Reklama

Bohaterki drugiego planu. Jak w życiu

Anna Dziewit-Meller jako bohaterka swojej książki Ida Pfeiffer – austriacka podróżniczka, jedna z pierwszych kobiet odkrywców /Adrian Błachut /Wydawnictwo Znak
Reklama

- Cieszę się, że zaczynamy się interesować historią kobiet nie tylko na polu naukowym czy historycznym, ale też rodzinnym – mówi Anna Dziewit-Meller, autorka książek z cyklu "Damy, dziewuchy, dziewczyny" - "Historia w spódnicy" i "Podróże w spódnicy". - Namawiam wszystkie kobiety, żeby zapytały mamy, babcie i prababcie o ich przeszłość. Przecież na nas składa się ich DNA, opowieści, historie i przeżycia.

Agnieszka Łopatowska, Interia: Jakie znasz bohaterki?

Anna Dziewit-Meller: - Dużo znam bohaterek. I z książek, i z filmów. Tylko często niestety są to bohaterki drugiego planu. Jak to w życiu.

"Historia w spódnicy" i "Podróże w spódnicy" to książki z cyklu "Damy, dziewuchy, dziewczyny" - potrzebujemy takich książek, żeby oddać im należne miejsce?

- Chyba właśnie stąd wziął się taki boom na książki o bohaterkach. Cieszę się, że nie tylko ja wpadłam na taki genialny pomysł. Są to opowieści potrzebne nam wszystkim, bo dopiero historia świata widziana z dwóch perspektyw jest komplementarna. Męski i kobiecy punkt widzenia często są zupełnie różne i dopiero dopełniając się mówią nam, jaki świat jest naprawdę.

Reklama

- Cieszę się, że zaczynamy się interesować historią kobiet nie tylko na polu naukowym czy historycznym, ale też rodzinnym. Bardzo namawiam wszystkie kobiety, żeby zapytały mamy, babcie i prababcie, jeśli jeszcze mają tę możliwość, o ich przeszłość. Przecież na nas składa się ich DNA, opowieści, historie i przeżycia. Ja mam jeszcze moją ukochaną babcię Hankę, która jest wspaniałym źródłem opowieści o naszej rodzinie i - na szczęście dla mnie - zawsze miała bardzo feministyczne podejście do życia.

Która z postaci pierwszej części jest twoją ulubioną?

- Na pewno nasza narratorka, Henryka Pustowójtówna. Dowiedziałam się wiele o tej postaci, ponieważ przy książce pracował ze mną mój tato, który też jest redaktorem i dziennikarzem. Pomagając mi przy dokumentacji podszedł do tego zadania bardzo poważnie. Przyniósł mi tyle papierów na jej temat, jakbym co najmniej pisała o niej doktorat, a nie książkę dla dzieci. Ale dzięki temu dobrze zapoznałam się z jej historią i ujęła mnie tym, że zawsze robiła wszystko po swojemu. Żyła w trudnych czasach, a była prawdziwą bohaterką i wywrotowcem. Dzięki niej zresztą ta książka w ogóle powstała. Miałam problem, jak ją zacząć, a kiedy ją poznałam, pojawiło mi się w głowie pierwsze zdanie: "Cześć, jestem Heńka" i poszło...

- Szalenie bliskie są mi entuzjastki, czyli Narcyza Żmichowska i jej koleżanki, bo - może mówię to szalenie na wyrost - staram się iść w życiu ich tropem. Mam kapitał społeczny, który dostałam od moich rodziców i dziadków oraz poczucie, że muszę się nim dzielić. Wszystkie jesteśmy spadkobierczyniami mrówczej, pozytywistycznej pracy tych kobiet. W tym roku obchodzimy stulecie praw wyborczych kobiet i trzeba pamiętać, że nie dostały ich w prezencie. One je wywalczyły.

W tej książce pojawiają się też postaci nieoczywiste, często niedoceniane przez historię.

- Zanim zaczęłam pisać, nie miałam na przykład pojęcia, że istniała Magdalena Bendzisławska, pierwsza polska "oficjalna" pani chirurg, która pracowała w Wieliczce, a ten przywilej dostała po śmierci męża - kopalnianego cyrulika i lekarza.

Kiedy rozmawiałyśmy o "Podróżach w spódnicy" jeszcze zanim zostały wydane, przyznałaś, że nie znałaś zbyt wielu podróżniczek. Jak myślisz, dlaczego z kolei ich udział w historii został zmarginalizowany?

- Z tych samych powodów, dla którego marginalizuje się kobiety w innych dziedzinach życia - wiele ich osiągnięć traktuje się z przymrużeniem oka: "Jak na kobietę to nawet nieźle". Kobiety, o których piszę - czy to XIX-wieczne antropolożki czy XX-wieczne himalaistki, nim ruszyły w świat, by pokonywać granice, często musiały najpierw pokonać granice mentalne, obyczajowe, rodzinne, które zatrzymywały je w miejscu.

Z jakimi problemami borykały się najczęściej?

- To zależy od epoki rzecz jasna, ale na pewno problemem, przed którym stawały wszystkie, był problem schematów myślenia o kobietach i ich roli w społeczeństwie.

Skąd pomysł na "gazetową" formę książki i dlaczego to właśnie Nellie Bly została naszą przewodniczką?

- Chciałam, żeby książka różniła się jakoś formalnie od poprzedniej, żeby jednak znaleźć nowe rozwiązanie dla tych opowieści. Gazeta - magazyn wydała mi się ciekawa także przez różnorodność form, jakie daje. Nelly jest jedną z moich ulubionych postaci w książce, była przecież także świetną dziennikarką - wydała się idealna do tej roli.

Co twoim zdaniem najbardziej łączy opisane przez ciebie bohaterki?

- Determinacja - by mimo przeszkód osiągać cele.

Czy mają coś wspólnego z bohaterkami pierwszego tomu?

- Wszystko: pasje, niezłomność, talenty, silną osobowość, niezgodę na nierówne traktowanie i wiarę we własne możliwości.

Jaka jest różnica w pisaniu dla dzieci i dla dorosłych?

- Dla mnie trudniejsze jest pisanie dla dzieci. One są szalenie trudnymi odbiorcami, wyczulonymi na wszelkie nieścisłości i brak logiki. Sama mam taką dwójkę w domu i wiem, jak trudno jest ich zbyć rzuceniem: "Mały jesteś, nie rozumiesz". Napisałam w życiu już dużo książek, natomiast z tych jestem naprawdę dumna. Dzieci je lubią, a bardzo mi na tym zależało. Zdanie dorosłych mnie nie interesuje. (śmiech)

"Dziewuchy..." były testowane na dzieciach w trakcie pisania?

- Nie, bo na nikim nie testuję moich książek. Kiedy pisałam pierwszą część, moja córka była za mała na tę książkę, a mój 6-letni syn jest bardzo wymagającym czytelnikiem i bałam się, że ją odrzuci. Przez kilka miesięcy ukrywałam ją przed nim z tego powodu, ale w końcu dowiedział się o niej od dzieci w przedszkolu. To było takie miłe, kiedy nie chciał skończyć czytać po jednym rozdziale, tylko przeczytaliśmy ją na dwa razy. Ale nie mógł pogodzić się z tym, że to opowieści tylko o dziewczynach, bo w jego przedszkolu dziewczynki zawsze mają lepiej.

Mój 5-letni kolega Franek też prosił, żeby cię zapytać, czemu to książka o superbohaterkach, a nie o superbohaterach.

- Jest dużo książek o superbohaterach i na pewno chłopcy sobie je znajdą. Ale to ciekawe, że zwracają uwagę, że to tylko o dziewczynach. To jest bardzo dobry moment, żeby im wyjaśnić, dlaczego należy dążyć do równowagi.

Kobiety często znajdują się na drugim planie, bo są na niego spychane, czy im po prostu nie zależy?

- Właśnie, to dobre pytanie. Często kwestionujemy swoje talenty, możliwości i pozycję. To niebezpieczna pułapka, bo przez to często nie podejmujemy różnych wyzwań. Bardzo trudno jest przełamać syndrom oszustki, czyli poczucie, że zaraz ktoś się zorientuje, że nie jesteśmy dość dobre, by być w tym miejscu, w którym jesteśmy. Ale trzeba to zrobić, bo tylko od nas zależy, co się z nami stanie. Choć bywają trudne dni, musimy wierzyć, że jesteśmy rzetelnymi pracownikami, utalentowanym autorami, świetnymi szefami, wystarczająco dobrymi matkami i powinnyśmy zarabiać takie same pieniądze za taką samą pracę, którą wykonują mężczyźni.

Skąd powinnyśmy czerpać siłę i odwagę?

- Byłoby idealnie, gdybyśmy dostały ją od naszych mam, babć, koleżanek, ale wiadomo, że różnie z tym bywa. Bohaterki, o których możemy coś przeczytać czy obejrzeć o nich film też nam wiele pokazują - że dziewczyny są fajne, ciekawe, sprawcze. To ważne, żeby się takimi osobami otaczać. Namawiam, żeby gdzieś w swoim otoczeniu znaleźć silną kobietę, patrzeć na nią i czerpać z niej inspirację. Mnie to pomaga.

Myślisz już o kolejnym tomie "Dam, dziewuch, dziewczyn"? Chyba kobiety nauki stoją już w kolejce do twojej książki...

- Pomyślę o tym jutro - jak mawiała pewna bardzo silna osobowość literacka.

"Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy" Anna Dziewit-Meller. Wydawnictwo Znak Emotikon. Premiera: 11 października 2017 r.

"Damy, dziewuchy, dziewczyny. Podróże w spódnicy" Anna Dziewit-Meller. Wydawnictwo Znak Emotikon. Premiera: 23 maja 2018 r.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy