Reklama

Błędy popełniane na porodówkach

Jeśli urodziłeś się w PRL-u, w szpitalu, najprawdopodobniej twoja matka wspomina to jako koszmar. Na szczęście na końcu tej drogi czekała na nią wspaniała nagroda - twoje narodziny. Dzisiejsze porodówki teoretycznie ewoluowały i stały się dużo bardziej przyjazne. Teoretycznie, bo w niektórych placówkach podejście do rodzących niewiele się zmieniło i do tej pory fundują kobietom potężną traumę.

Tak było

Jak rodziła twoja matka? Wiele wskazuje na to, że po przyjęciu do szpitala traktowana była jak "maszynka do rodzenia", potrzebna od pasa w dół (ewentualnie - od szyi w dół), pozbawiona głosu, podmiotowości i praw. Na porodówce odziano ją w brzydką, przykrótką koszulkę i zafundowano obowiązkowe golenie łona (które w niczym nie przypominało dzisiejszej depilacji brazylijskiej) oraz lewatywę - nikt się z nią nie patyczkował, więc te stosunkowo proste, choć niemiłe zabiegi mogły być wyjątkowo przykre.

Potem było tylko gorzej - poród w samotności; tj. bez bliskiej osoby, za to na wieloosobowej sali, gdzie intymność miały zapewnić nieduże parawany (nawet nie pytaj, czy zapewniały), przymus leżenia, zakaz jedzenia i picia podczas całej akcji, brak znieczulenia lub ewentualnie znieczulanie dolarganem (lekiem narkotycznym, obecnie odradzanym przez WHO), rutynowe nacinanie krocza i brak znieczulenia miejscowego podczas zszywania.

Reklama

Z noworodkiem też nikt się nie cackał - nowo narodzone dzieci szybko zabierano, a po porodzie układano w osobnej sali. Przywożono je do karmienia - co trzy godziny. Oznaczało to, że kobieta musiała karmić na komendę. O pomocy doradczyni laktacyjnej nikt nawet nie marzył. Po upływie ok. 30 minut maluchy zabierano, obojętnie, czy się przez ten czas najadły, czy nie. A że w często miały z tym kłopot, były dokarmiane przez pielęgniarki mieszankami. Nic dziwnego, że w takich warunkach młodym matkom zanikała laktacja.

Pobyt w szpitalu trwał zwykle siedem dni, ojcowie ani inni bliscy nie mogli odwiedzać położnicy, stąd powszechny w tamtych czasach zwyczaj pokazywania nowo narodzonych dzieci przez szpitalne okno. Niektórym kobietom udawało się porozmawiać z mężem przez telefon, jeśli powiódł się plan wymknięcia się z sali i na którymś oddziale znalazł się aparat.

Cesarskich cięć wykonywano zdecydowanie mniej niż dziś (nawiasem - aktualnie mówi się o ich nadużywaniu), zdarzało się, że nie przeprowadzono takiej operacji w porę, a konsekwencje takiej zwłoki bywają przecież opłakane. Cięcia "robiło się" wtedy w znieczuleniu ogólnym, a nacięcie na brzuchu pozostawiało szpecącą bliznę, zwłaszcza, że dawniej standardem było cięcie pionowe.

Najgorsze z tego wszystkiego było jednak zachowanie personelu (choć oczywiście istniały liczne chlubne wyjątki) - wulgarne komentarze, podnoszenie głosu, poniżanie, wyśmiewanie...

Jak mówi 54-letnia dziś Ewa: "Nie mam żadnych wątpliwości, że zespół położnych, lekarzy i salowych, na który trafiłam rodząc w 1988 roku, trafi prosto do piekła".


To się nadal dzieje

1. Poród na leżąco - jest wygodny dla personelu, ale niekoniecznie dla rodzącej. W świetle dzisiejszej wiedzy położniczej wiadomo już, że leżenie na wznak to najgorsza pozycja porodowa (gorsze byłoby tylko ułożenie głową w dół). Przybieranie pozycji wertykalnych skraca czas porodu, sprawia, że szyjka macicy szybciej się rozwiera, skurcze są bardziej efektywne, a w fazie parcia matka i dziecko nie muszą walczyć z grawitacją, zamiast tego wykorzystują jej siłę. Kobieta, która może przybierać dowolne pozycje odczuwa mniejszy ból, a już na pewno mniej się stresuje - ma większe poczucie kontroli i sprawstwa.

2. Rutynowe nacinanie krocza - czasami rzeczywiście zabieg ten jest uzasadniony z przyczyn medycznych (jak np. konieczność ukończenia porodu w sposób zabiegowy, poród wcześniaka, zagrożenie poważnym pęknięciem krocza z uwagi na nieelastyczność tkanek, etc.). Ale rutynowe nacinanie krocza "dla ochrony" mija się z celem: odpowiada bowiem pęknięciu II stopnia, natomiast pęknięcie u kobiet rodzących bez nacięcia zazwyczaj jest niewielkie (I stopnia) lub nie ma go wcale!

3. Zakaz jedzenia i picia - poród to wielogodzinny wysiłek, jaki jest porównywalny z przebiegnięciem maratonu. Trudno byłoby przebiec 42 kilometry bez możliwości choćby napicia się wody. Aktualizowane cyklicznie standardy opieki okołoporodowej już od dawna zawierają zapis o piciu klarownych płynów. Za czasów naszych mam i to było zabronione; zazwyczaj położnicom najwyżej lekko zwilżano przesuszone usta.

4. Zabieranie dziecka - po narodzinach dziecko poddawane jest serii badań, mających na celu ocenę jego stanu. W większości przypadków nie ma powodu, by nie mogły odbywać się wtedy, kiedy noworodek leży na brzuchu matki. Ten pierwszy kontakt "skóra do skóry" powinien trwać ok. dwóch godzin i zakończyć się karmieniem piersią. Malec uspokaja się wtedy, słysząc znajomy odgłos bicia serca, ogrzewa się ciepłem matczynego ciała i nabiera odporności dzięki obecnym na nim przyjaznym bakteriom.

5. Mycie dziecka - WHO zaleca odraczanie pierwszej kąpieli dziecka - optymalnie, by odbyła się po upływie doby od porodu, a jeśli z jakiegoś powodu nie jest to możliwe, powinna mieć miejsce nie wcześniej niż po sześciu godzinach od narodzin. Malec powinien zostać wytarty, osuszony, przykryty i trafić na matczyną pierś, gdzie jego ciało będzie kolonizowane przez dobroczynną florę bakteryjną. Zbyt pospieszne umycie noworodka pozbawi go cennej mazi płodowej, która powinna przez pewien czas zostać na jego skórze i powoli się wchłaniać. Maź zawiera witaminę E, tłuszcze oraz wodę i stanowi najlepszy kosmetyk dla dziecięcej skóry.

6. Szybkie przecinanie pępowiny - odsunięcie tego prostego zabiegu w czasie odbywa się z korzyścią dla dziecka. Pępowina powinna zostać zaciśnięta dopiero wtedy, gdy przestanie tętnić, dzięki temu noworodek otrzyma bezcenne dodatkowe mililitry krwi. Taki prezent na start sprawi może uchronić przed niedoborami żelaza, a w konsekwencji przed anemią.

7. Ostre światło - poród oznacza dla dziecka przejście z jednej rzeczywistości w drugą, w pierwszych chwilach zdecydowanie mniej przyjazną. Środowisko wewnątrzmaciczne nie obfitowało w agresywne bodźce, natomiast po drugiej stronie brzucha bywa inaczej. Czasami na sali porodowej oświetlenie jest iście sceniczne i to nawet w przypadku niepowikłanych, fizjologicznych porodów. A przecież wystarczy przygasić mocne lampy, by noworodek mógł stopniowo przyzwyczajać się do światła.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy