Reklama

Czy szkoła rodzenia uczy rodzić?

Miałam mieszane uczucia co do szkoły rodzenia. Z jednej strony jest moda na korzystanie z takiej instytucji, a ja wolę pod prąd... Z drugiej - koleżanki gremialnie zachęcały do zapisania się na te zajęcia.

Nie przepadam za takimi zorganizowanymi akcjami, ale pomyślałam, że może faktycznie warto, choćby ze względu na naukę o pielęgnacji noworodka, o której miałam mniej niż blade pojęcie. Pewnie twoje odczucia zależeć będą od tego, do jakiej szkoły trafisz. Tak jak przy lekarzu i znajomych, jest to zawsze po części loteria.

Myśmy akurat wybrali taką, gdzie najłatwiej było dojechać. Bo zajęcia dwa razy w tygodniu po dwie godziny, a my oboje byliśmy wtedy jeszcze dość zapracowani. Taka dwumiesięczna przyjemność kosztuje ok. 450 zł. Pierwsze było spotkanie organizacyjne. Przedstawiliśmy się (nie zapominając o tym, by zacząć opowieść o swoim życiu od pierwszego tygodnia ciąży), zadaliśmy kilka pytań o szpitale i po godzinie rozeszliśmy się do domów, każde trzymając w dłoni plan spotkań. Zagadnienia do przerobienia pewnie są wszędzie podobne, np. fazy porodu, połóg, rola w czasie porodu, pielęgnacja niemowlaka w szpitalu, potem w domu, kąpiel, spotkanie z psychologiem, laktacja, krew pępowinowa, prezentacja produktów jednej z firm produkujących jedzenie dla dzieci, film o porodzie i ćwiczenia oddechowe.

Reklama

Kolejne spotkania dotyczyły oczywiście porodu. Nauka oddychania i wszelkie informacje mogące się przydać w tym sądnym dniu. Nawet dobrze, że rozłożono to na dwa spotkania, bo wiadomości do zapamiętania było naprawdę sporo. Najbardziej praktyczna rada to ta, by wcześniej zbadać drogę do szpitala za dnia i w nocy. Po zmroku mogą być przecież otwarte inne wejścia niż w dzień. Trzeba to wiedzieć wcześniej. A w dzień ewentualne korki, objazdy, remonty itd.

Następna ważna rzecz - sprawdzić, kiedy i czy w ogóle szpital ma przerwę wakacyjną. Nasz termin wypadał w lipcu, więc musieliśmy być na bieżąco. W ogóle w dużych miastach jest kłopot z tym, by dostać się do wybranego szpitala.

Wszędzie przepełnienie albo złe warunki. Nie ma co udawać, lekki stresik przed porodem jest. A wraz ze zbliżaniem się terminu zastępuje go paniczny strach. Im więcej będziesz wiedziała o porodzie, tym łatwiej opanujesz wszechogarniającą cię panikę.

Rada: Położna podsunęła nam sprytny sposób uniknięcia kolejki w izbie przyjęć przepełnionego szpitala. Wystarczy w razie czego zadzwonić na pogotowie, które bez problemu dowiezie cię do szpitala, gdzie z pewnością od razu zostaniesz przyjęta. Tylko czasem dowożą do takiego, którego za wszelką cenę chciałaś uniknąć, np. ze względu na złe warunki. Pogotowie to jednak nie taksówka, nie wiozą tam, gdzie ty chcesz, i pewnie dlatego rodzące nie nadużywają tego sposobu.

Głównym kryterium wyboru szpitala powinna być opinia o nim, o samej porodówce i o oddziale noworodkowym. Fora internetowe zdają tu egzamin. Najważniejsza jest kwestia pielęgniarek i położnych opiekujących się dzieckiem i kobietą w połogu. Nie daj się naciągnąć na kupowanie usług prywatnej położnej lub opiekunki wyłącznie do twojego dziecka.

Obejdziesz się bez tych zbędnych wydatków. Weź pod uwagę to, jakim sprzętem dysponuje porodówka, czy można rodzić w różnych pozycjach itd. Wszystko to jest indywidualną sprawą rodziców i oczywiście warunków panujących w szpitalach różnych miast. Są strony internetowe, gdzie można poczytać o "ludzkim porodzie", ale do tego też warto podejść z dystansem, bo ile rodzących, tyle opinii.

Często ważnym kryterium jest posiadanie lekarza w szpitalu, w którym się rodzi. W moim przypadku poszukiwania pani doktor odbywały się właśnie pod tym kątem, ale potem, po sprawdzeniu kilku informacji na temat szpitali w moim mieście, stwierdziłam, że chcę rodzić zupełnie gdzie indziej. Zresztą, jak już wspominałam, moja lekarka i tak wyjechała na urlop. Nie warto też słuchać dobrych rad mam, babć i sąsiadek w sprawie lekarza: "Jak zapłacisz komu trzeba, to będą się tobą bardziej interesować". Krew mnie zalewa, gdy słucham tego rodzaju sugestii. Nie dość, że namawiają mnie do korupcji, to jeszcze robią to dla mojego dobra.

Średniowieczne podejście. Prawda jest taka, że nie trzeba mieć "swojego" lekarza w szpitalu na porodówce. Jak placówka jest dobra, to każdą pacjentką zajmują się jednakowo. Wiele par w szkole rodzenia, właściwie niemal wszystkie, zdecydowanych było na poród rodzinny. Tylko my z Markiem nie byliśmy pewni tej decyzji.

Patrzyli na nas trochę jak na wyrodków, ale cóż... Do końca zresztą nie byliśmy przekonani co do wspólnego uczestnictwa w ostatniej fazie porodu. Zamierzałam dać na ten czas Markowi wolne. Od razu powiem, że nic z tego nie wyszło i był ze mną do końca. W szkole rodzenia doradza się przyszłym matkom, by zajrzały na oddział w wybranym szpitalu i sprawdziły, czy odpowiada im panująca tam atmosfera. Ja akurat nie czułam takiej potrzeby.

Szpital to szpital, nie muszę się w nim zakochiwać i chłonąć jego atmosfery, bo to miejsce, gdzie spędzę tylko kilka dni. Zresztą po paru lekcjach w szkole rodzenia utwierdziłam się w przekonaniu, że poród jest tylko wstępem do całego zamieszania. I rzeczywiście, choć musisz być przygotowana na wszystko. Zarówno na to, że urodzisz swoje pierwsze dziecko w trzy godziny (ha, ha), ale też na ból, strach, nawet panikę i wszelkie komplikacje.

Po prostu nie daj się zaskoczyć, o ile oczywiście można się do tego przygotować na sucho. Mimo wszystko to epizod, a najważniejszy etap zacznie się wtedy, kiedy dziecko pojawi się na świecie. Dlatego też zaprzątanie sobie głowy tym, czy natną ci krocze i czy możesz sobie tego nie życzyć, nie ma większego znaczenia. Jeśli uznają, że trzeba, to natną, jeśli nie... to ci się upiekło, i tyle. Szkoła rodzenia okazała się dla mnie - socjolożki amatorki - składnicą zachowań par w ciąży. Uwielbiam obserwować ludzi, a tu naprawdę miałam czym się zająć. Podzieliliśmy ich z Markiem roboczo na tzw. świdrujących, szaraków i gwiazdy.

Pewnie będziecie mieli swoje podziały i własne obserwacje. Nie jesteśmy złośliwcami lubiącymi nabijać się z ludzi, ale to całe zadęcie szkolno-porodowe wprost prosiło się o traktowanie pewnych spraw z przymrużeniem oka. O dystans. Do "świdrujących" zaliczaliśmy więc tych, którzy przychodzili z zestawem własnych, często banalnych nawet dla mnie (z nikłą wówczas wiedzą na temat rodzenia) i oczywistych pytań. Roztrząsali je z położną po dziesięć razy, zabierając nasz bądź co bądź cenny czas i marnotrawiąc go na gadanie o banałach.

Świdry bez skrępowania wyciągały parówki dwie minuty przed zajęciami i obżerały się nimi, rozprawiając o modelach wózków dziecięcych i rodzajach herbatek na kolkę, o których większość z obecnych nigdy nie słyszała. Świdry były sprytne, kalkulowały i kombinowały tak, by jak najwięcej wiedzy zdobyć. Podczas ćwiczeń z kąpieli noworodka wkręcały się do innej grupy, takiej mniejszej, żeby móc dłużej ćwiczyć i więcej widzieć.

Rozpoczęcie rozmowy ze Świdrującymi kończyło się wysłuchiwaniem historii ich wielkiej miłości. Do dziś pamiętam, że model wózka mieli wybrany już na trzy lata przed zajściem w ciążę. Druga grupa to Szaraki, do których i my staraliśmy się zaliczać - wtopieni w tłum. Nikt z tej grupy raczej nie miał ochoty się zaprzyjaźniać, wywnętrzać, opowiadać o hemoroidach i wizytach u ginekologa. Grupa Szaraków była najliczniejsza, i dzięki Bogu.

Oczywiście nie było tak, że nikt z nikim nie zamieniał słowa, ale od razu dało się zauważyć, że na zajęcia w większości uczęszczali ludzie zapracowani, którym nie brakuje przyjaciół ani pomysłów na życie, a szkołę traktują trochę jak zło konieczne. Z ręką na sercu mogę zaliczyć się właśnie do tej grupy, bacznie obserwującej poczynania Świdrów i Gwiazd. No właśnie, Gwiazdy. Gwarantuję, że w każdej grupie znajdą się ze dwie takie pary, które błyszczą na małym szkolnym fi rmamencie. Pierwsi wyłonili się szybko jako grupa wsparcia dla ciekawskich Świdrów. Wiedzieli wszystko o porodzie, połogu i pielęgnacji.

Nie wiem, po co przyszli do szkoły. Może po to, by się trochę dowartościować kosztem grupy Szaraków? Drugi zestaw Gwiazd dał się zauważyć podczas spotkań z psychologiem. Ci ludzie na forum wyłuszczali swoje najintymniejsze problemy, z których część par się śmiała, część współczuła, a jeszcze inni próbowali doradzić albo choćby zadając pytania zrozumieć, jakim cudem Gwiazdy z tyloma problemami zdecydowały się na posiadanie dziecka?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy