Reklama

Najprzyjemniej rysuje się głupie postacie

Narysowanie jednego albumu to dziewięć do dziesięciu miesięcy. Najważniejsza jest miłość do pracy. Gdy się kocha coś, co się robi, to nie jest to takie trudne - mówi Achdé, francuski rysownik serii Lucky Luke.

Achdé to pseudonim francuskiego rysownika Hervé Darmentona, który po śmierci Morrisa przejął rysowanie słynnego komiksu o przygodach Lucky Luke'a. Nowe albumy sprzedają się w kilkusettysięcznych nakładach, a ich autor cieszy się zasłużoną sławą.

Adam Wieczorek, Interia: Jak to jest kontynuować tak znaną i kochaną serię? 

Achdé: To było ziszczenie dziecięcego marzenia. Ale oczywiście to też mój zawód i tkwi w nim odpowiedzialność względem dzieła Morrisa. Pracuję trochę inaczej niż np. amerykańscy twórcy. Nie stoi za mną żadne studio. Ja odpowiadam za całą pracę graficzną. Jeden rysownik i nie ma innych. Rysuję jeszcze serię Kid Lucky, czyli dzieciństwo Lucky Luke'a. Była też seria poświęcona Bzikowi, ale niestety już się nie ukazuje. Pojawiają się też krótkie historyjki humorystyczne oparte o legendę Lucky Luke'a, ale tym zajmują się już inni rysownicy.

Reklama

Styl rysunków Morrisa był bardzo charakterystyczny. Czy trudno było się go nauczyć?

- Była to głównie ciężka praca. Jest francusko-belgijska szkoła rysowania Marcinelle (polega na łączeniu stylu kreskówkowego z realistycznym, skupiająca się na ukazaniu dynamiki i ruchu - przyp. red.), której jestem przedstawicielem, więc było mi zdecydowanie łatwiej naśladować styl Morrisa. Trwało to jednak długo i udało się osiągnąć całkiem dobry efekt. 

- Rysowanie jest bardzo podobne do budowania. Pewne rzeczy potrafi się zrobić, a innych nie. Wszystkiego można się jednak nauczyć. Proces rysowania dzieli się na trzy etapy. Pierwszy to ogólny delikatny szkic, potem ołówkiem zaznacza się mocniej kontury, a trzeci to tusz i pędzel. Dziś się go już w zasadzie nie używa, choć ja ciągle lubię używać pędzla do tuszu. Dzięki temu uzyskuję efekt bardzo podobny do tylu Morrisa.

- Poza tym najważniejsza jest miłość do pracy. Gdy się kocha coś, co się robi, to nie jest to takie trudne. Lucky Luke, razem z Asteriksem były moimi ulubionymi seriami od czasów dzieciństwa i dlatego łatwiej było to robić.

Kiedy czytałem komiksy, które ilustrowałeś, byłem zachwycony ilością detali, które były zawarte w poszczególnych rysunkach. Wiele gagów opierało się głównie na nich. Czy one były od początku w scenariuszu, czy dodawałeś coś od siebie?

- Przy "Wujaszkach Dalton" miałem duży udział w tworzeniu gagów. W "Ziemi Obiecanej" dorzuciłem tylko kilka, bo i bez tego było ich mnóstwo. Warto pamiętać, że o ile rysownik serii jest jeden, to scenarzyści się zmieniają. Tutaj jest Jul, który jest rysownikiem, ale tworzy dla Charlie Hebdo, więc jego styl nie pasowałby do Lucky Luke'a. Natomiast wszystkie żarty stricte rysunkowe to jest moja twórczość.

Scenariusz dostajesz w całości czy kawałkami?

- Wymogiem wydawnictwa jest, żebym dostał gotowy, pełny scenariusz, natomiast wygląda to różnie w zależności od scenarzysty. Pracowałem z bardzo doświadczonymi ludźmi, jak i z początkującymi. Tu najlepszym przykładem będzie znany pisarz Daniel Pennac. Tworzyłem też serię CRS, o agentach wywiadu. Dostawałem od scenarzysty szkice z ludzikami, ale najczęściej z lewej strony mam opisane poszczególne sceny, a z prawej dialogi.

- Jestem odpowiedzialny za podział materiału na plansze. Natomiast Jul - od "Ziemi Obiecanej" - jest profesjonalistą, który potrafi rozplanować kadry. Zachowuje się trochę jak scenarzysta, który nie umie rysować, a trochę jak rysownik, który nie umie pisać. Taka mieszanka. 

Ile albumów z Lucky Lukiem narysowałeś do tej pory?

- Siedem w formacie albumowym i jednego małego "Kucharza Francuskiego". Do tego cztery albumy Kid Lucky. Jak na piętnaście lat pracy to całkiem dobry wynik. 

Rozumiem, że będą kolejne?

- Przestaną wtedy, gdy już nie będę mógł rysować, albo Lucky Luke przestanie się podobać. Oczywiście to czytelnicy tutaj decydują.

Jeśli już przy nich jesteśmy, to jak odebrali twoje prace?

- "Kucharz Francuski" był swego rodzaju testem. Był dodany bezpłatnie do wznowienia trzech albumów Morrisa. Nazwisko Achdé pojawiło się maleńkimi literkami w rogu. Nikt nie zauważył, że zmienił się rysownik. A może i zauważył, ale nikogo to nie zszokowało. To był pierwszy dobry znak.

A później?

- Pierwszym pełnowymiarowym albumem, który stworzyłem jako kontynuację, była "Piękna prowincja" (komiks jeszcze nie ukazał się na polskim rynku - przyp. red.). Było to wielkie wydarzenie, bo Lucky Luke jest drugą, zaraz po Asteriksie, serią kontynuowaną. Nie było tu sytuacji takiej, jak w Tintinie, gdzie Hergé zażyczył sobie, aby jego bohater umarł razem z nim. Natomiast Lucky Luke ma kontynuatora i odbiło się to szerokim echem. 

 - Lucky Luke to wielka historia. Dotychczas na świecie sprzedało się ponad 300 milionów komiksów z serii. Po tym, jak ukazała się "Piękna prowincja" byłem na akcji promocyjnej w Quebecu. Siedzieliśmy całą ekipą i w pewnym momencie dyrektor wydawnictwa odebrał telefon i powiedział, że jest poważny problem. Przeraziłem się, bo myślałem, że jest katastrofa. Okazało się, że w sześć dni sprzedano 455 tysięcy sztuk albumu, co oznaczało, że trzeba było błyskawicznie zrobić dodruk. 

- Oczywiście każdy kolejny album jest nowym wyzwaniem i nie można z góry zakładać, że będzie sukcesem. Natomiast zawsze jest to radość, gdy się nim okazuje.

Wydaje się, że przekaz jest uniwersalny i przy tych komiksach bawią się i dzieci, i dorośli.

- Wiem, że w polskiej wersji pani Maria Mosiewicz wprowadziła pewne zmiany i złagodziła wymowę dwóch gagów. Pojawiało się tam słowo obóz, a że komiks jest o emigrujących do Ameryki Żydach, okazało się to problematyczne. Bardzo mnie to zdziwiło, bo przecież jest to niewinne i nie przyszło mi do głowy, że można skojarzyć to z obozem koncentracyjnym.

- Z kolei odbiór społeczności żydowskiej we Francji i Belgii był fantastyczny. Tam jest też scena, gdy na widok szeryfa Hanna pyta czy wszyscy w Ameryce muszą nosić gwiazdy. Tymczasem w polskiej wersji jest pytanie tylko o to czy wszyscy noszą. Natomiast społeczność żydowska nie miała z tym problemu, zachowali zdrowy dystans. 

- Punktem wyjściowym dla całej historii i tego, żeby była śmieszna, było skonfrontowanie Lucky Luke'a, który jest luzakiem, ze społecznością, która musi przestrzegać ściśle określonych zasad dotyczących wielu aspektów życia. Okazuje się, że nie mogą zjeść zająca, rozpalać ognia, podróżować w niektóre dni i muszą przestrzegać dogmatów religijnych. Lucky Luke na początku jest zdziwiony, ale w pewnym momencie ma tego dość. Mogliśmy wziąć na cel Chińczyków, ale akurat zdecydowaliśmy, że to będzie śmieszniejsze.

Czy taką historię tworzy się pod kątem wychowanych na Lucky Luke'u, czy nowego czytelnika?

- Lucky Luke jest komiksem przeznaczonym dla wszystkich. Są trzy poziomy odbioru. Dla małych dzieci, dla czytelnika dorosłego, a czasem są mrugnięcia okiem do różnych społeczności, odwołania do poprzednich albumów w serii czy bogactwa kultury komiksowej. 

Teraz najważniejsze pytanie. Czy zawsze chciałeś być rysownikiem komiksów?

- Tak. Pierwszy komiks narysowałem w wieku pięciu lat. Jednak przez lata pracowałem jako technik obsługi aparatury medycznej, zresztą skończyłem takie studia. W pewnym momencie okazało się, że moja przyszłość tkwi w komiksach. 

- Mama ma duży udział w tym, że zostałem rysownikiem. Pochodzę z francuskiej rodziny repatriantów, którzy wrócili do Francji z Maroka. Miałem czworo rodzeństwa, więc w domu się nie przelewało, ale mama, widząc, że lubię rysować, zawsze kupowała mi kredki i papier. Bez niej nie zostałbym rysownikiem. Po śmierci mamy znalazłem wszystkie moje dziecięce rysunki.

Achdé to pseudonim. Nie wolisz podpisywać się pełnym imieniem i nazwiskiem?

- To złożona historia. Starsze pokolenie rysowników ukrywało się w pewnym sensie za swoimi postaciami. Indywidualizm nie był tak ważny. W moim przypadku to są moje inicjały w formie fonetycznej. Natomiast dzisiejsze pokolenie rysowników robi coś innego, to są komiksy autorskie i najważniejsze jest ich prawdziwe nazwisko. 

Którą postać z Lucky Luke'a lubisz rysować najbardziej?

- Zależy od dnia. Najprzyjemniej rysuje się głupie postacie. Uwielbiam Daltonów i Bzika. 

Czy masz jeszcze czas na tworzenie własnych serii, czy skupiasz się już tylko na Lucky Luke'u?

- Narysowanie jednego albumu to dziewięć do dziesięciu miesięcy. Miałem swoje serie, jak CRS, ale doba ma tylko 24 godziny i nie wystarczy czasu, aby poświęcić go na coś innego niż Lucky Luke. Seria Kid Lucky jest częściowo autorska, bo Morris wymyślił jej zarysy, ale chyba nie miał czasu się nią zająć. Moja wersja młodego bohatera jest znacznie młodsza niż ta w wersji Morrisa. 

- Moje autorskie serie sprzedawały się naprawdę dobrze. W Kanadzie triumfy święciły komiksy o hokeju na trawie. Przekazałem je innym rysownikom, bo nie mam na nie po prostu czasu. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy