William Maury. Moje córki są z komiksu
Odkąd postanowił zilustrować przygody swoich dwóch córek, stał się gwiazdą dziecięcego komiksu humorystycznego. Z błyskiem w oku i uśmiechem na twarzy przemierzał korytarze podczas Międzynatodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi. Ten uśmiech rósł, gdy po jego autograf i rysunek ustawiały się dzieci. William Maury, bo o nim tutaj mowa, z chęcią odpowiada na pytania i zdradza kulisy swojego warsztatu.
Adam Wieczorek, Interia: W twoich komiksach jest mnóstwo smaczków i uśmiechów do czytelnika w postaci małych rysunków na marginesach. Czy to pomysł scenarzysty, czy twój własny wkład?
William Maury: To moje dzieło, bo od scenarzysty otrzymuję tylko projekty poszczególnych plansz. Np. Marine i Wendy wchodzą do pokoju, gdzie jest mnóstwo poduszek ze znanymi motywami. Tam mam pełną swobodę, ale chodzi o to, żeby one przyciągały i pozwalały lepiej wczuć się w przygodę. Wszystkie czarno-białe ozdobniki na stronach to też mój pomysł. Jestem wielkim fanem Calvina i Hobbsa, dlatego umieszczam ich gdzie się da. Zresztą jedna z bohaterek jest rysowana bardzo podobnie. A pomysł na te drobne rysunki wziął się stąd, że na blogu umieściłem własne wersje tych kultowych bohaterów. Miało to być swoistym hołdem dla mojego ulubionego komiksu. Spotkało się z dużym odzewem i postanowiłem umieścić ich w Sisters.
Jest też serial animowany Sisters. Jak duży jest twój udział w jego powstawaniu?
- Jeżeli chodzi o serię animowaną, mam pełen wgląd w proces projektowania i plansze, które powstają. Jestem proszony o projektowanie nowych postaci, które nie pojawiały się w komiksach. Bardzo podoba mi się efekt tej pracy, bo pracuję ze świetnym producentem i uważam, że to jedna z najlepszych adaptacji, jakie widziałem.
Na ile ingerujesz w scenariusze?
- Warunki współpracy ze scenarzystą umożliwiają mi zmiany w warstwie zarówno graficznej, jak i fabularnej. W komiksie nie występuje ciocia dziewczynek, ale pojawia się w animacji. Nie podobało mi się jej imię, więc poprosiłem o zmianę. Mam też wpływ na to, jak wygląda scenariusz. Za każdym razem musi uzyskać moja akceptację. Teraz trwają prace nad drugą serią i osiągnęliśmy ten poziom zrozumienia, że już nie muszę prawie nic poprawiać. Scenarzyści doskonale mnie rozumieją i bardzo mi się podoba, jak przebiega nasza współpraca.
Jakie serie poza Sisters rysujesz? Czy lepiej czujesz się jako rysownik, czy jako scenarzysta?
- Mam drugą serię, która rozgrywa się w średniowieczu i jest przeznaczona dla dojrzalszego czytelnika. Lubię dynamikę pracy ze scenarzystą, bo uważam, że to wzbogaca pracę. Dwie osoby mają lepsze pomysły i znajdują ciekawe rozwiązania. Zdecydowanie lepiej pracuje mi się w duecie. Najwięcej przyjemności sprawia mi tworzenie ilustracji, które oddają wszystkie emocje. W serii Sisters mam duży wpływ na scenariusz, bo to był mój pomysł i opowiada o moich córkach. Oczywiście scenarzysta ma tu najwięcej pracy, ale ja wprowadzam dużo gagów i myślę nad tym, jak najlepiej je przekazać.
Ile lat mają teraz główne bohaterki Sisters?
- Są już dużo starsze niż w komiksie. Wendy ma 23 lata, a Marine 17. Komiks powstał już prawie dekadę temu, więc zdążyły dorosnąć.
Rzeczywiście mają takie charaktery, jak w komiksie?
- Oj tak! (śmiech) Moje córki są z komiksu.
Co sprawia ci największą trudność przy tworzeniu tego komiksu, a co jest najłatwiejsze?
- Najwięcej przyjemności sprawia mi tworzenie storyboardów do kreskówki i komiksu. Jest to też jednocześnie najtrudniejsze. Można powiedzieć, że łączy dwa w jednym. Jeżeli storyboard jest źle przygotowany, to potem współpraca ze scenarzystą przy animacji powoduje problemy. Scenarzysta mówi mi, jak to powinno wyglądać i jeśli źle to narysuję, to wszystko się sypie.
Jakie są główne źródła twojej inspiracji? Rzecz jasna poza córkami.
- Oczywiście Calvin i Hobbes. Dużo czerpię z komiksu amerykańskiego i tamtejszej popkultury, zwłaszcza w obrazkach, którymi okraszam strony Sisters. Znajdziesz tam np. Terminatora. Inspirują mnie komiksy komediowe, jak "Ptyś i Bill", którego bohaterami są chłopiec i jego pies. Uwielbiam też Gastona. Jego twórca, André Franquin, jest dla mnie mistrzem, na którym się wzoruję.
Czy jest jakiś scenarzysta, z którym chciałbyś pracować, a nie miałeś jeszcze okazji? A może jakiś gatunek komiksowy, w którym chciałbyś się sprawdzić?
- Uwielbiam pracę z Cazenove i nie mam chyba żadnego wymarzonego innego scenarzysty. Nasza praca przebiega w swoistej symbiozie. Poza Sisters pracujemy nad Tizombie, którego bohaterem jest mały zombie, przeżywający różne przygody. To niesamowite, jak Cazenove potrafi żonglować scenariuszami i konwencjami. Oba światy się nie przenikają, są całkowicie odmienne i niezależne. Nie mam też planów i chęci na tworzenie nowych serii czy zabawy gatunkowe. Może w przyszłości udałoby mi się stworzyć coś bardziej realistycznego. W tej chwili mam trzy zróżnicowane serie i to w zupełności wystarczy.