tylko książka tylko dla tych, którzy już jeżdżą. Jest przeznaczona dla dzieci w wieku od 6 lat, które lubią zwierzęta. Może nawet jeszcze nie marzyły o tym, żeby wsiąść na konia, ale może ta książka rozbudzi te pragnienia.

Powiedziałeś, że jest to cała seria. Ile szykujecie tytułów?

- Na pewno będą trzy książki. W maju i czerwcu ukazały się dwa pierwsze tytuły, a trzeci będzie pod koniec sierpnia. Na razie "Stajnię pod tęczą" traktujemy jako trylogię, ale całkiem możliwe, że historia będzie miała ciąg dalszy, bo pomysłów nam nie brakuje.

Opowiedz trochę o samych zwierzętach, które występują w stajni. Czy to są znajdy, czy zwierzęta rasowe?

- W książce o tym wprost nie mówimy. W drugiej części trafiają tam uchodźcy z cyrku. Goszczą tam różne zwierzęta. Jest cała rodzina żabek, jest jeż, oddział myszy pod dowództwem mysiora Eugeniusza, zwanego Geniuszem, ze względu na swą mądrość i to, że podgryza książki pani Kasi. Jest kot Dżager - nie podajemy jego imienia, ale to o nim mowa, nawiasem mówiąc, był już głównym bohaterem innej mojej książki "Tajemnicy przeklętej harfy", która w maju została wpisana na Złotą Listę książek rekomendowanych przez Fundację ABCXXI Cała Polska czyta dzieciom. Oczywiście są konie. Prawdziwa plejada gwiazd. Jest ciocia Rodezja. To koń Kasi, który w rzeczywistości ma już 26 lat i mieszka dosłownie w ogródku u niej, bo tam znajduje się mała stajnia. Jest Niunio. To koń, na którym trenuję i bardzo się z nim zaprzyjaźniłem. Jest mistrzem, takim prawdziwym. Sylwia Kubiak, jego właścicielka i moja trenerka, w tym roku zdobyła na nim mistrzostwo świata w jeździe bez ogłowia. Lancer, który pojawi się w trzecie części, także mieszka i wychowuje się z Niuniem w stajni pod Sochaczewem. Karty w stajni rozdaje terrier Pepe, który wchodzi w rolę rozgrywającego w stajennych żartach. To pies Kasi. Występuje na fotografii w książce. Ma już swoje lata. Odmłodziliśmy go trochę na rysunkach. Ujawnię, że zatwierdzał swoje rysunkowe podobizny. Oglądał je na ekranie i dawał sygnały, gdy mu się podobało. 

Czy istnieje prawdziwa "Stajnia pod tęczą"?

- Jest naszym pomysłem. Stajenka Kasi jest za mała, aby była dokładnie tym miejscem. Rozbudowaliśmy ją trochę w wyobraźni. Wiem, że Kasia ma ciche marzenie, aby przenieść swoją stajnię i ją rozwinąć. Pisząc, czerpiemy z rzeczywistości. Inspirujemy się zwierzętami. Wiele opisanych epizodów podpatrzyliśmy w stajni. Obserwowaliśmy różne drobiazgi, które przerobiliśmy na większe historie. Książka jest interaktywna na dwa sposoby. Z jednej, dziecko ma strony do rysowania i uzupełniania, aby przez zabawę się uczyć. Z drugiej, są filmy, na które poświęciliśmy sporo czasu. Przy drugiej części mieliśmy świetną pomoc w osobie Tadzia, który ma pięć lat. Nie dość, że potrafi oporządzić konia, to jeszcze potem wskakuje na swojego kuca i wchodzi w galop. Jest niesamowity, choć warto pamiętać, że od dziecka wychowuje się z końmi. Przyznaję, że nie widziałem jeszcze tak młodego jeźdźca. W drugiej części pt. "Maść na maść" jednym z głównych bohaterów jest właśnie kuc, a na filmie jeździ na nim Tadzio, choć przed kamerą ani kuc, ani Tadzio nie chciał galopować i zbytnio popisywać się umiejętnościami. Drugim bohaterem jest zebroń. I tu zdradzę ciekawostkę, bo pojęcie "zebroń" nie jest jeszcze dobrze przyjęte w języku polskim. W książkach z lat 80. i 90. XX wieku hybryda zebry i konia nazywana jest zebroidem, ale brzmi to według mnie straszne, trochę jak android. Kompletnie nie oddaje natury tego zwierzęcia. Nie mówi nic o tym, w którą stronę odbywało się krzyżowanie, czyli kto jest mamą, a kto tatą. Skontaktowaliśmy się z naukowcami z PAN i SGGW, aby sprawdzić to porządnie. To oni ustalili, że możemy posłużyć się nazwą zebroń, aby oddać cechy gatunkowe naszego bohatera. Dbamy o takie szczegóły, aby książka miała podstawy naukowe.


Ile jest w tej książce ciebie, a ile Kasi?

 - To się przenika. Ja wziąłem na siebie ciężar ubrania tych rzeczy w słowa. Może w ich doborze jest więcej mnie, ale jeśli chodzi o pomysły i proces tworzenia fabuły, to jest praca wspólna z olbrzymim wkładem Kasi. Szliśmy w las, jechaliśmy konno, pracowaliśmy przy koniach i wymienialiśmy się pomysłami. O, w stajni pojawiła się mysz, którą wyczuł Pepe i zamiast się nią zając, jak przystało na Jack Russell teriera, on się ucieszył na jej widok i chciał z nią zaprzyjaźnić. Od razu wiedzieliśmy, że taka mysz musi się znaleźć w historii.

- Po omówieniu pomysłów na epizody, ja je spisywałem i przywoziłem Kasi dłuższe fragmenty do przeczytania. Kasia sugerowała zmiany, a czasami w ogóle dopisywaliśmy nowe przygody. Zdradzę ci pewien sekret. Całą pracę nad książkami zaczęliśmy od części drugiej. Rok temu, podczas "Zagadkowej niedzieli" w trzecim programie Polskiego Radia, spotkałem jedenastoletnią dziewczynkę, Maję Sołtysik z Myszkowa, która przyniosła mi rysunek konia z tęczową grzywą. Wiedziała, że lubię konie i zrobiła go specjalnie dla mnie. Ten rysunek z piękną grzywą, zainspirował mnie i Kasię, żeby zatrzymać prace nad drugą książką. De facto cofnęliśmy się w czasie i tęczowa grzywa stała się punktem wyjścia dla historii opowiedzianej w "Czarach na komary", książce otwierającej serię. Niunio budzi się z wielką tęczową grzywą i tęczowym ogonem, co prowadzi do wielu zabawnych perypetii.

Czyli nazwa została zainspirowana rysunkiem?

- Seria miała się nazywać inaczej. Niunio jest tym samym koniem, którym miał być, ale tęczowa grzywa sporo pozmieniała w relacjach między zwierzętami, w narracji i cała seria stała się bardziej kolorowa. Jest na równi bajkowa i realistyczna. Działamy na styku dwóch światów. Mamy przygody, żarty i perypetie zwierząt, zderzone z faktami i informacjami na temat zwierząt. 

Powiedz jeszcze o ilustracjach do książki. Kto za nie odpowiada?

- Rysunki stworzyła Joanna Grudnik. Wybraliśmy ją z kilku proponowanych przez wydawnictwo ilustratorów. Od razu wiedzieliśmy, że to ona będzie odpowiadać za warstwę ilustracyjną książki. Poczuła klimat "Stajni pod tęczą" i zrozumiała nie tylko, co Niunio ma na głowie, ale i to, co kryje się pod tą bujną grzywą. Pięknie to oddała. Świetnie się zrozumieliśmy. Joasia wniosła też element, o którym ja bym nie pomyślał. Wybrała cytaty, które stały się częścią rysunków. Stworzyła też własną czcionkę dla całej serii. Bardzo fajny pomysł i bardzo nam się to spodobało.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Dowbor | książki dla dzieci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama